Sześciu antyfeministów

"Klub kawalerów" - reż: Łukasz Gajdzis - Teatr Polski w Bydgoszczy

"Klub kawalerów" jest adaptacją sztuki Michała Bałuckiego z końca XIX wieku. Jak atrakcyjnie przedstawić na scenie taką "ramotkę", kiedy czas nieubłaganie biegnie do przodu, a wraz z nim zmieniają się gusta odbiorców? Każdy twórca, biorąc się za reżyserowanie wiekowych dramatów, musi pamiętać o tym, aby zastosować odpowiednie środki wyrazu scenicznego. W przypadku "Klubu kawalerów" najistotniejszym zadaniem jest, żeby humor, posiadający jakże sędziwy wiek, w należyty sposób przemówił do dzisiejszego widza. Reżyser Łukasz Gajdzis, wyszedł z tej próby obronną ręką. Jego współczesna inkarnacja sztuki traktującej o damsko-męskich relacjach wcale "nie trąci myszką" i jednocześnie udowadnia, że w tym temacie ciągle jest wiele do opowiedzenia

Tytułowy „Klub kawalerów” to pakt założony przez miejscowych antyfeministów, którzy po wielu perypetiach z płcią przeciwną, postanawiają już nigdy z nikim nie wiązać się na stałe. Ich przekonanie o elitarności i awangardzie życia bez kobiet stanie pod znakiem zapytania. Sześciu klubowiczów bowiem nie zdaje sobie sprawy z tego, iż na horyzoncie czekają na nich kobiety, które tylko pragną zaciągnąć ich przed ołtarz.  

Sztuka Bałuckiego obfituje w postaci niezwykle przerysowane, typowe. Gentelmani oddający się wolności i kawalerskim swawolom reprezentują najróżniejsze przywary. Pan Nieśmiałowski (grany przez Marcina Zawodzińskiego) to raczej kawaler z konieczności, albowiem w towarzystwie dam zawsze płoni się ponad miarę i nie jest w stanie jąknąć ani słowa. Motyliński (Michał Czachor) to zwolennik niezobowiązującego korzystania z wdzięków pań i jego stan kawalerski to raczej fanaberia. Dodatkowej, przaśnej ekspresji dodaje mu jego „amerykański styl” i jakże niebanalna charakteryzacja (twarz i ręce ma umorusane na czarno). Piorunowicz zaś (w tej roli Roland Nowak) to kawaler uciekinier po traumatycznych przeżyciach. Jego życie to istny koszmar, który do niedawna obfitował we współżycie z kobietą, która spała przy zapalonym świetle, chodziła zbyt drobnym krokiem, miała odmienne zdanie w kwestii przyprawiania posiłków i z notoryczną złośliwością gubiła zapałki. Prezes Sobieniewski (Marian Jakulski) jest kwintesencją starokawalerstwa, który posiada słabość do dużo młodszych niewiast. W przezabawnym korowodzie jegomości znalazło się również miejsce dla Topolnickiego (Paweł L. Gilewski), który pragnie siłą i mocą dostać się w szeregi zacnego klubu i Wygodnickiego (Jerzy Pożarowski) – ten ostatni to kawaler mający najwięcej do powiedzenia w sprawie potępienia instytucji małżeństwa.  

Panie stające w szranki z zatwardziałymi panami, również mogą pochwalić się oryginalnością. Karolina Adamczyk jako wdówka Jadwiga Ochotnicka, świetnie sprawdza się w roli głównej intrygantki. To właśnie jej misterny plan ma na celu zaobrączkowanie wyżej wymienionych gentlemanów. Pelagia Dziurdziulińska (Małgorzata Witkowska) to istna fanatyczka odprawiająca enigmatyczne rytuały, których działanie ma nawracać na małżeństwo. W tyle za nimi nie pozostaje Magdalena Łaska w roli zmysłowej Maryni Mirskiej. Jej rola nie tylko epatuje kobiecością, mogącą rozgrzać męską część widowni, ale daje też szansę do zaprezentowania doskonałych zdolności wokalnych. W roli matki Mirskiej można zobaczyć Małgorzatę Trofimiuk, a jej postać to jawna zakupoholiczką czekająca na męża z grubym portfelem.

Spektakl jest doskonale zgrany i niezwykle zgrabnie poprowadzony przez reżysera. Świetnie sprawdził się zabieg uwspółcześnienia poszczególnych scen. Jedna z nich zaaranżowana jest niczym dyskusja w studio telewizyjnym. Kolejną ważną cechą jest niezwykle oszczędna i użyteczna scenografia. W pierwszym akcie aktorom towarzyszą stojące manekiny. W ramach rozwijającej się akcji, kukły zostają w sposób niezwykle sprawny i zsynchronizowany oddarte ze swojego bezruchu i użyte do ról partnerów tanecznych w scenie balu. Wszystkiemu towarzyszą jeżdżące wózki, spadające konfetti i weselny tort.

Łukasz Gajdzis zdecydował się również na małą maskaradę i rozmieścił część aktorów między publicznością. Posunięcie nie tyle genialne, co jeszcze bardziej utrwalające kontakt widza z oglądanym spektaklem. Hybryda tych wszystkich dobrze dobranych elementów tworzy przezabawne widowisko, w którym bawią się dosłownie wszyscy: aktorzy i publiczność. A o to przecież właśnie chodzi w komedii.

Maciej Kuczyński
Dziennik Teatralny Katowice
19 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...