Szczecinian portret własny

"Którędy do morza" - reż: Adam Opatowicz - Teatr Polski w Szczecinie

Kombinatorstwo, nieufność, rozczarowanie, szukanie swojego miejsca i walka o poczucie własnej godności - reżyser Adam Opatowicz i autor Roman Ossowski niczym lustro stawiają przed nami bohaterów "Którędy do morza?" - spektaklu w Szczecinie i o Szczecinie.

Kontrowersyjny, obnażający nasze wady, uwypuklający stereotypy - scenariusz szczecińskiego adwokata Romana Ossowskiego daje w kość mieszkańcom tego miasta. Rzecz opiera się na historii krążącej wokół dat powstania czterech pomników - symboli miasta. Cofamy się w przeszłość do pierwszego znaku komunizmu, czyli pomnika Czynu Polaków. Nakreślone sylwetki bohaterów są odbiciem stanu emocjonalnego ludzi bez historii, bez przeszłości, tęskniącymi za swoją ziemię, za spokojem i wolnością. Tutaj każdy jest skądś, nie rozumie skomplikowanej historii miasta, które z jednej agresji wpada w kolejną. Społeczeństwo robotnicze, skupione wokół stoczni jak puste slogany powtarzają propagandową mantrę o "Dzielnym piastowskim Szczecinie wyzwolonym z napaści hitlerowskich Niemiec". Historia jest tu tematem drażliwym, szuka się od niej ucieczki, nie zadając trudnych pytań. Szczecin w spektaklu Ossowskiego jest miejscem przejściowym dla swoich mieszkańców. Są tu tylko ci, którzy za chwilę wyruszą na Zachód, albo ci, którzy przybyli ze Wschodu w poszukiwaniu lepszego życia i stoją przed dylematem: moralność czy dobrobyt. Tutaj oklaski należą się niezawodnemu i zachwycającemu jak zawsze Jackowi Polaczkowi, który zmienia akcent, sposób mówienia i reprezentuje dużą grupę - przybyłych "zza Buga". Najsilniejszy cios zadał autor władzom, krytykując ich niezaradność, lenistwo, strach przed "radzieckimi". Dużo jest oskarżeń w "Którędy do morza?". Padają aluzje do odpowiedzialnych za upadek Stoczni, rządzący niezależnie czy pod flagą czerwoną czy biało-czerwoną mają tych samych doradców. Króluje kolesiostwo, marazm i brak zainteresowania sprawami miasta. Najwyraźniej widać to w drugim akcie, kiedy to w niejasnych okolicznościach giną wszystkie pomniki - orły odlatują, Anioł Wolności zostawia skrzydła i koronę cierniową, po czym wzbija się w niebo, Colleoni wyrusza do Wenecji, a Papież z Jasnych Błoni zapada się pod ziemię. Prezydent i jego doradcy martwią się o tzw. dobry PR, a tymczasem nikogo, oprócz drobnych pijaczków na ławkach, to nie obeszło. Szczecin traci symbole i trwa nadal, ludzie zajmują się swoimi sprawami, nawet media nie zauważają tego faktu. Miasto bez tożsamości nie przejmie się nagłym zniknięciem symboli, z którymi i tak nikt się nie identyfikuje. Spektakl opiewa w doskonałe dialogi, śmiejemy się sami z siebie, klaszczemy przy kolejnej parodii władzy. Humor jest inteligentny i uszczypliwy. Ale, kiedy mija pierwszy akt, a my przenosimy się do czasów bliższych współczesnym, nagle śmiech na sali gaśnie. Już nie tak dobrze wychodzi nam żartowanie z obecnych problemów, które przecież każdego z nas dotyczą. Emigracja młodych do Anglii, opuszczanie miasta na studia do Wrocławia czy Warszawy, niskie zarobki - to już nie jest takie zabawne. Reżyser postarał się jednak o to, żeby nie do końca było tak gorzko. Spektakl promienieje piosenkami o pięknym, dawnym Szczecinie, z najlepszymi w Polsce tramwajami, zielonymi parkami, kwitnącymi platanami i uśmiechniętymi dziewczętami. Na scenie pojawiają się młode pary zakochanych, to studenci, marynarze, wszyscy wierzą w lepsze jutro, wszyscy mają nadzieję i kompletnie nie zawracają sobie głowy problemami społecznymi swojego miasta. Dużo jest tu nawiązań do "morskości" Szczecina, o której jest przekonana całkiem spora rzesza Polaków. Przekornie właśnie ta "morskość" rozsławiła miasto, a z ową "morskością" ma ono wspólnego tyle, że jest od niej oddalone o 100 km. Autor żartuje sobie z niewiedzy ludzi i zaprasza nas na spacer "promenadą" Szczecina. 

Przedstawienie ma formułę spektaklu w spektaklu, widzimy, że reżyserem całego zamieszania jest Adam Opatowicz - dyrektor Teatru Polskiego, a wszystko tylko po to, aby nas zabawić, dostarczyć rozrywki. Jednak, kiedy zasłona humoru zniknie, kiedy aktorzy zamilkną, a muzyka przestanie grać, spod sceny w majestatyczny sposób wyłania się duże prostokątne, lekko krzywe zwierciadło, a widzowie milkną i przyglądają się sobie ze zdziwieniem i uwagą. Czy to wszystko było o mnie?

Agata Pasek
stetinum.pl
8 lutego 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...