Szarża

"Nosorożec " - reż. Artur Tyszkiewicz - Teatr Dramatyczny im. Gustawa Holoubka

Już w dziewiętnastym wieku Gustave Le Bon wieszczył śmierć cywilizacji, która miałaby się dokonać w następstwie dyktatury tłumu. Po inscenizacji sztuki traktującej o tej specyficznej formie tyranii oraz związanej z nią dezindywidualizacji można by się spodziewać, przykładowo, pamfletu na klujące się ekstremizmy (temat ostatnio na tapecie; zaognienie wojny ideologicznej po ostatnim Marszu Niepodległości z pewnością przyniesie pokłosie w teatrach). Artur Tyszkiewicz wybrał dla swojego spektaklu inny "entourage". Akcję "Nosorożca" umieszczono w budynku korporacji, przestrzeni jakże dobitnie kojarzącej się z uniformizacją.

Wnętrze biurowca zasłania kurtyna z wertikali; w szczelinie (oknie wieżowca?) stają kobieta i mężczyzna. Treść wymienianych między dwojgiem SMS-ów zostaje wyświetlona na wertikalach w charakterze czatu. Rozmowa dotyczy sylogizmów rządzących myśleniem (w końcu to Ionesco!). Znamienny jest tu przykład dwóch kotów, którym obcięto dwie łapy, z czego mężczyzna wnioskuje, że jedno zwierzę może w tej okoliczności posiadać sześć kończyn, zaś drugie - ani jednej. Kobieta wyśmiewa takie rozumowanie; w dyktaturze mas nikt nie może być uprzywilejowany. W końcu tłum jest homogenicznym zbiorem, w którym jednostka musi zrzec się swojego "ja". "Sprawiedliwość jest logiczna" - ale w tym przypadku owa sprawiedliwość jawi się jako pojęcie zmaglowane, wytarte, tracące pierwotny sens. Czyli: wpisane we współczesne pojmowanie demokracji, zjawiającej się w czarownym płaszczyku egalitaryzmu. Wszyscy są równi, każda gęba wykarmiona według potrzeb. Ale tłum znaczy mniej niż suma składowych, bo, jak słusznie zauważył Le Bon (pomijam fakt, że znaczna część jego wywodów trąci już myszką), wstąpienie w jego szeregi skutkuje obniżeniem potencjału jednostki. Łatwo dać się uwieść utopii absolutnej równości, ale - rad nierad - taka wizja jest nieprzekładalna na rzeczywistość. Zresztą, historia dysponuje odpowiednimi przykładami.

Przestrzenią dezindywidualiacji uczyniono - i słusznie - rozszalałą korpomaszynę, w której panuje nie tylko dyktat dress code'u i biurowej etykiety. Wszak "korpo" stała się symbolem mentalności pokolenia dzisiejszych trzydziestoparolatków. Ten stan dobitnie ilustruje sekwencja choreograficzna. Ruch pracowników początkowo jest starannie wyreżyserowany. Nikt nie wchodzi sobie w drogę. Jazgot kserokopiarek narasta, transowy podkład muzyczny niepokoi coraz silniej, manewry postaci stają się chaotyczne. Po podłodze walają się segregatory i rozrzucone papiery. W tym rejwachu następują nagłe synchronizacje ruchów; pracownicy są odczuwającym jednako organizmem, ciałem zbiorowym, podatnym na te same impulsy. Z transu wyrywa ich dopiero wtargnięcie pani Beuf (Magdalena Smalara), pchającej hipermarketowy koszyk. Nowina o mężu, który przedzierzgnął się w nosorożca wywołuje atak histerii, zakończony widowiskową akcją ratunkową. Tak, to jest jeszcze ten etap, kiedy nosorożce szarżujące po ulicy doprowadzają gapiów do paniki. Niebawem mają się jednak ukonstytuować nowe normy

Berenger (Paweł Domagała) odwiedza Jana (Krzysztof Ogłoza). Wnętrze zdemolowanego mieszkania odzwierciedla stan umysłu lokatora. Jan najwyraźniej został dotknięty hikikomori, syndromem społecznego wycofania. Jeszcze ma w sobie wolę walki z "nosorożycą", stopniowo ulega jednak metamorfozie. Z jego ust padają słowa podszyte agresją. Bohater staje się częścią bezrefleksyjnej, prącej naprzód siły, tratującej każdą wyłamującą się ze schematu jednostkę. Co wynika z mowy Jana? Słowo "moralność" powinno zostać wymazane ze słownika. Należy skruszyć monolit cywilizacji, zniszczyć instytucje, a zatem - powrócić do hobbesowskiego stanu anarchii, w której każdy walczy z każdym o przetrwanie (choć jeszcze naiwnie wierzy, że powrót do natury mógłby stać się fundamentem lepszego świata). Jan wyklina kierat - osiem godzin spędzanych w pracy, trzy tygodnie urlopu rocznie, mierzenie wartości człowieka jakością wykonywania obowiązków pracowniczych. Obłęd kulminuje, psychomachia o duszę Jana kończy się tragicznie - ostatecznie podrzyna sobie gardło i pada u stóp Berengera.

Po antrakcie zastajemy przestrzeń pogrążoną w jeszcze większym nieładzie. Ze ściany zwisają kable, na podłodze leży tapczan. Berenger bunkruje się w mieszkaniu w obawie przed "nosorożycą". Większość ludzi z jego otoczenia uległa już despotyzmowi tłumu. Papillon (Andrzej Blumenfeld) wyjeżdża na wieś, uległszy zezwierzęceniu. Pan Dudard (Sławomir Grzymkowski) zrzuca ubrania, bo "chce jadać jak prawdziwy nosorożec". Tylko Berenger i Daisy (Anna Szymańczyk) walczą z morem konformizmu. W pewnej chwili kobieta zaczyna ulegać wątpliwościom. Z jej ust pada koronne pytanie - a może to my jesteśmy nienormalni, może to właśnie my, nie murszejący świat, potrzebujemy pomocy? Kwestia płynności normalności jest dla spektaklu kluczowa. Bo, jak się okazuje, nic nie jest trwałe, a standardy ustala większość (aż ciśnie się na usta stary dowcip z kultową frazą: "miliony much nie mogą się mylić!").

Daisy nie wytrzymuje presji. Wybiega przez otwór w planszy ustawionej z tyłu sceny, zasilając tym samym legion nosorożców. Berenger zostaje sam. Nagrywa kamerką testament ostatniego człowieka na świecie. Jego twarz wyświetla się na ekranie górującym nad zdemolowaną sceną. I nie ma już znaczenia pytanie, kto powinien nauczyć się obcego dlań języka. Słowa są zbyteczne, skoro nie ma już nikogo, z kim można się skomunikować. Światło gaśnie. Właśnie dokonała się anarchistyczna apokalipsa.

Nie bez znaczenia jest metakomentarz, padający w rozmowie poprzedzającej samobójstwo Jana: "Widziałeś kiedyś sztuki Ionesco? Właśnie go grają". Przekroczenie ram makrokosmosu utworu dramatycznego akcentuje aktualność "Nosorożca". Spektakl Tyszkiewicza jest niezwykle celną glosą do sztuki Ionesco. Wszystko dzieje się tu i teraz - bądź w niedalekiej przyszłości, w świecie bezrefleksyjnego pędu i karierowiczostwa; rzeczywistości zbiorowych złudzeń, w której tłum trzyma w szachu outsiderów, a wszystko pokryte jest fałszywą licówką egalitaryzmu. W tej wizji pobrzmiewają echa Eliotowskich "Wydrążonych ludzi". Nosorożce bezmyślnie szarżują po gruzach minionych wartości.

Agata Tomasiewicz
Teatr dla Was
18 listopada 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia