Szkolny bryk z Bułhakowa

"Mistrz i Małgorzata" - reż. Jacek Bała - Teatr Miejski w Gdyni

Arcydzieło Michaiła Bułhakowa w inscenizacji Teatru Miejskiego w Gdyni odczytano "lekturowo", streszczając wszystkie najważniejsze wątki powieści. Niestety, obok bardzo ciekawych pomysłów na niektóre sceny, reżyser Jacek Bała skapitulował przy innych, inscenizując spektakl bardzo infantylnie i kurczowo trzymając się groteski jako jedynej deski ratunku.

Losy Mistrza i Małgorzaty, ale też Iwana Bezdomnego, Michaiła Berlioza, Stiepana Lichodiejewa czy Joszuy Ha-Nocri i Piłata stanowią ogromne źródło inspiracji i rozpalają wyobraźnię licznego grona wielbicieli "Mistrza i Małgorzaty". Powieść Michaiła Bułhakowa była kilkukrotnie przerabiana przez autora, który przez kilkanaście lat nie odnalazł satysfakcjonującej go formy i nawet na łożu śmierci dyktował żonie ostatnie poprawki. Bogactwo i poziom komplikacji najważniejszego dzieła Bułhakowa są bardzo duże, bowiem powieść łączy wątki z różnych porządków, miejsca akcji tak odległe jak współczesna autorowi Moskwa w carskiej Rosji okresu międzywojnia i początek naszej ery w wątku jerozolimskim, elementy magiczne z gorzką krytyką stalinizmu czy terroru wobec jednostek ośmielających się myśleć inaczej niż wymaga tego aparat państwowy.

Ten niejednorodny, finezyjny literacki pejzaż niezmiennie od lat prowokuje wielu teatralnych twórców, sprawiając przy okazji mnóstwo kłopotów jego realizatorom. Pewnie dlatego dotąd żaden profesjonalny teatr w Trójmieście nie zdecydował się na wystawienie "Mistrza i Małgorzaty", który w Polsce, oprócz Teatru Polskiego Radia, z powodzeniem realizowano w całości sporadycznie. Ostatnio autorem takiej inscenizacji był Wojciech Kościelniak, który przygotował autorski musical na bazie tej powieści na otwarcie Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu po remoncie w 2013 roku. Dlatego inscenizacji Jacka Bały, który podjął się reżyserii "Mistrza i Małgorzaty" w Teatrze Miejskim w Gdyni, towarzyszyło duże zainteresowanie.

Pierwsze sceny wypadają obiecująco. Filmowy montaż spotkania Wolanda-narratora z Michaiłem Berliozem i Iwanem Bezdomnym oraz ich dyskurs na temat wiary prowadzony jest w dobrym rytmie, z rozmysłem, a przy tym dobrze zagrany przez trio Dariusz Szymaniak (Berlioz), Rafał Kowal (Iwan Bezdomny) i Mariusz Żarnecki (Woland). Również finał sceny - ucięcie głowy przez tramwaj - wykorzystuje możliwości teatru w sposób niebanalny.

Także każdorazowe cofnięcie się do czasów śmierci Chrystusa jest wiarygodne dzięki prostemu i udanemu zabiegowi inscenizacyjnemu - zmienia się oświetlenie, na Piłat wychodzi przez potężne wrota umieszczone w centralnej części sceny. Symbolicznie podróżujemy więc w czasie, w czym przekonuje bardzo silna charakteryzacja Piłata, który przypomina ożywiony posąg (co bardzo dobrze koresponduje z majestatycznym stylem grania Piotra Michalskiego). Dysputy Piłata z Joszuą Ha-Nocri (Grzegorz Wolf) mają dzięki temu odpowiednią atmosferę i stanowią jeden z lepszych wątków spektaklu.

Kłopoty zaczynają się, gdy na scenie pojawia się świta Wolanda, na którą w ogromnej większości reżyser po prostu nie ma pomysłu. Zarówno Behemot (Maciej Sykała), jak i Korowiew (Maciej Wizner), może z wyłączeniem rozmowy telefonicznej Korowiewa z Warionuchą (Olga Barbara Długońska), to w niemal każdej scenie bohaterowie papierowi, nieciekawi i mało wiarygodni. Sytuacji nie poprawia obecność Helli (Beata Buczek-Żarnecka) ani Azazella (Leon Krzycki), choć ten drugi wypada zabawnie, gdy zaprasza Małgorzatę na bal u Wolanda.

Wątek tytułowej pary, Mistrza (Grzegorz Wolf) i Małgorzaty (Agnieszka Bała), prowadzony jest w konwencji romantycznej i na tle bardzo infantylnych psot diabelskich, prowadzony jest bardzo dobrze. Miłość tej dwójki oczywiście nie jest usłana różami, a dramatyzm poszczególnych scen odpowiednio podkoloryzowano. W spektaklu Miejskiego pozostaje on jednak w cieniu szpitalnych rozmów Iwana Bezdomnego z Doktor Strawinsky (Beata Buczek-Żarnecka) oraz - przede wszystkim - z Mistrzem. Właśnie te fragmenty, gdy na scenie pojawia się Iwan Bezdomny wraz ze swoim miniśledztwem na temat tego, co tak naprawdę się wydarzyło na skwerze Patriarsze Prudy i jego konwersacja z towarzyszem niedoli, to teatralne perełki, niestety odosobnione w przedstawieniu Miejskiego.

Pozornie chaotyczna, ale bardzo dobrze wymyślona scenografia autorstwa Ewy Woźniak pozwala bohaterom współistnieć na scenie bez zmian dekoracji. W tle jawi nam się przestrzeń antyczna, naznaczona poza monumentalnymi wrotami także przez "marmurowe" schody, niewielkie kolumienki i postać rzymskiego Herosa. Po prawej stronie piętrowe łóżko szpitalne i zakratowane okno jednoznacznie przywodzą na myśl szpital psychiatryczny, w którym spotykają się Mistrz i Iwan Bezdomny. Nieco bliżej widowni znajduje się niewielki kominek i rysunek na ścianie - fragment skromnej sutereny Mistrza, w której czekał on na ukochaną. Po lewej stronie widzimy z kolei fragment salonu - siedziby Wolanda i jego świty, zaś do sceny na Patriarszych Prudach przydaje się ławka znajdująca się pośrodku. Dzięki temu niektóre wątki przerywać można filmową "stopklatką" i kontynuować po wypowiedzi innych bohaterów.

Niestety, wraz z czasem trwania spektaklu kurczą się trafione pomysły reżyserskie, a pozostawieni sami sobie aktorzy muszą mierzyć się niełatwym często zadaniem, by w tak licznej obsadzie jakoś zaistnieć i uprawdopodobnić swoich bohaterów, mając ku temu niezbyt wiele możliwości. Zwłaszcza, że reżyser bardzo chętnie korzysta z groteski jako głównego środka scenicznej ekspresji. Dobrze się ona sprawdza w wypadku Listonoszki (świetny epizod Elżbiety Mrozińskiej), czy w trakcie wizyty u literatów w Domu Gribojedowa(udana scena zbiorowa), znacznie gorzej jako sposób poruszania się bohaterów, szczególnie podczas balu u Wolanda, jednej z najsłabszych scen, uzupełnionych dziwacznym "dance macabre" (ruch sceniczny całego spektaklu przygotował Michał Pietrzak).

Większość magicznych sztuczek, diabelskich psot czy czarów przypomina pamiętane z najsłabszych spektakli za czasów poprzednika obecnego dyrektora, Ingmara Villqista, momentami wręcz żenujące udawanie aury tajemniczości, osiągane dzięki dziwnym krokom, piskom, skowytom czy groteskowym gestom. Podczas niezbyt udanego pokazu czarnej magii w teatrze Variétés dwoi się i troi Bogdan Smagacki w roli konferansjera Bengalskiego (z jego osobą wiążę się jedyna udana, zabawna sztuczka podczas pokazu), jednak nawet on nie jest w stanie uratować diabelskiej konwencji "teatru w teatrze".

Aktorzy wypadają bardzo nierówno. Część epizodów (m.in. zabawny Lichodiejew w wykonaniu Szymona Sędrowskiego, wspomnieni Listonoszka Elżbiety Mrozińskiej, Bengalski Bogdana Smagackiego czy Warionucha Olgi Barbary Długońskiej) ma wiele wdzięku dzięki energii aktorów. Wśród postaci pierwszego planu zdecydowane wybija się Rafał Kowal, który buduje najciekawszą, pełnokrwistą postać Iwana Bezdomnego. Za pomocą tajemniczości i pewnej dozy surowości zgrabnie postać Wolanda kreuje Mariusz Żarnecki. Posągowy dosłownie i w przenośni, dobrze wkomponowany pomiędzy wątki współczesne, jest Piłat Piotra Michalskiego. Ciekawszy jako Joszua Ha-Nocri, ale niezły również w roli Mistrza okazuje się Grzegorz Wolf.

Do najsłabszych bohaterek spektaklu należy, niestety, Małgorzata grana przez Agnieszkę Bałę. Jej tytułowa bohaterka (choć świetnie ubrana przez Ewę Woźniak) zupełnie bez potrzeby piszczy, wpada w spazmy i biega bez celu po scenie. W każdym momencie wyciszenia tej postaci, na przykład w wątku miłosnym z Mistrzem, Agnieszka Bała wypada znacznie lepiej. Aktorom nie pomaga reżyser, prowadzący spektakl w kierunku coraz większego nieprawdopodobieństwa. Nie chodzi nawet o psychologizm postaci, którego starczyło na Mistrza i Iwana Bezdomnego. Aktorzy zmuszeni grać grubą groteską mają problem ze zniuansowaniem swoich bohaterów i ich uwiarygodnieniem.

Pewnie dlatego spektakl Teatru Miejskiego obok bardzo dobrych momentów miewa i takie, na które najlepiej spuścić miłosierną zasłonę milczenia. Warto podkreślić niewątpliwie udaną pracę adaptacyjną Jacka Bały, który skutecznie streszcza wszystkie kluczowe wątki bardzo obszernej przecież powieści Bułhakowa. Szkoda, że braki reżyserskie osłabiają wymowę tekstu i nie dają specjalnie dużo przestrzeni do najistotniejszych tutaj rozważań na temat istoty dobra i zła, bo wszystko tu zostaje podane na tacy, w niezbyt atrakcyjnej, niestety, formie.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
27 marca 2018
Portrety
Jacek Bała

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...