Szaleństwo wyboru

"Shirley Valentine" - reż. Dariusz Majchrzak - Teatr Czwarte Miasto

Jak długo jest w stanie wytrzymać kobieta pod własną presją przymusowych usług rodzinnych? Każda ma swoją górną granicę wytrzymałości. Niektórym kończy się skala po pierwszych latach małżeństwa, kiedy nawyki dopiero zaczynają wchodzić w smrodliwy obieg. Inne są w stanie wytrwać długie lata, aby nikt nie nazwał ich zdemoralizowanymi wywłokami, burzącymi spokój małżeńskich i rodzicielskich obowiązków pojętych jako bosko-społeczne brzemię w imię kultu mężczyzny albo dzieci. Jak długi proces przeszła i przechodzi każda kobieta, aby stanąć oko w oko z wyuczonymi frazesami ku pokrzepieniu serc dewotów i konserwatywnej miernoty? W małżeństwie wszelkie iluzje znikają, wartość związku oceniają nie tylko zainteresowani, lecz również szerokie grono obserwatorów. Jak w tym wszystkim nie zwariować? – pokochać Shirley Valentine, boską wyzwolicielkę zmarnowanych kobiet.

Teatr Czwarte Miasto poważył się udostępnić do publicznego użytku w Teatrze na Plaży rozbrajająco urokliwą sztukę Willy Russella „Shirley Valntine" z Magdaleną Tomaszewską w roli głównej. Reżyser, Dariusz Majchrzak, nie bał się konfrontacji artystycznej z powszechnie „czczoną" Krystyną Jandą jako odtwórczynią Valntine od 25 lat. Janda właściwie stała się żywym wcieleniem Shirley Valnetine, od której wszystko się zaczyna i wszystko kończy. A co stało się w Sopocie? Po wcześniejszych, licznych pokazach przedpremierowych, cieszących się ogromnym zainteresowaniem, odbyła się dwudniowa premiera przy pełnej widowni. A zatem sukces? Na pewno frekwencyjny.

Sztuka Russella w adaptacji Majchrzaka została okrojona o jeden akt, nabierając pewnego rodzaju przyspieszenia, choć całość od początku to torpeda werbalna. Im głębiej widz wchodzi w świat przedstawiony Shirley, zmęczonej codzienną rutyną, ogołoconej kompletnie ze złudzeń co do powabu życia, staje się „wyznawcą" idei lepszego życia dla tej kobiety spędzającej najwięcej czasu na rozmowach ze ścianą w kuchni. Trochę nam jej żal, trochę ją rozumiemy, ale to jeszcze za mało. Widz przechodzi pewną transformację, kiedy i przed nim otwiera się wizja podróży do Grecji, do której przygotowuje się niezgrabnie bohaterka. Wino, morze, gorące podmuchy wiatru, plaża, swoboda...ech, życie.

Magdalena Tomaszewska w pierwszym akcie wydawała mi się nazbyt prozaiczna, jakby skrojona na polską miarę małomiasteczkową. Zakłócało mi to odbiór spektaklu, ponieważ tekst nadawał Shirley inny wymiar, można by rzec – szlachetny, wsparty pogłębioną analizą wzrokowo-słuchową oraz wrażliwością pozwalającą na zmiany. W wersji Tomaszewskiej trudno było odnależć bazę do zmian, czyli prawda psychologiczna w takim wydaniu, pozostała nieco z boku, w moim odczuciu. Dopiero w drugim akcie aktorka poczuła się swobodnie, grała z pełnym przekonaniem swej misji, do jakiej predestynował ją tekst i idea "trzeźwienia" kobiet wtłoczonych na własne życzenie lub z "rozdania" rodzinno-społecznego w ciasne ramy. Dopiero w drugim akcie udało się artystce "zachłysnąć" postacią i nadać jej wymiar ponadczasowego symbolu walki o wartości, o siebie, o przestrzeń w tym świecie. Udało się Tomaszewskiej poprowadzić widza przez wąską ścieżkę między porzuceniem rodziny a obroną osobistej wolności, co potwierdza stare prawdy, że zmiany, nawet radykalne, są niezbędnym skadnikiem procesu dochodzenia do dojrzałej asertywności.

Jak na zapewne skromne środki Teatru Czawarte Miasto, scenografia robiła wrażenie przemyślanej, choć nieco przestarzałej, ze sporym nagromadzeniem szczegółów. Towarzysząca widzom od wejścia na widownię typowa, grecka muzyka, wprowadzała w dobry nastrój, dając nadzieję na wieczorną, upojną zabawę. Zabrakło może tylko uzo i gyrosa z tzatziki.

Mimo ciągle trwającego oczarowania rolą Shirley Valntine w wykonaniu Krystyny Jandy, dałam się ostatecznie przekonać Madalenie Tomaszewskiej. Dokonała ogromnego wysiłku, w tym - schudła 20 kilo do roli, aby zmierzyć się z legendą i prawdą, jaka dotyka chyba każdą kobietę wpisaną w społeczne uwarunkowania. Kobiety nadal mają zasadnicze dylematy co do swej roli w świecie, w rodzinie, słabo eksponują własne zdanie, tłumiąc marzenia, które je ukształtowały. Ważne jest zatem, aby budzić kobiety z uśpienia, na jakie sobie pozwoliły lub w jakie wprowadzili je inni. Trzeba nam wiele razy pokazywać Shirley, aby proces zmian się dokonywał. Reakcja publiczności, głośny śmiech zarówno pań jak i panów, młodych i starych, daje nadzieję, że najpewniej zmian dokonywać wybornym tekstem i śmiechem.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
26 lutego 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia