Sztuka czy ludzie sztuki?

„Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim” - aut. Lanie Robertson - reż. Karolina Kirsz - Mała Warszawa

Zawsze zainteresowana sztuką, jej wytworami, a także samym tworzeniem, ciągnęło mnie siłą rzeczy do ludzi, którzy przede wszystkim tworzyli sztukę, ale też tych, którzy ją rozumieli i wspierali. Dlatego nie trzeba było mnie długo namawiać na monodram Ewy Kasprzyk w w miejscu zwanym "Scena Mała Warszawa " przedstawiający postać Peggy Guggenheim. O sprzyjający mi losie, przyjaciółka zdobyła wejściówki na pokaz przedpremierowy 23 stycznia 2025 roku.

Peggy, jakkolwiek miałam pojęcie o jej niegdyś istnieniu, nie była mi jeszcze tak bliska, aby wiedzieć o niej aż nadto. Z półki zerkała na mnie książka, którą otrzymałam w prezencie „Peggy Guggenheim. Życie uzależnione od sztuki" autor Anton Gill – czekała na swój moment.

Spektakl „Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim" w reżyserii Karoliny Kirsz zaskoczył mnie. Zaskoczył mnie tym, jak przedstawił główną bohaterkę. Zamieniłabym szyk w tytule „Seks i gdzieś tam w tle sztuka..." Czy Peggy właśnie taka była? Przedstawienie oglądało się z podziwem dla Ewy Kasprzyk, która urokliwie oczarowywała widownię. Artystyczna z pomysłem scenografia budziła duże uznanie. Wprowadzono też elementy multimedialne, co uatrakcyjniło dzieło.

Wróćmy do samej Peggy. Seks, kokietowanie, chwalenie podbojami, seks, mężczyźni, a gdzie sztuka? Przewijał się wątek kolekcjonowania dzieł sztuki, dbania o nie, wspierania działań artystów. Jednak w zaprezentowanej postaci nie czuło się sztuki w niej samej. Pomyślałam, że to nie może być prawda. Osoba, która tyle zrobiła dla sztuki współczesnej musiała czuć tę sztukę, wspierać ją, bo znała jej wartość nie tylko materialną.

Nie zwlekałam ze znalezieniem odpowiedzi na nurtujące mnie pytania – sięgnęłam po książkę brytyjskiego pisarza, między innymi biografii.

Wspomnę dla niewtajemniczonych o samej Peggy. Pochodziła z zamożnej żydowskiej rodziny, gdzie pieniądz i tym samym zarabianie pieniędzy było wartością wpajaną dzieciom od najmłodszych lat. Zainteresowana sztuką w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu, kolekcjonowała dzieła sztuki i została założycielką dwóch galerii sztuki, w których można było podziwiać dzieła takich artystów jak Picasso, Ernst, Duchamp, Kandinsky, Pollock czy Miró. Wiedziała, że sztuka współczesna, nierozumiana w okresie przedwojennym przez wielu, ma przyszłość. Tylko czy dla Peggy była wyłącznie źródłem dochodów? Wszak pieniądze miały dla niej kolosalne znaczenie. Co prawda niejednokrotnie wykorzystywała je szlachetnie wspierając niezbyt jeszcze popularnych artystów wypłacając im stałą pensję, aby mogli tworzyć.

Peggy była żoną pisarza Laurence Vail'a, a później niemieckiego malarza Maxa Ernst'a. Trudno powiedzieć, że te związki były udane. Szczególnie pierwsze małżeństwo było opatrzone przemocą i brakiem wzajemnego szacunku. Małżeństwa z Ernstem nie można nazwać relacją wzajemnej miłości. Peggy cały czas zabiegała o uczucia Maxa, których on nie chciał, nie mógł odwzajemnić. Z relacji Peggy i nie tylko, miała ona licznych kochanków w towarzystwie artystycznym, m.in. Samuela Becketta, Rolanda Penrose'a. Szczyciła się kontaktami seksualnymi z wieloma artystami, nie wszystkim historiom Peggy dawano wiarę. Właśnie tę stronę życia Peggy uwypuklił spektakl.

Peggy była matką dwójki dzieci: syna Sindbada oraz córki Pegeen. Nie oddała się macierzyństwu. Jakkolwiek dbała o swoje pociechy, dziećmi głównie opiekował się ich ojciec Laurence, nota bene uzależniony od alkoholu.

Co było ważne, kluczowe w życiu Peggy, a co zrozumiałam dopiero oglądając ten spektakl i czytając książkę. Peggy ciągnęło do ludzi sztuki, bo widziała w nich to, czego nigdy nie miała w sobie, sztuka nie była elementem jej osobowości, nie była nią. W książce pojawiło się takie określenie, że Peggy liczyła, że obcując z ludźmi sztuki, przesiąknie tym, co oni mają. Nie traktowała dzieł wyłącznie jako źródła dochodu, czuła, że to ma wartość, której ona nigdy nie byłaby w stanie tworzyć. Sztuka sama w sobie przyciągała ją, przyciągała ją w postaci artystów, z którymi chciała obcować, współżyć z nimi, wspierać ich, w postaci wytworów, które kolekcjonowała i o które dbała. Chciała się tym otaczać, bo dzięki temu czułą artyzm w swoim życiu.

Zatem sztuka czy ludzie sztuki? Można mnożyć opinie na temat takich postaci. Peggy na pewno miała w sobie mnóstwo otwartości, też seksualnej, otwartości krytykowanej przez wielu, ale dzięki niej potrafiła przyczynić się do rozwoju świata artystycznego, do tego, że wielu ludzi i wiele dzieł przetrwało tak wiele i możemy dzisiaj się nimi zachwycać. Jak to określono – miała w sobie kombinację zapału i pieniędzy. Te dwa elementy pozwoliły jej zdobywać szczyty. Kobieta, z wiecznym kompleksem nosa, potrafiła wyzwolić się i żyć dokładnie tak jak chciała. Zgromadziła olbrzymią kolekcję dzieł sztuki i zadbała, aby jej perełki przetrwały trudne czasy wojny. Przyczyniła się do rozwoju sztuki w nieprawdopodobny sposób. Czy zatem sprawiedliwe jest podkreślać przede wszystkim liczbę jej kochanków i wyzwolenie seksualne, które zarówno w spektaklu, jak i dużo mniej, ale też i w książce przyćmiewa jej związek bezpośredni ze sztuką? Cenię w ludziach to, że nawet jak nie posiadają tego czegoś, potrafią to doceniać w innych, a mało kto robi to aż na taką skalę jak Peggy Geggenheim.

Skupiła się na związkach z ludźmi sztuki. Dla mnie, jako też i tworzącej artystki, osoba doceniająca i wspierająca twórców, niejako bierze udział w całym procesie tworzenia. Ilu byśmy mieli artystów gdyby nikt im nie mówił słów pochwały, nie zadbał o środki do życia, nie wzmacniał przy przezwyciężaniu trudności, aby mogli tworzyć? Relacje z ludźmi dookoła są potężną inspiracją do tworzenia.

Zatem Droga Peggy, myślę, że dzięki Tobie nie tylko wiele dzieł przetrwało, ale i powstało. Przesiąknęłaś sztuką otaczając się właściwymi ludźmi.

Izabela Artecka
Dziennik Teatralny Warszawa
5 maja 2025

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia