"Święto wiosny" przenicowane

6. Festiwal Wiosny

Tegoroczny Festiwal Wiosny stał pod znakiem rewizji i reinterpretacji "Święta wiosny" Igora Strawińskiego. Tylko raz usłyszeliśmy oryginał

Leszek Bzdyl stworzył swoje "Święto wiosny" do muzyki Mikołaja Trzaski, Claudia Castellucci zamówiła ścieżkę dźwiękową u Scotta Gibbonsa, Teatr Automaton wykorzystał muzykę graną na żywo Marty Knaflewskiej... Najciekawsza wydaje mi się kompozycja Trzaski. Utwór Gibbonsa niewolniczo wręcz trzyma się konstrukcji pierwowzoru, natomiast propozycja Knaflewskiej jest od niego bardzo odległa. Trudno jednak poszukiwania muzyczne oddzielić od poszukiwań ruchowych i teatralnych, ponieważ one wzajemnie się implikują, zazębiają a czasami nawet dopełniają.

Z niecierpliwością czekałam na spektakl Claudii Castellucci, członkini legendarnej grupy teatralnej Societas Raffaello Sanzio z Włoch. Spodziewałem się, że zaproponuje nam odczytanie bulwersujące, drażniące, prowokujące wręcz. Tymczasem na scenie Teatru Wielkiego mogliśmy "przeczytać" kulturalny esej baletowy o obumieraniu i narodzinach form. Castellucci w micie ofiarnym dostrzegła też związek z filozofią Nietschego i wprowadziła na scenę Zaratustrę, nadczłowieka, który ma moc narzucania innym swojego zdania. Pomysł ciekawy, ale w warstwie scenicznej niezbyt czytelny. Zwłaszcza, że technika tańca metronomicznego konsekwentnie zastosowana w przedstawieniu, stwarza dość duże ograniczenia. Ruch znakomicie koresponduje z muzyką, ale ta przypomina dość mocno osnowę działa Strawińskiego.

Moim zdaniem Castellucci pokazała, że obrzędy i rytuały nie tylko obumierają i odradzają się, ale są puste...

Zaskoczył mnie Leszek Bzdyl, który odwołał się do mistyfikacji związanej ze znalezieniem korespondencji między librecistą a kompozytorem, z której wyłania się inny obraz baletu, niż ten pokazany podczas prapremiery w Paryżu. Doskonały chwyt na opowiedzenie swojej wersji "Święta Wiosny". Siłą spektaklu Bzdyla jest przede wszystkim muzyka Trzaski będąca zupełnie nową forma adekwatną do tego, co oglądamy w warstwie fabularnej. Są w tym spektaklu dwie wyjątkowo mocne sceny: kiedy trzech tancerzy rywalizuje ze sobą na wyszukiwanie tanecznych figur i scena chóru dziewcząt, która przekształca się w ekstatyczną sekwencję tańca. Niestety, po tej scenie, każda kolejna jest za mocno rozciągnięta, co zaczyna męczyć. Jest jeszcze coś w spektaklu Bzdyla, co odróżnia go od wcześniejszych interpretacji "Święta wiosny". Reżyser dostrzegł w nim humor.

Zupełnie pod prąd poszli młodzi twórcy. Teatr Automaton w "Seminariach immanentnej wiosny" ruch i taniec zastąpił słowami. Powstał spektakl klarowny, wręcz wysmakowany estetycznie, ale - jak dla mnie - przegadany. Janusz Orlik zmierzył się natomiast z oryginalną kompozycją, do której zaproponował choreografię na trzech solistów. Ale to trochę za mało, nawet jeśli ruch i jakość wykonania stoją na najwyższym poziomie.

Wszyscy twórcy "przepisali własnoręcznie" dzieło Strawińskiego. Jedni mają bardziej czytelny charakter pisma, inni mniej. Jedno jest pewne: im dalej od oryginału, tym efekt artystyczny ciekawszy.

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
24 marca 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...