Ta sama pogoda na Zielonym Wzgórzu

"Ania z Zielonego Wzgórza" - reż. Karol Suszka - Teatr Dramatyczny Płock

Zaprzyjaźniony z płockim teatrem reżyser i dyrektor teatru cieszyńskiego Karol Suszka w nowym sezonie zaproponował młodej widowni premierę "Ani z Zielonego Wzgórza". Dla naszej sceny to repertuarowy powrót, bo "Anię" widzieliśmy przed laty w tej samej reżyserii i scenografii, ale w innej obsadzie.

Tamten klasyczny spektakl bardzo podobał się najważniejszym krytykom, czyli dziecięcym odbiorcom. Nowy nieco uwspółcześnia literacki pierwowzór. Choć Ania nie nosi dżinsów i nie tłucze na głowie Gilberta tabletu zamiast tabliczek, to jej rodzina zastępcza - Maryla i Mateusz od początku wydaje się sympatyczna. Nawet panią Linde można od razu polubić.

Ładna scenografia i kostiumy (Jerzy Gorazdowski) wierne są oryginałowi. Na scenie po lewej stronie umieszczono małą stację kolejową z napisem Avonlea i ławką, na której Ania czeka na przybycie nowych opiekunów. Środek zajmuje dom Maryli i Mateusza z facjatką Ani, salonem i kuchnią. Na prawo - huśtawka i część ogrodu. Aktorzy płynnie poruszają się pomiędzy elementami scenografii. Najbardziej ruchliwa jest oczywiście Ania - na początku trzpiotowata, równie szybko wpadająca w zachwyt, jak i w "otchłań rozpaczy". Potem bardziej dorosła, odpowiedzialna za swoje decyzje i życiowe wybory. Angelika Kujawiak postawiła na naturalność. Mniej więcej taką Anię wyobrażamy sobie po przeczytaniu powieści Lucy Maud Montgomery. Grana przez nią postać od razu budzi sympatię. Najmłodszą widownię bawi przede wszystkim gestem. Także zabawną rolę, zwłaszcza w scenie słynnego podwieczorku z winem porzeczkowym, stworzyła druga z młodych aktorek występujących w Płocku gościnnie - Klaudia Sikorska (Diana Barry).

Liczne ekranizacje i adaptacje sceniczne książki "Ania z Zielonego Wzgórza" wyrobiły u nas odbiorców pewien kanon występujących tam postaci. Maryla - oschła, bardzo zasadnicza osoba, nie jest bynajmniej dobrotliwą ciocią, która przez palce patrzy na wybryki swojej wychowanki. W interpretacji Hanki Chojnackiej jest mimo wszystko o wiele bardziej sympatyczna, ma więcej ciepła. Może to celowy zabieg reżyserski, żeby dzieci nie bały się Maryli? Jej przyjaciółka, Małgorzata Linde (w tej roli Hanna Zientara) też nie da się nie lubić. Ma w sobie dużo tolerancji dla tak niezwykłych, "oryginalnych stworzeń", jakim jest Ania. Sama jest zresztą dość nietypową i bardzo postępową kobietą np. w kwestii praw wyborczych.

Paradoksalnie Hanka Zientara nie może być neutralna w stosunku do Ani. W poprzedniej realizacji to ona zagrała Anię Shirley i stworzyła jedną ze swoich najlepszych ról. Wierny książkowemu oryginałowi pozostaje Mateusz (Jacek Mąka). Choć w cieniu pań, to jednak jak zwykle widoczny na scenie, szlachetny w każdym geście.

Spektakl w reżyserii Karola Suszki wybiera najciekawsze, najbardziej plastyczne wątki z opowieści o Ani Shirley. Nie ma scen w szkołę (co wymagałoby powiększonej obsady) lub poza domem na Zielonym Wzgórzu. Właściwie nie ma też wątku Gilberta, choć jego imię jest wspominane. Mimo to młoda widownia, zwłaszcza dziewczęca, śledzi przygody bohaterki z zapartym tchem przez ponad dwie godziny. Trochę nudzą się chłopcy, którzy ożywają wtedy, gdy na scenie dzieją się rzeczy najbardziej widowiskowe (ufarbowanie włosów, podwieczorek z winem porzeczkowym).

Historię Ani można polecić każdemu, nawet najmłodszym widzom, którzy jej jeszcze nie znają. Dorośli im towarzyszący na pewno z dużą przyjemnością przypomną sobie lekturę z dzieciństwa. Reżyser skoncentrował się na dorastaniu swojej bohaterki, opowiedział historię o poszukiwaniu miłości i domu. To na szczęście historia pogodna i wartościowa, również na dzisiejsze czasy.

Lena Szatkowska
Tygodnik Płocki
16 października 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...