Szalbierz w lustrze

"Tartuffe albo Szalbierz" - reż: Bogdan Tosza - Teatr im. Osterwy w Lublinie

Tartuffe to zło ubrane w maskę dobra, podłość w kostiumie pobożności. Molier powiada, że kogoś takiego wpuściliśmy do naszych domów.Karmimy go, przymilamy się do niego. Szalbierz jest pewny swego, bo dobrze rozumie naszą słabość, dobrze wie, że obłuda bez trudu bierze górę nad prawdą. Nie musi uciekać się do podstępów. Wystarczy mu tupet

Łatwo zapominamy, że piekło wybrukowane jest bigoterią, a kieruje nami groza jałowego życia, w którym - tak widzi to Molier - kobiety radzą sobie, jak potrafią, mężczyźni wychodzą zaś na durniów. Machina puszczona w ruch przez szalbierza sprawia, że zło triumfuje - z żelazną konsekwencją, bez trudu, w majestacie prawa. Rujnuje nasze życie. I nie byłoby przed nim żadnego ratunku, gdyby nie słynna finałowa wolta, która odwraca niechybny bieg rzeczy. Jest jak obrót klucza w zamku. Król przejrzał szalbierza. Stając ponad prawem, odwracając wszystko jak w lustrze - przywraca ład. Podłość przystrojona w maskę pobożności zostaje zdemaskowana. Tartuffe przegrywa. A kto triumfuje? Dom Orgona? My wszyscy? Nie łudźmy się. To zakończenie jest aż nazbyt teatralne. Triumfuje teatr. Tartuffe schodzi ze sceny. Ale w życiu wciąż trzyma nas mocno za kark.

Bogdan Tosza opowiada o tym w swojej inscenizacji "Tartuffe" wystawionej na deskach lubelskiego Teatru Osterwy. Spektakl jest lekki, rytmiczny, chwilami niemal taneczny. Biegnie z werwą. Trzyma w napięciu. Nie epatuje ozdobnikami. Skupia uwagę na pewnie rozłożonych akcentach. Partie zagrane na farsową modłę kontrapunktują momenty świetnie wyreżyserowanej konfuzji. Rozpiętość scenicznych rejestrów trafnie akcentuje nowy przekład Jerzego Radziwiłowicza - zrobiony z wyczuciem sceny, potoczysty, plastyczny, pomysłowy językowo i pozbawiony sztucznej patyny, której Boy nie szczędził Molierowi. Ale żywy język to jedno. Teatr - drugie. Reżyser rozsnuł przedstawienie między dwiema etiudami aktorskimi -Andrzeja Redosza w roli Pani Pernelle i Jerzego Rogalskiego jako komornika. Ujmują one w cudzysłów teatralnego gestu przestrzeń, gdzie wybija się swoją grą Doryna - rezolutna, patrząca na świat z dystansem i bez złudzeń" Ta brawurowa rola Magdaleny Sztejman-Lipowskiej tworzy przeciwwagę dla oszczędnie zarysowanej całości spektaklu. A na scenie trwa jakaś upiorna przeprowadzka, dziwaczny remont, niekończące się przemeblowanie. Pomiędzy kulisami wędrują meble, obrazy, lustra - rekwizyty codzienności, teatralna treść życia, które obraca się w serię niezręcznych intryg, upokarzających awansów, naiwnych podstępów. Wszystko zaczyna się dziś, w dekoracjach współczesnych. Jednak ze sceny na scenę pojawia się coraz więcej elementów scenografii i kostiumów z epoki. Tosza nie sztukuje klasycznego dzieła, nie szuka w nim współczesnych odniesień. Każe nam stanąć oko w oko z tekstem sprzed 350 lat. I mam wrażenie, że tamto rozpoznanie brzmi dziś w Lublinie wyjątkowo dramatycznie. Odzywa się głosem pustki, głosem głodu, który jest tak dotkliwy, że mógłby nas ocalić, gdybyśmy umieli przynajmniej przyznać się do niego.

Paweł Próchniak
Zeszyty Literackie
1 lipca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia