Szekspir jako celebryta?

„Something Rotten, czyli coś się psuje!" - reż. Tomasza Dutkiewicz - Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni

Szekspir jest od kilku wieków modny i nic nie wskazuje na to, aby sytuacja miała się zmienić. Jedną sprawą jest jednak popularność jego twórczości, a drugą – jego jako osoby. Amerykański musical „Something Rotten!" w reżyserii Tomasza Dutkiewicza (polska prapremiera 3 września 2022), oglądany przeze mnie pod koniec stycznia 2023 roku, pokazuje Szekspira jako celebrytę.

Głównymi bohaterami spektaklu są bracia Spodek (the Bottom Brothers), którzy chcą stać się sławni, ale na ich drodze stoi wyjątkowy konkurent – William Szekspir. Ich nazwisko przywołuje skojarzenia nie tylko ze spodkiem, ale także z: dołem, końcem i częścią ciała, na której siedzimy, czyli – pupą. Przecież Nick Bottom to postać z Szekspirowskiego „Snu nocy letniej", zamieniona w osła. W „Something Rotten!" również mamy Nicka (Nicholasa) Bottoma, a także jego brata Nigela. Nick jest starszy, niezbyt utalentowany i przekupuje Thomasa Nostradamusa, aby zdradził mu różne sekrety. W tej roli możemy oglądać przekonującego, zdecydowanego Krzysztofa Wojciechowskiego, który stara się pociągać w tej intrydze za sznurki z różnym skutkiem. Natomiast Nigel – to naiwny i wzbudzający sympatię poeta, dla którego Szekspir jest idolem. Maciej Podgórzak stworzył postać uroczego marzyciela.

Nigel wsłuchuje się w przepowiednie Nostradamusa (prawdziwy Nostradamus – aptekarz, astrolog i prorok – był Francuzem i zmarł w 1566 roku, kiedy Szekspir miał 2 lata). Chce, aby mistyk powiedział mu, jaka sztuka Szekspira będzie najsłynniejsza. Prorok jednak podaje tytuł, drastycznie różniący się znaczeniowo od „Hamleta", ponieważ mówi, że to... „Omlet". Marcin Słabowski oscyluje w tej roli pomiędzy grą komediową i farsową, co zgodnie z librettem jest uzasadnione.

Nostradamus przewiduje, że najbardziej pożądane przez publiczność będą spektakle z tańcem i śpiewem. Za jego namową bracia Spodek, mimo konsternacji, postanawiają więc stworzyć musical Omlet. Brzmi to całkowicie absurdalnie, więc nieprzypadkowo musical „Something Rotten!" (Coś gnije) jest porównywany do twórczości grupy Monty Pythona oraz Mela Brooksa, znanego z komedii i parodii filmowych takich jak: „Smród życia", „Robin Hood: Faceci w rajtuzach" czy „Dracula – wampiry bez zębów". W 1968 roku Brooks otrzymał Oscara za scenariusz do swojego filmu „Producenci", który w wersji musicalowej również stał się hitem (polska, udana prapremiera w reżyserii Michała Znanieckiego odbyła się w 2009 roku w chorzowskim Teatrze Rozrywki). Jego bohaterowie to: księgowy Leo Bloom oraz żydowski emigrant z Polski – Max Bialystock. Chcą zarobić milion dolarów, naciągając staruszki na pieniądze, wystawiając jakiś beznadziejny spektakl na Broadwayu oraz oszukując w księdze przychodów i rozchodów. Natomiast producenci z musicalu „Something Rotten!" wystawiają beznadziejny „Omlet", ale chcą odnieść wielki sukces, co w Anglii okazuje się niemożliwe, ponieważ tam rządzi Szekspir.

Wcielający się w Szekspira w oglądanym przeze mnie spektaklu Krzysztof Kowalski poszedł dokładnie za wskazówką reżysera, że ma być tu gwiazdą, celebrytą, bożyszczem tłumów. Ale czy dobrym określeniem jest słowo celebryta? Przypomina trochę Elvisa Presleya, który wykorzystywał nie tylko swój głos, ale także erotyczny język ciała, aby wywoływać piski i czasem wręcz histeryczne zachowania, zwłaszcza wśród dziewczyn i młodych kobiet. Kiedy śpiewa i tańczy na scenie, rozpala zmysły. William chciał być sławny i bogaty, więc musiał pisać dużo i szybko, aby zapewnić sobie palmę pierwszeństwa. Czasem podkradał pomysły, intrygi i bohaterów innym pisarzom, ale zmieniał je tak, że do dziś trzymają widzów i czytelników w napięciu. Jego język był niesłychanie bogaty, metaforyczny i zaskakujący, więc wśród angielskich dramatopisarzy do dziś jest najlepszy i najsłynniejszy.

Amerykański musical stworzony przez braci Wayne'a i Karey'a Kirkpatrick jest zabawą w teatr i niewiele ma wspólnego z biografią Williama Szekspira. Przedstawione tu postacie są raczej karykaturami. Trzeba jednak przyznać, że akcja toczy się wartko. Jeśli ktoś przychodzi na ten spektakl, oczekując rozrywki, na pewno się nie zawiedzie. Muzyka jest taka, jak powinna być w musicalu: melodyjna, wpadająca w ucho, dobrze zinstrumentowana. Myślę, że dobrze słucha się jej także na płycie. Spektakl miał premierę na Broadwayu 22 kwietnia 2015 roku i został zagrany 708 razy, więc nie odniósł oszałamiającego sukcesu. Był nominowany do 10 nagród Tony i zdobył jedną – przyznaną aktorowi Christianowi Borle'owi. Miał też 11 nominacji do nagród Outer Critics Circle Awards, ale nie uzyskał żadnej. Ben Brantley napisał na łamach „The New York Times" (15.04.2015), że w tym spektaklu Szekspir jest „przebiegłym i egocentrycznym plagiatorem", a cały show to „za dużo i za mało zarazem". Coś w tym jest. Wychodząc z gdyńskiego przedstawienia, byłem oszołomiony pomysłami, świetnymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi i bardzo dobrą obsadą, a równocześnie nieco znudzony i zawiedziony, że chwilami widowisko balansowało w stronę głupawej farsy. Jeśli ktoś oczekuje od teatru tylko rozrywki, będzie pewnie zadowolony.

Teatr Muzyczny w Gdyni posiada świetny zespół solistów, aktorów i artystów baletu. Nie ma tu gwiazd z pierwszych stron kolorowych czasopism, ale są bardzo dobrzy, wszechstronnie wykształceni i utalentowani artyści, którzy jednego dnia mogą grać główną rolę, a drugiego – występować w zespole. Gdyńskie przedstawienie jest bardzo dobrze śpiewane i tańczone (udana choreografia Sylwii Adamowicz z robiącymi wrażenie układami stepowania Macieja Glazy). Można podziwiać z pieczołowitością wykonane kostiumy według projektów Anny Adamek i Martyny Kander.

Scenografia Wojciecha Stefaniaka zachwyca swoją monumentalnością i zmiennością, z dobrym wykorzystaniem obrotówki i warunków technicznych. Na scenie widać ogromną konstrukcję, nawiązującą do słynnego teatru The Globe, który działał w latach 1599-1642, a Szekspir był jednym z jego udziałowców (budynek spłonął w 1613 roku, ale został w ciągu roku odbudowany). W spektaklach mogło uczestniczyć około 3 tysięcy widzów, więc trzeba było nieźle się natrudzić, aby realizować produkcje, które przyciągną ogromną publiczność. Był podział na tanie miejsca stojące oraz droższe w lożach. Widownia otaczała scenę ze wszystkich stron. Scena i loże były zadaszone, natomiast środek – nie. Spektakle odbywały się przy dziennym świetle, choć w chmurne dni używano pochodni i świec. Nie było kurtyny ani zmiany dekoracji. Podstawowe meble, jakie pojawiały się na scenie to: krzesła, tron, stół, łóżko. W przedstawieniach występowali sami mężczyźni. W gdyńskim musicalu po scenie chodzi mężczyzna w sukience, zachowujący się jak sympatyczny gej w przebraniu.

Z jednej strony mamy tutaj różne żarty i wygłupy, a z drugiej – poważny temat walki purytanów z teatrem. Wredny brat Jeremiasz (przekonujący w tej roli Aleksy Perski) wygłasza swoje głupkowate kazania, na przykład: „Przyjemność jest grzechem. Podobnie jak muzyka, której dźwięki doszły mnie z tej jaskini nieprawości". Takie słowa okazały się jednak bardzo groźne w skutkach, ponieważ purytanie doprowadzili w 1642 roku do upadku teatru jako „miejsca siejącego zgorszenie" (The Globe został zburzony dwa lata później, a odbudowano go dopiero w 1997 roku). Jeremiasz kpił również z przebierania się mężczyzn za kobiety i z zachowań nieheteronormatywnych. Jego córka Porcja zakochała się z wzajemnością w Spodku, który jest poetą: „I kocham, kiedy porywa mnie wiersz. A pańskie wiersze unoszą mnie wręcz...". Adrianna Koss wspaniale zagrała dziewczynę, omdlewającą wręcz podczas słuchania jego wierszy. Gdy Nigel czyta Porcji swój sonet, ona dostaje prawie orgazmu, a on zachowuje się, jakby miał przedwczesny wytrysk. Żoną Nicka jest Bea, która niezbyt wierzy w przedsiębiorczość męża i bierze sprawę w swoje ręce. Przebiera się za mężczyznę, aby dostać lepiej płatną pracę i przypomina w tym Kobietę Pracującą z serialu „Czterdziestolatek". Zamierza odkładać pieniądze na lepsze życie, więc kojarzy się z emancypantką. W tę zabawną postać wcieliła się dobra komediowa aktorka Karolina Trębacz. Nawet mniejsze role Minstrela – Patryka Maślacha oraz żydowskiego inwestora Bernarda Szyca są dobrze zagrane, z pasją i humorem.

W warstwie muzycznej, tekstowej i choreograficznej są aluzje do wielu słynnych musicali, takich jak „West Side Story", „Cabaret" czy „Nędznicy". Utwory „Renesans", „Musical" i „Zróbmy Omlet" są świetne muzycznie, zabawne i wykonywane przez duży zespół robią wielkie wrażenie. Warto także podkreślić, że znakomicie grała orkiestra pod dyrekcją Dariusza Różankiewicza. Publiczność wychodzi raczej zadowolona i wręcz rozbawiona.

Niektórzy nucą przebój, który jest powtórzony podczas ukłonów: „Bo to jest musical, to musical, a nie ma nic lepszego ponad musical! Muzyka gra i romans trwa, szczęśliwe zakończenie jak szczęśliwy traf". Twórcą dobrego przekładu jest Daniel Wyszogrodzki – teksty nie są papierowe i dobrze oddają emocje bohaterów.

Krzysztof Korwin-Piotrowski
Dziennik Teatralny
7 marca 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...