Szkoła żon udziela lekcji mężowi

"Szkoła żon" - reż. Justyna Celeda - Teatr Współczesny w Szczecinie

Justyna Celeda każdy swój spektakl reżyseruje tak, jakby chciała powiedzieć: „wymieńcie, czego jeszcze nie da się zrobić w teatrze, a przyjdę i to zrobię." Czerpie z osiągnięć nowoczesnej technologii, kreuje efektowne scenerie, pieczołowicie dopracowuje ruch sceniczny, wyzyskując akrobatyczne umiejętności aktorów.

Jej najnowsza realizacja „Szkoły żon" Moliera nie należy w tym względzie do wyjątków. To kolejna brawurowo nowatorska interpretacja, która sztukę dobrze znaną i wielokrotnie odgrywaną w teatrach całego świata zmienia w zaskakujące widowisko, elektryzujące nawet najbardziej wymagających i doświadczonych widzów.

„Szkoła żon" opowiada historię Arnolfa (w tej roli rewelacyjny Arkadiusz Buszko) – podstarzałego kawalera-mizogina, którego największe lęki związane są nieodłącznie z samodzielnie myślącymi kobietami. Marząc o żonie bezdennie głupiej, zajmującej się wyłącznie robótkami na drutach, babeczkami i miotełkami do ścierania kurzu, obmyśla szatański plan. Postanawia kupić od ubogiej matki czteroletnią dziewczynkę, umieścić ją w klasztorze i przygotowywać do roli niezbyt lotnej pani domu. Trzynaście lat od wdrożenia genialnego – w jego przekonaniu – planu, bliski poślubienia Anusi (granej przez debiutującą tą rolą Adriannę Janowską-Moniuszko) Arnolf spotyka na swojej drodze młodego rywala (Adam Kuzycz-Berezowski) i przekonuje się, że życia nie można zaplanować, a miłości kupić. Jest to wyjątkowo gorzka lekcja pokory dla mężczyzny wierzącego, że dzięki pieniądzom może pociągać za wszystkie sznurki i pełnić rolę jedynego prawdziwego nauczyciela.

Akcja sztuki została przez Celedę przeniesiona z XVII wieku w czasy rewolucji przemysłowej końca wieku XIX. Pozwoliło to zaakcentować ukazane w „Szkole żon" zderzenie nowego ze starym i uwypuklić ów dodatkowy kontekst, wzbogacając nieco oryginalną wersję historii. Kiedy konserwatywny Arnolf spotyka liberalnego Horacego dochodzi więc do podwójnego starcia: starca z młodzieńcem oraz roweru z motocyklem. Mężczyźni krążą na swych mechanicznych „rumakach" kreśląc coraz węższe kręgi i zbliżając się do siebie niczym dwaj średniowieczni rycerze w pojedynku na kopie. Z góry wiadomo jednak, że rower Arnolfa nie może mierzyć się z motocyklem Horacego i że przegrana starca obejmie obszar znacznie większy od kawałka ulicznego bruku. Nowoczesność, która z impetem wdziera się w zastaną rzeczywistość, symbolizowana jest również przez sterowany zeppelin. Tuż przed przerwą wylatuje on zza kulis, by na kilka minut zawisnąć nad głowami rozbawionej i zdezorientowanej publiczności.

Oprócz poruszających się po scenie współczesnych pojazdów, w spektaklu wykorzystano także inne nowoczesne rozwiązania, np. filmową technikę blue screenów, dzięki której widzowie mogą obejrzeć wyświetlaną na ścianach projekcję snu Arnolfa (jego ukochana Anusia przybiera w nim postać pięknej syreny) czy stroboskopy, umożliwiające imitowanie przedwojennych slap-stikowych filmów, w których aktorzy poruszają się w przyspieszonym tempie.

Na uwagę zasługują wspaniałe aktorskie kreacje. Dobrze znany szczecińskiej publiczności Arkadiusz Buszko porusza się, gestykuluje i moduluje głosem w sposób, który bawi widzów do łez, debiutująca w tym spektaklu Adrianna Janowska-Moniuszko wypowiada kolejne frazy ze słodyczą wzmagajacą ich komiczny wydźwięk, a wcielający się w drugoplanowych bohaterów Wojciech Sandach (Notariusz), Joanna Matuszak (Małgosia) czy Jacek Piątkowski (Alojz) odgrywają pantonimiczne miniatury dając popis akrobatycznych niemal zdolności.

Tak doskonała gra i wzajemna synchronizacja wszystkich aktorów nie byłaby możliwa, gdyby nie wyjątkowo pieczołowicie zaprojektowany ruch sceniczny, nad którym czuwał Zbigniew Szymczyk. Jego praca połączona z wizją reżyserki sprawiła, że w spektaklu nic nie dzieje się przypadkiem. Każdy nastęony dzień prezentowanej widzom historii jest kolejnym dniem z życia małego miasteczka. Pod okna mieszkańców zajeżdża więc kataryniarz mijany przez krzykliwą przekupę, zza okna domu wabi klientów prostytutka, z biura wychodzi zaś zgięty pod ciężarem książek notariusz, a służąca Małgosia robi co może, by zwrócić na siebie jego uwagę. Całość przypomina nowoczesną, precyzyjnie dopracowaną komputerową grę typu rpg, ciesząc oko i sprawiając, że widz zastanawia się, w którym kierunku patrzeć, by czegoś nie przegapić.

Spójności dodaje przedstawieniu połączenie muzyki (zaproponowanej przez Krzysztofa Króla) wyjętej jakby wprost z czarno-białych komedii i ciemnożółtego światła, które wzmaga wzmiankowany efekt slap-stikowego filmu, a także szereg innych elementów, m.in.: rozbudowana scenografia (dzieło Grzegorza Małeckiego), złożonej z dwóch piętrowych budynków z oknami i balkonikiem, powtarzalność motywów (jak choćby syrena, w którą raz wciela się wyśniona Anusia, a raz śpiewająca w oknie prostytutka) czy spinająca początek i koniec spektaklu klamra w postaci łóżka, z którego wychodzi i do którego wreszcie wraca Arnolf, pragnący pozostać w świecie swoich marzeń.

Rzadko widuje się równie dopracowane spektakle łączące nowoczesność rozwiązań z duchem oryginalnego utworu (który w „Szkole żon" uwidacznia się przede wszystkim w braku ingerencji w język sztuki – aktorzy mówią wierszem). Współczesny teatr często próbuje niestety uwodzić widza ostentacyjnym erotyzmem, wulgarnymi dialogami lub miałkimi popkulturowymi nawiązaniami. Justyna Celeda nie potrzebuje tych komercyjnych chwytów. I bez nich tworzy bowiem światy tak wyjątkowe, że – gdyby to było możliwe – niejeden widz z pewnością zamówiłby bezpośrednią transmisję z prywatnych wyobrażeń, wizji i przemyśleń rodzących się w głowie reżyserki.

 

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
2 stycznia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...