Szkielet

"(A)pollonia" - reż: Krzysztof Warlikowski - 2. BOSKA KOMEDIA

"(A)polonia" to spektakl z rodzaju tych, o których się długo myśli. Do niektórych myśli, nie zawsze pozytywnych, dochodzi się nieraz kilka tygodni po jego doświadczeniu, ponieważ pewne sceny powracają według tajemniczego klucza w najmniej spodziewanym momencie. Moje doświadczanie "(A)polonii", bo o prostym oglądaniu nie może być tutaj mowy, zaczęło się przed chwilą. Takie wrażenia niemalże "na gorąco" również mają swoją specyfikę, ponieważ wyznaczają trasy dla rajdów dalszych refleksji, tworzą swego rodzaju szkielet. Potraktuję więc to miejsce jako przestrzeń dla nakreślenia ram percepcyjnych, które mogą stanowić punkt wyjścia dla bardziej rozwiniętych interpretacji.

Ogromna scena, której nie sposób ogarnąć jednym rzutem oka. To rozszczepienie odbioru przestrzenią zmusza do dokonywania wyboru, niejednokrotnie bardzo trudnego, hierarchii ważności odpowiednich sekwencji. Coś na kształt teatru symultanicznego, ale z bardzo dynamicznie płynącym czasem akcji, zmuszającym nie tylko do, zdawałoby się, prostego wyboru, ale naprawdę szybkiego reagowania. Pomocą w tym zadaniu mogły służyć środki techniczne, jak choćby kamera, prawie bez przerwy towarzysząca aktorom i rejestrująca emocje na ich twarzach niedostrzegalne dla większości widzów z powodu specyficznego usytuowania widowni. 

Co dzieje się w tak zarysowanym planie inscenizacyjnym? Wykonywane na żywo songi zespołu Renate Jett, który niczym grecki chór spina i komentuje poszczególne opowieści, odciążają poniekąd aktorów. Łańcuch scenicznych sekwencji zadaje pytanie o sens ofiary z własnego życia dla innego człowieka, w pewnym momencie nawet dosłownie kierowane do widzów. Ifigenia, oddająca życie za możliwość odpłynięcia do Troi, Alkestis, umierająca za ukochanego męża i Apolonia Machczyńska, która zapłaciła życiem za ukrywanie Żydów podczas wojny - to kobiety, które w ten sens uwierzyły. Zastanawiające, dlaczego ofiara w spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego ma wyłącznie kobiecą twarz? Jakby mężczyzna za bardzo przywiązany był do świata i oddałby życie jedynie w sytuacji, gdyby miał ich dwa, jak mówi jeden z bohaterów. 

Zdecydowanie kluczowy ciężar gry unosi Magdalena Cielecka, Alkestis-Apolonia, która z zapierającą dech determinacją podąża raz obraną śmiertelną ścieżką. A jej monolog o miłości z delfinem, mający na celu odwrócenie uwagi od rzeczywistej tragedii, tym bardziej tej tragedii dotyka. Natomiast Andrzej Chyra w nowym wcieleniu Heraklesa, kowbojskiego zataczającego się macho, którego pierwsze wejście na scenę, gdyby było jedynym, w wymiarze siły jego scenicznej obecności, można by było porównywać w pewnym stopniu do Ludwika Solskiego w roli Starego Wiarusa w Warszawiance Wyspiańskiego. Ale w (A)polonii na tym jednym wejściu się nie kończy, bohater ewoluuje bowiem w niepokojącą, prawie szaloną postać błazna z przyklejonym uśmiechem, który w miarę upływu czasu wykrzywia się jeszcze bardziej w groteskowym wyrazie twarzy.

Tych kilka szkicowych tropów szczególnie mocno mogło przylgnąć do zakamarków pamięci. Zastanawiam się jednak, czy finałowa scena, w której aktorzy wychodzą ze swych ról, zdaje się, nadzwyczaj z siebie zadowoleni, nie zatrze pozytywnych skojarzeń na rzecz prawie narzuconego, gotowego schematu odbioru całości, w którym gwiazdy czekają już tylko na aplauz widowni. Jeśli tak, to cały potencjał tego spektaklu zastygnie w swej niespełnionej formie, szkielecie, podobnym do powyższych notatek, któremu mogło zabraknąć rusztowania.

Magdalena Talar
Dziennik Teatralny Kraków
18 grudnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia