Szczęśliwe dni

W noc Bożego Narodzenia, jak wiadomo, zwierzęta mówią ludzkim głosem

Z moją Pyzą nieboszczką przegadałem siedemnaście takich nocy, osiemnastej już staruszka nie dożyła. A nie tak długowieczne rodzeństwo, Kichuś i Kichusia, też nie należało do małomównych – com się nasłuchał, to moje.

Wigilijny cud przydarza się również przedstawicielom Homo sapiens, przynajmniej tym, którzy, jak ja, pochodzą od małpy i w dni powszednie – „z pyskiem w gnoju" – wydają z siebie jeno bełkot. Ci, których stworzył Jehowa, przez okrągły rok wypowiadają się po ludzku, a w „cichą noc, świętą noc"stają się aniołami. Anioły jako czyste esencje milczą, bo nie posiadają fizycznych organów mowy. Dlatego w raju, jak sądzę, musi panować straszliwa cisza.

Oto różnica między ewolucjonizmem a kreacjonizmem, a zarazem dowód na wyższość tego drugiego nad tym pierwszym. Słusznie czynią nasze władze oświatowe, zapowiadając wyrugowanie z programów szkolnych szatańskich teorii Darwina i zastąpienia ich wiarą w boski akt stworzenia. Mądralom z Polskiej Akademii Nauk, którzy – jak profesor Birula-Białynicki – podnoszą w tej kwestii protest, i to w przytomności samego pana prezydenta, należy przypomnieć los Giordana Bruna i Galileusza. Przecież nikomu nie powinno przyjść do głowy, że przodkami Naczelnika mogły były być naczelne. Od Pithecantropusa wywodzi się co najwyżej „gorszy sort", czyli komuniści, złodzieje, ubecy, Targowica i kim tam jeszcze jesteśmy – my, pośmiewisko prawdziwych Polaków, którzy zachowują się wprawdzie jak w małpim gaju, ale poczęci zostali jeśli nie przez Ducha świętego, to przynajmniej przez Króla Ducha.

Będąc przy głosie, powinienem złożyć życzenia, a może nawet zaintonować jakąś pastorałkę. Na przykład: „Graj, Duda, graj, na PiSczałce graj". Czy coś w tym rodzaju. Zaś co do życzeń... Wątpię w ich moc. I nie tyle z przyrodzonego nihilizmu, co wskutek wieloletniej obserwacji – życzenia się z reguły nie spełniają, a jeśli wyjątkowo się spełnią, to, jak wszystko, w wyniku przypadku, a nie naszych modłów i zaklęć, bez względu na to, czy życzymy komuś źle, czy dobrze.

Życzenia bywają też dwuznaczne. Na przykład jest w naszym kraju paru osobników, którym z całego serca chciałbym życzyć zdrowia, zwłaszcza psychicznego. Ale czy to dla nich dobrze? Wariackie papiery zwalniają ich jednak, jako niepoczytalnych, z odpowiedzialności za to, co robią, więc nie opłaca im się wyzdrowieć.

Albo taka sprawa: mój niezawodny oponent i były kolega, pan Jacek Zembrzuski, zamierza, jak słyszę, ubiegać się o dyrekcję Narodowego Starego Teatru. Ano, daj mu Boże, a raczej – ministrze kultury. Niech ma, z powinszowaniem. Na pewno nie przyłączę się do chóru krakusów, którzy gotowi mu zaśpiewać za Turnauem i Sikorowskim: „Nie przenoście nam Zembrzusia do Krakowa". A właśnie że przenieście! Może przestanie wtedy czytać i komentować moje felietony. Ale skoro tak, to jemu dobrze życzę czy sobie? Że o Starym Teatrze już nie wspomnę...

A kolega Morawski? Pewnie w dniu, w którym ukaże się ten felieton, nie będzie już dyrektorem Teatru Polskiego. Wielu przyjmie jego dymisję z ulgą, ja też, bo uważam, że tak będzie lepiej i dla niego, i dla Wrocławia. Przypuszczam jednak, że on sam życzy sobie czegoś zgoła odmiennego. Co jednych cieszy, dla innych stanowi krzywdę, wszystko jest względne i zależy od punktu widzenia.

Dlatego sentymentalne uniesienia i ogólna ckliwość, które nieodmiennie towarzyszą świętom Bożego Narodzenia, wydają mi się fikcją. Staram się jej nie ulegać i stąd moja drwiąca reakcja na ogólne „kochajmy się" – nie mam w tej mierze żadnych złudzeń. Można tej samej nocy dzielić się opłatkiem, śpiewać kolędy i prosić dziecię, które ma się narodzić, aby podniosło rękę i pobłogosławiło „ojczyznę miłą", a jednocześnie otoczyć się kordonem policji i żandarmerii przeciwko tym, którym miła jest zupełnie inna ojczyzna. Tak w każdym razie sobie myślałem, marznąc podczas ostatnich dni i nocy pod Sejmem – ale nic to: jak mawiał poeta Horacy, słodko i zaszczytnie jest pro patria przeziębić się.

Około świąt Bożego Narodzenia – żeby użyć znanej frazy Wyspiańskiego – myślę też o pewnej sytuacji historycznej. Oto w 1914 roku na froncie zachodnim w okolicach Ypres doszło do wigilijnego pobratania się żołnierzy niemieckich i alianckich. Ogłoszono rozejm, a wrogowie, którzy dopiero co toczyli zażarty bój, odłożyli karabiny i rzucali się sobie w ramiona, śpiewając kolędy i tęskniąc za rodziną. Zapalono nawet jakieś światełka, spożywano wspólne posiłki i składano sobie życzenia – zapewne rychłego pokoju. Chrześcijański nastrój pojednania na chwilę wziął górę nad piekłem Wielkiej Wojny. Nic tylko łkać ze wzruszenia. Ale idylla trwała krótko. Kilka miesięcy później, mianowicie w kwietniu 1915 roku, pod tym samym Ypres rozegrała się straszliwa bitwa, w której armia niemiecka po raz pierwszy użyła broni chemicznej. Od gazu tysiące żołnierzy straciło wzrok, wielu umierało, dusząc się w męczarniach. Dobrego pana Boga jak zwykle nie było w okolicy, żeby mógł powstrzymać rzeź. Tę i wiele następnych, nie zawsze o wymiarze światowym.

Pomyślmy o tym za trzy dni, gdy wtranżalając karpia i śledzika, będziemy kątem oka śledzić ekran telewizora, gdzie między słodko-pierdzącym orędziem naczelnego klechy kraju a sztucznymi uśmiechami kolędujących celebrytów przemkną zapewne najnowsze doniesienia z Aleppo.

I jeszcze taka refleksja. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria opublikowało właśnie Oratorium na Boże Narodzenie W.H. Audena. Największy, jak wielu uważa, poeta angielski XX wieku pisał je na początku lat czterdziestych, opuściwszy ojczyznę i wyjechawszy do Ameryki, skąd śledził wydarzenia na europejskim theatrum II wojny. Miał już za sobą okres młodzieńczego zachłyśnięcia się ideami lewicowymi, zwieńczony udziałem w hiszpańskiej wojnie domowej, i przeżywał właśnie nawrócenie religijne. W swoim wspaniałym poemacie rozważał tajemnicę wcielenia Słowa i uświęcenia historii. Co do tej ostatniej i co do nas samych jako istot historycznych zachowywał zresztą zdumiewającą trzeźwość sądu. Pisał o naszym przeżywaniu Bożego Narodzenia (przekład Barańczaka):
(...) tyleśmy wypili, tak późno chodzili spać, tak gorliwie
Usiłowali kochać wszystkich krewnych – całkiem
Bez powodzenia – i w ogóle znacznie przecenili
Swoje siły. Raz jeszcze, jak w poprzednich latach,
W zetknięciu z tym Widzeniem było nas stać tylko
Na przyjęcie go jako miłej możliwości,
Raz jeszcze odesłaliśmy go z kwitkiem (...).

I parę wersów dalej:
(...) Niknie wspomnienie
Bożego Narodzenia i pojawia się mglista świadomość
Czegoś przykrego, powiewu lęku na samą myśl,
Że Post i Wielki Piątek nie są przecież odległe.

No właśnie, chłopiec imieniem Jeszua, który, jeśli wierzyć przekazom, urodził się w Bet Lehem za panowania tetrarchy Galilei, Heroda Antypasa, po krótkim życiu został ukrzyżowany, dając początek chrześcijaństwu. Co w rzeczywistości trwało trzydzieści trzy lata, w roku liturgicznym mieści się w ciągu paru miesięcy, między Bożym Narodzeniem a Wielkanocą. Dla osób religijnych to drugie święto jest ważniejsze jako znak zmartwychwstania. Ale osoby wątpiące pozostają ze swoimi wątpliwościami. Nikt nie wyraził ich mocniej niż Dostojewski, który pytał: a jeśli Jezus nie zmartwychwstał i nie trafił do raju, bo raj to bujda wymyślona przez teologów dla maluczkich?

Co pozostaje? Wiara, nadzieja, miłość czy – negacja i rozpacz?

Inny poeta pisał:
Wszystko jest bez sensu,
Wszystko pogmatwane
Jak te winorośle,
Gąszcze cmentarniane.

Wszystko, co się złączy,
Znowu się rozłączy,
Na kształt pogmatwanych
Na cmentarzach pnączy.

Wśród wielkiej miłości
Wszystko jest poczęte
I wszystko – bez sensu –
Lecz bardzo jest święte.

Wesołych Świąt.

Janusz Majcherek
teatralny.pl
24 grudnia 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia