Syneczek

"Morze otwarte" - 45. Przegląd Teatrów Małych Form - Kontrapunkt

W środę mieliśmy okazję oglądać "Morze otwarte", spektakl w reżyserii Marka Pasiecznego oparty jest na dramacie Jakuba Roszkowskiego, który w tym roku znalazł się w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. historię małżeństwa, które, aby odnaleźć sens bycia razem, koniecznie potrzebuje zmiany otaczającej ją rzeczywistości i dlatego "przygarnia" sobie syna.

Spektakl rozpoczyna scena, w której mężczyzna (Arkadiusz Buszko) w średnim wieku siedzi na krześle trzymając w rękach kwiat w doniczce. Kobieta (Krystyna Maksymowicz) nabiera na łyżeczkę wody i podlewała nią roślinę. Małżeństwo mieszka nad morzem, a ich rytm dnia codziennie wygląda tak samo. Diametralna zmiana następuje wtedy, kiedy kobieta na swej drodze spotyka młodego mężczyznę (Maciej Litkowski), który proponuje, że zostanie jej kochankiem.  

Ta na początku opierała się i nie dopuszczała myśli o zdradzie, jednak znudzona życiem wyznała mężowi, że przespała się z innym mężczyzną. Mąż natomiast nie pozostał jej dłużny i także opowiedział o swoich przygodach z wieloma kobietami. Ona postanowiła się utopić, on zaprotestował, gdy to nie pomogło, chciał utopić się razem z nią, lecz próba samobójstwa nie doszła do skutku.

Po tej scenie nastąpił przełom, ponieważ do ich mieszkania przyszedł kochanek kobiety, którego przywitał jej mąż. Młody chłopak wyznał mu miłość i nazywał tatą. Mężczyzna był w szoku i dał mu pięć złoty na lody. I w tym właśnie momencie małżeństwo postanowiło, że będą mieć syna. Dali mu pokoik na poddaszu, w którym znajdowała się tapeta z Kaczorem Donaldem, miał swoje łóżeczko i piękny widok z okna. Na pierwszy rzut oka wszyscy byli zadowoleni. Małżeństwo miało swoje wymarzone dziecko, a młodzieniec upragnionych rodziców. Sprawa skomplikowała się, kiedy ojciec zaczął go traktować nie jak syna, lecz jak zabawkę, którą można się pozbyć w każdej chwili. Natomiast żona, gdy zobaczyła postępowanie męża postanowiła zostać kochanką „syna”.

Cała trójka wchodzi w dziwny układ i zmienia go w danym w momencie, kiedy jest im wygodnie. Na samym początku swojego „syna” traktowali jak małe dziecko. Dawali mu zabawki, posyłali do komunii świętej. Postać dojrzewała wraz z rozwojem akcji. Ojciec dawał mu rady w sprawach damsko- męskich. Każde z nich czegoś potrzebowało. Chłopak miłości rodziców, ale i kobiety. Kobieta pragnęła mieć dziecko, ale także chciała być znowu atrakcyjna i dlatego sypiała z przybranym synem. Natomiast mężczyzna chciał się spełnić do końca, gdyż miał już wszystko oprócz potomka, ale nie potrafił wyzbyć się swojego egoistycznego sposobu bycia i zaczął traktować syna jak rzecz, przez co sytuacja wymknęła się spod kontroli…

Wszystko w tym przedstawieniu sprowadzało się do minimalizmu. Nawet scenografia składała się tylko z jednego krzesła, kwiatka w doniczce i dużych niebieskich liter, które stawiane i przewracane przez aktorów tworzyły słowo: „MORZE”. Dzięki takiemu zabiegowi widz skupiał się właśnie na tym słowie, które dominowało w przedstawieniu.

Aktorzy mogli popisać się bardzo dobrymi umiejętnościami warsztatowymi, szczególnie można tu wyróżnić kreację Arkadiusza Buszka – zagrał męża i ojca w perfekcyjny sposób.

W interesujący sposób przestawiona została scena miłosna kochanków. Aktorzy stali naprzeciw siebie, kobieta zdjęła bieliznę, chłopak koszulkę, zaś muzyka była dopełnieniem ich aktu seksualnego. Scena ta była ciekawa, ponieważ reżyser nie potrzebował dosłownych scen miłosnych, aby przedstawić napięcia aktu seksualnego między kochankami. Samo zdjęcie odzieży przez aktorów oraz rytm muzyki pobudzały wyobraźnię widza.

Warto również podkreślić, że muzykę dopasowano do poszczególnych scen przedstawienia. Na przykład w scenie próby topienia się małżeństwa, w niesamowity sposób ukazała walkę między partnerami. Budziła niepokój i silne emocje towarzyszące tej dramatycznej scenie. Obrazy wraz z utworami pełniły metaforę, życia codziennego. Zwykłe gesty i melodia mówiły więcej niż niejedno słowo.

Jedyne, co można zarzucić twórcom spektaklu, to przewidywalny koniec, który trochę rozczarowuje, i aż chce się powiedzieć, że widz nie do końca został usatysfakcjonowany zakończeniem. Publiczność czekała na wielki finał, którego się nie doczekała.

„Morze otwarte” jest jednak spektaklem wartym obejrzenia, chociażby dlatego, iż przedstawiona historia ukazuje pewną grę, którą zwykli ludzie często podejmują, kiedy nie potrafią rozwiązać życiowych problemów. Stwarzane są pewne układy między partnerami, które dają im złudne poczucie szczęścia. Tak naprawdę bowiem codziennie się spiesząc, wszyscy łatwo zapominamy, jak ważne jest pielęgnowanie wzajemnych relacji kształtujących nasze życie.

Maria Paulina Piorkowska
Dziennik Teatralny Szczecin
26 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...