Szczęśliwe dni: 2 stycznia

Felieton Janusza Majcherka

I znowu o jedno okrążenie jesteśmy bliżej końca. Kiedy on nastąpi? Rozmawiałem niedawno z pewnym profesorem kosmologii, który tłumaczył mi, że za jakieś 5 miliardów lat Słońce wejdzie w schyłkową fazę ewolucji, zamieni się w tak zwanego czerwonego olbrzyma i pochłonie najbliższe planety, czyli Merkurego, Wenus i Ziemię.

Ale życie na Ziemi skończy się wcześniej. Za 500 milionów lat wskutek narastającej aktywności Słońca zaczną wrzeć oceany. W związku z tym, pocieszał mnie profesor, nie trzeba się absolutnie niczym przejmować. A skoro tak, to życzę wszystkim „Do PiSiego roku!".

Porzucam jednak myślenie w perspektywie eonów i spoglądam w najbliższą przyszłość. Nie chciałbym sprawić zawodu tym miłym czytelnikom, którzy mają mnie za bolszewika, więc czynię niniejszym wyznanie, które jeszcze przysporzy mi wrogów: rajcuje mnie, że w 2017 roku przypada setna rocznica wybuchu Rewolucji Październikowej.

Lenin i dziś od wszystkich żywych żywszy.
Nasza wiedza, siła i oręż

– pisał poeta Majakowski. Mnie jednak tak naprawdę bliski jest Stanisław Jerzy Lec:

Kpię i o drogę pytam,
Korsarski kapitan,
Okiem pod czarną przepaską,
Mrugam do Ciebie, głuptasku.

Z dawnych czasów pamiętam plakat do filmu Michaiła Romma Lenin w październiku. Dowcipnisie dopisywali: „...a koty w marcu". Dla odmiany kaczory – tylko w zimnej wodzie. Co próbuję sobie wyobrazić, stojąc nad pokrytą cienkim lodem Pisią Gągoliną – rzeczułką płynącą przez moje ukochane Radziejowice, gdzie właśnie witam Nowy Rok.

Gdy pół wieku temu zbliżały się obchody pięćdziesięciolecia bolszewickiego przewrotu, ówczesny dyrektor Teatru Narodowego Kazimierz Dejmek postanowił z okazji rocznicy wystawić Dziady. Uważał, nie bez racji, że nie ma większego dzieła wymierzonego w carską tyranię i żadne tak doskonale nie współbrzmi z intencjami rewolucji. Że ta ostatnia zamieniła się w nową, nieporównanie gorszą tyranię, to inna sprawa.

Partyjni dygnitarze – na premierze 25 listopada 1967 roku nie było Gomułki, ale był naczelny ideolog Zenon Kliszko – odczytali intencję reżysera jak umieli, zarzucając mu, że antycarskość jego Dziadów jest w istocie antyradziecka. Niezadowolenie władzy bezbłędne wyczuli dyspozycyjni recenzenci. Jan Alfred Szczepański, osławiony Jaszcz, zaatakował Dejmka w „Trybunie Ludu". Stało się jasne, że na Dziady zapadł wyrok.

Co było dalej, wiadomo: przedstawienie poszło jedenaście razy i zostało zdjęte. Ostatni spektakl, zagrany 30 stycznia 1968 roku, miał burzliwy przebieg i zakończył się skandowaniem hasła „Niepodległość bez cenzury!". Następnie zawiązała się manifestacja studentów, która ruszyła pod pomnik Mickiewicza, gdzie uczestnicy zostali spałowani przez milicję, a niektórzy – aresztowani.

„Słowo stało się ciałem, a Wallenrod Belwederem" – pisał Ignacy Chodźko po powstaniu listopadowym 1830 roku. W przypadku Dziadów Dejmka słowo stało się Marcem '68.

Marks w przesławnym zdaniu pisał: „Hegel powiedział gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa".

Jak to wygląda dzisiaj? Dziadów ci u nas dostatek. Ale kto po czternastogodzinnym przedstawieniu Michała Zadary miałby jeszcze siłę manifestować, zwłaszcza gdy cała para poszła w protest przeciwko dyrekcji Morawskiego? Co prawda podczas demonstracji towarzyszącej Kongresowi Kultury wrocławscy aktorzy dawali do zrozumienia, że czują się spadkobiercami '68 roku, niemniej ich bunt, przy całej sympatii, z tamtym nie może się równać.

Z kolei Dziady Nekrošiusa w Teatrze Narodowym są – jakkolwiek je oceniać – dziełem ironisty. Ironia, którą sam chętnie uprawiam, to jednak nie to samo, co Wolność wiodąca lud na barykady. Ironią można się bronić, ale czy można walczyć ironicznie? Albo skandować ironiczne hasła przeciwko dyktatowi władzy?

Rzeczywiście, myślenie analogiami bywa zawodne, choć analogie często same się narzucają. Marcowa retoryka wraca dziś jak niedobity upiór – fenomen, który opisują językoznawcy i badacze politycznej nowomowy. Sam to zresztą słyszę, bo przemówienia Gomułki były zmorą mojego dzieciństwa. Ileż to razy, czekając na którąś z ulubionych audycji telewizyjnych – Ekran z bratkiem lub Zwierzyniec – musiałem, chcąc nie chcąc, przetrwać tasiemcowe monologi I sekretarza partii. Gomułka przemawiał z charakterystyczną intonacją, głosem rozdeptywanej żaby, ale – jak na ślusarza – używał dość poprawnej polszczyzny. Nasz obecny odpowiednik towarzysza Wiesława mówi raczej polszczyznom niż polszczyzną, co zważywszy jego związki z inteligencjom żoliborskom jest niepojęte. Lec o takich pisał:
Nie mityczna to sylweta –
Pół-bóg, pół-analfabeta.

Nie wdając się w inne powinowactwa między ślusarzem a Inteligentem z Żoliborza, jedno muszę wszelako podkreślić: Inteligent od ślusarza ładniejszy i jakiś taki bardziej powabny w swoim całokształcie. Musiało być z niego niezłe ciacho za młodu. Zadatki widać zresztą w filmie O dwóch takich, co ukradli księżyc. Niby Jacek i Placek podobni są do siebie jak dwie krople wody, ale gdy się dokładniej przyjrzeć, to Placek już jako pacholę lepiej się zapowiadał. Szkoda, że nie poszedł „drogą kariery" i zamiast wstępować na scenę dziejów nie został aktorem teatru i filmu. Mógłby zagrać główną rolę w Smoleńsku – nie trzeba by było fatygować Lecha Łotockiego.

Ostatnio z ust Inteligenta padło słowo „pucz". W roku stulecia Rewolucji Październikowej jak znalazł: grupa bolszewików dokonała klasycznego puczu, a obraz ludowych mas, atakujących Pałac Zimowy w Piotrogrodzie, jest tylko mitem utrwalonym przez film Eisensteina. Nasz „pucz kanapkowy" nie nadaje się na mit, już raczej – na humoreskę, łącznie z reakcją, jaką wywołał. Mam na myśli występ wokalny pani poseł Muchy, która słynną piosenkę Marino Mariniego Nie płacz, kiedy odjadę, sercem będę przy tobie zamieniła na Nie pucz, kiedy odjadę.

Uwielbiam kalambury, ale ten wydaje mi się wagi ciężkiej, a nie muszej. Osobiście wolałbym: „Nie kwacz, kiedy odjadę...", choć moja wersja wypucza całą historię i nie dorasta do pięt puczybutowi. I w ogóle jest dowcipna jak szopka sylwestrowa Marcina Wolskiego w TVP. Cóż począć, prawie siódmy krzyżyk na karku...

Ale to wszystko furda. Najważniejsze, że – zacytujmy Broniewskiego: „Już z »Aurory« wystrzał padł". Aurora to po naszemu jutrzenka. Można więc za Mickiewiczem zawołać: „Witaj, jutrzenko swobody,/ Zbawienia za tobą słońce".

A kto jest naszą jutrzenką, zbawieniem i słońcem?

Zgadnij, kotku...

Janusz A. Majcherek
teatralny.pl
5 stycznia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia