Szalone problemy z naszą wolnością

"Marat/Sade" - reżyseria: Maja Kleczewska - Teatr Narodowy

"Marat/Sade" Mai Kleczewskiej zaskakuje formą, chwilami jest nietrafiony, a mimo to wizjonerski i przełomowy.

Spektakl wyjaśnia zagadkę mniejszej ostatnio aktywności reżyserki: przebywała w psychiatryku w Drewnicy.

Nie była tam bynajmniej pacjentką – Maja Kleczewska przygotowywała się do spektaklu. Zamyka on dwie dekady wolności i jest prognozą na przyszłość. Pokazuje młodych Polaków jako ludzi kalekich, zagubionych, rozdartych, którzy nie rozumieją historii, siebie i świata. 

Tak ich zagrali aktorzy Narodowego. I w tym szaleństwie jest metoda. Sprawdził to już Pippo Delbono. Włoch pracuje w teatrze z niepełnosprawnymi umysłowo i spojrzenie na świat z ich perspektywy nikogo nie pozostawia obojętnym.

Punktem wyjścia jest sztuka Petera Weissa. Napisał on dramat o zabójstwie Marata pokazanym w 1808 r. przez de Sade’a. Rzecz o konflikcie rewolucyjnego radykała z markizem, który jest znawcą tajemnic ludzkiego ciała i duszy. Tymczasem Kleczewska zrobiła spektakl o paradoksie wolności zmieniającej się w chorobliwą obojętność i samotność w zuniformizowanym, konsumenckim społeczeństwie.

Futurystyczną aurę kreuje monolog postarzonej o 30 lat Danuty Stenki, zaczerpnięty z „Hamleta/Maszyny” Müllera – o świecie ludzi-robotów. Rozwija się ostro i rytmicznie w scenie chóru. Kobiety w szarych męskich garniturach, mężczyźni w sukniach i perukach są jak manekiny – płeć przestała mieć znaczenie. Skandują opowieść o dawnej rewolucji, w której zatarła się prawda o tym, kto był katem, a kto ofiarą. Oglądamy lustrzaną salę prób, gdzie psychicznie chorzy tworzą szczery aż do bólu spektakl-autoterapię. Przerywany przez sadystycznych pielęgniarzy i dyrektora o cenzorskich ciągotach.

W chaosie pojęć i znaczeń rodzi się marzenie o mocnym człowieku, który rozwiąże wszystkie problemy. Podczas wywołującego dreszcze monologu Pawła Paprockiego Marat zdradza cechy zarówno Hitlera, jak i Fidela Castro. To diabelska emanacja Chrystusa. Bierze na siebie odpowiedzialność, ale za przelanie cudzej krwi.

Grane jak sen wariata przedstawienie Kleczewskiej bywa kalekie jak bohaterowie. Popada w kakofonię, zgrzytają niepasujące do siebie puzzle. Generalnie jednak imponuje wizjonerskim połączeniem form dramatycznych, plastycznych i muzycznych. Uwerturę Agaty Zubel wykonał na fortepianie Maciej Grzybowski, Magdalena Gnatowska zaś śpiewa partię operowej nadmarionety, kobiety z wachlarzem z Velazqueza.

Dzięki choreografii Mikołaja Mikołajczyka aktorzy zdali egzamin na żółte papiery. Ich ciała trawi spazmatyczna gorączka. Ulegają katatonicznym wstrząsom, walczą o nadanie każdemu słowu ludzkiej formy i treści. Wokół wanny Marata wiruje na wygiętych obcasach Beata Fudalej. Patrycja Soliman, Marcin Przybylski i Arkadiusz Janiczek pokazali rozbrajającą naiwność pacjentów psychiatryka, którzy starają się zagrać scenę ślubu i nocy poślubnej, nieświadomi erotycznych znaczeń swojej nagości.

Wstrząsający jest bal, gdy single tańczą z sexy dolls. I scena orkiestry, gdy chorzy rzępolą na puzonie, skrzypcach i wiadrze. Tak bardzo chcą być normalni.

Najgorzej wypadł źle napisany monolog Danuty Stenki. Ale warto z niego zapamiętać krytykę przemocy, pochwałę życia i wolności. A z finału – ostrzeżenie, że największym więzieniem są ograniczenia naszego ciała. To kontra do kilkunastominutowego totalitarnego aerobiku, który jednoczy pensjonariuszy w rewolucyjnym pułku Marata. 

Jan Englert zagrał radykalnego kościelnego hierarchę o cechach ojca Rydzyka. Jako szef Narodowego otworzył ten teatr na przyszłość.
(mb)

Jacek Cieslak
Rzeczpospolita
9 czerwca 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...