Szczęśliwy Rosjanin nad Wisłą

"Polak z wyboru, czyli szczęśliwy Rosjanin nad Wisłą. Wspomnienia" [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Czy łatwo zostać Polakiem? Alosza Awdiejew przeszedł tę drogę z ogromną pasją i determinacją. I nadal nie żałuje. Ponad pięćdziesiąt lat spędził w Polsce, od ponad ćwierćwiecza ma polskie obywatelstwo. Przygarnął go cały naród i liczy, że już go nie odda.

W swojej książce opowiada o tym, jak przetrwał wojnę, dzięki komu odebrał "czerwone" wychowanie i dlaczego osiadł nad Wisłą. Z okazji 80. urodzin Aloszy Awdiejewa - aktora, piosenkarza i językoznawcy - prezentujemy fragment jego książki "Polak z wyboru, czyli szczęśliwy Rosjanin nad Wisłą. Wspomnienia".

Socjalizm się uśmiecha
Nadszedł przełomowy rok 1956, kiedy to Chruszczow wreszcie ogłosił, choć tylko wybranym, informację o zbrodniach Stalina. Dla mojego ojczyma był to potworny cios, który doprowadził go do zawału. Na szczęście przeżył. Nie był jedyną ofiarą wśród wiernych leninowców, którzy stracili wiarę. Opowiedział to wszystko mojej matce, a ona mnie. Należę do tego pokolenia lat sześćdziesiątych, które pod wpływem krytyki stalinizmu uczestniczyło w tak zwanej odwilży. Pojawiły się wtedy ciekawe publikacje, które zupełnie inaczej przedstawiały historię najnowszą niż te z czasów stalinowskich. Z gułagu wracali więźniowie polityczni. Osłabła cenzura i obudziła się nadzieja – jak wtedy mawiano – na socjalizm "z ludzką twarzą". Nadzieja ta okazała się płonna, a "ludzka twarz" wystąpiła jako prostacka gęba Leonida Breżniewa, w której zmarszczki myślowe zostały zastąpione kosmatymi czarnymi brwiami.

 

Mimo wszystko przez jakiś czas ludzie oddychali swobodniej. Polepszyły się nieco nasze kontakty z zagranicą, zaczęła docierać do nas prasa z zaprzyjaźnionych krajów bloku wschodniego i ludzie zaczęli mówić, co myślą. Otworzono księgarnie Drużba, gdzie można było kupić polskie książki. Polskiego wtedy nie znałem, ale usiłowałem czytać "Szpilki" i "Politykę", korzystając ze słownika. Słuchałem też Radia Pekin, w którym Chińczycy krytykowali "rewizjonistów" z Moskwy. Zapraszałem do swojego pokoju ojczyma, żeby posłuchał tych audycji razem ze mną, ale mówił, że nie uwierzy w te opinie, dopóki nie zostaną opublikowane w "Prawdzie". Powrócono do ciepłych stosunków z Jugosławią i wodzem Tito, który przedtem występował w gazetach jako faszystowski kat z zakrwawionym toporem.

Zaczęła się burzliwa epoka piosenkarzy zaangażowa­nych, z których później wyłoniły się tak wspaniałe talenty jak Bułat Okudżawa czy Władimir Wysocki. Słuchaliśmy ich piosenek z nagrań i na posiadówkach towarzyskich, gdzie były śpiewane przez różnych wykonawców. Powra­cały do łask również stare romanse, piosenki cygańskie, przyśpiewki z folkloru miejskiego i złodziejskie szla­giery. Nasłuchałem się tego dużo i usiłowałem śpiewać w towarzystwie.

Pojawiły się pierwsze magnetofony i telewizory. To była rewolucja społeczna. Pamiętam pierwszy radziecki telewizor KWN. Miał szarobiały ekran wielkości paczki papierosów. Ludzie umawiali się na wspólne oglądanie, a program był tylko jeden i trwał kilka godzin dziennie. Żeby powiększyć ekran, umieszczano przed nim duże wodne soczewki. Trzeba było patrzeć dokładnie na wprost, bo inaczej obraz uciekał. Żartowano o KWN, że to skrót od: "kupił, wklucził, nie rabotajet" (kupiłem, włączyłem, nie działa), gdyż odbiorniki ciągle się psuły. Jednocze­śnie pojawiła się w telewizji satyryczna audycja o tej sa­mej nazwie – KWN, czyli Klub Wesołych i Sprytnych (ros. Nachodcziwych). W programie pokazywano nieprzy­gotowaną wcześniej rywalizację zespołów kabaretowych. Do studia moskiewskiego przyjeżdżały najlepsze drużyny z całego ZSRR, a ich żarty powtarzano z ust do ust. Telewizja stała się codzienną ciekawą rozrywką.

Ta odwilż po siermiężnych czasach stalinizmu spowo­dowała rozkwit amatorskich kabaretów, które po rosyjsku nazywały się "kapustniki". Powstawały w różnych insty­tucjach i fabrykach. W wolnym tłumaczeniu "kapustnik" to bigos, czyli program wielce różnorodny, obśmiewają­cy współpracowników danego kolektywu. W poczytnym czasopiśmie "Literaturnaja Gazieta" na ostatniej stronie pojawiła się satyryczna rubryka Dwanaście krzeseł, nawią­zująca do przedwojennej tradycji satyrycznej. Regularnie czytałem te teksty, bo pisali je najlepsi w tamtych czasach komicy, autorzy popularnych monologów estradowych.

W związku z tym, że zacząłem regularnie grać na gita­rze i fortepianie, do zajęć szkolnych zanadto się nie przy­kładałem. Zazwyczaj przygotowywałem się do pierwszej lekcji, a na niej uczyłem się do drugiej i tak dalej. Wypra­cowałem sobie dużą podzielność uwagi, mogłem jednym uchem słuchać nauczycielki, a jednocześnie coś czytać po ławką. Namiętnie wtedy czytałem, zwłaszcza literaturę klasyczną. Pochłaniałem wszystko od Dzierżawina i Maja­kowskiego do Homera i Maupassanta. Pod koniec lat pięć­dziesiątych pojawiła się możliwość prenumerowania dzieł największych światowych pisarzy i poetów tłumaczonych na rosyjski. Książki przychodziły pocztą raz w miesią­cu otrzymywałem jeden tom. Moja rodzina zgromadziła w ten sposób dużą bibliotekę złożoną z dzieł literatury światowej. Regularnie zabierałem te książki z domu i czy­tałem w szkole na lekcjach.

 

Indywidualizm w Rosji jest tępiony, bo wywołuje dysonans poznawczy, który uderza w wyobrażenie o tym, jakie ma być państwo. Dobra jest władza, który trzyma ludzi za mordę. Naród rosyjski od setek lat żyje z przekonaniem, że obywatel jest ni­czym. To naród niewolników. Jego celem jest tylko przetrwanie. Przypomina opisanego przez Cervan­tesa lwa, którego Don Kichot wypuścił z klatki. Wszyscy uciekli, myśleli, że lew jest bardzo groźny, a on wrócił do klatki, bo tylko tam czuł się bezpiecz­nie. Podobnie niewolnik czuje się bezpiecznie pod batem. Jest bat, jestem na swoim miejscu. Nie ma bata – nie wiadomo, co będzie, może coś gorszego.

 

Dzwoniący do mnie gość się obraził i przerwał roz­mowę, a ojczym docenił moją lojalność. Dopiero później się okazało, że dzwonił mój ojciec. Chciał zaproponować, abym po szkole średniej rozpoczął studia w Wyższej Szko­le KGB. Opowiedział to kumplowi, ten przekazał mojej matce, a ona przyszła z tym do mnie. I tak nie zdecydowałbym się na tę "uczelnię", bo na szczęście w tym okresie zacząłem już dość krytycznie odnosić się do propagandy radzieckiej. Pamiętam, jak kłóciłem się z matką i ojczymem o kłamstwa historyczne, które rozpowszechniała propaganda. Ponieważ on zajmował się historią partii komunistycznej, w naszym domu było wiele przedwojennych dokumentów i starych książek poświęconych tej tematyce. Czytałem te papiery niedostępne dla zwykłych obywateli i byłem zdziwiony, jak radzieccy propagandziści manipulują historią. Mówiłem o tym matce, ale ona brała stronę ojczyma i wyzywała mnie od renegatów i zdrajców. Pewnego razu, kiedy słuchaliśmy razem w telewizji przemówienia Chruszczowa, palnąłem, że Związkiem Radzieckim kieruje człowiek, który nie umie nawet poprawnie mówić po rosyjsku. Ojczym był bliski drugiego zawału, a matka wyrzuciła mnie z pokoju.

(-)
Onet.Kultura
18 lipca 2020
Portrety
Alosza Awdiejew

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...