Tajemnica Janusza Gajosa

Nie lubi mówić o aktorstwie wielkimi słowami. Woli traktować je jako rzemiosło. Jak mało kto harmonijnie łączy pracę na planie filmowym z występami na scenie. Aktor Kutza, Wajdy, Marczewskiego. W sobotę na festiwalu Dwa Brzegi w Kazimierzu zaczyna się wielka retrospektywa Janusza Gajosa.
Przeglądam w myślach kreacje Janusza Gajosa i mam kłopot z wyborem tej jednej, mojej ulubionej. Bo na początek idzie telewizyjny teatr Kazimierza Kutza. "Opowieści Hollywoodu" Hamptona i rola Oedoena von Horvatha, który uciekając przed nazistami ucieka z Austrii do Ameryki. Spotyka Brechta, Heinricha Manna z żoną Nelly, wciąż czeka na spotkanie z jego bratem Tomaszem. Poznaje od kulis wielkie wytwórnie filmowe i z każdą chwilą patrzy na świat i ludzi coraz szerszymi ze zdziwienia oczami. Stara rzeczywistość ustępuje przed groźnymi pomrukami nowego i amerykański niby-raj nie jest już żadnym schronieniem. Horvath Gajosa, w końcu wytrawny pisarz, przechodzi drugą inicjację w życiu. Gdzieś po drodze bezpowrotnie traci złudzenia i wiarę. Aktor gra to lekko, bez jednego fałszywego tonu. Groteska przechodzi w dramat. Albo Podsiekalnikow - tytułowy samobójca ze sztuki Erdmana i kolejnego telewizyjnego przedstawienia Kutza - mały krętacz, nicpoń i szumowina. Niska, chociaż niepozbawiona uczuć persona. Gajos daje mu ślad godności, resztkę wstydu, opór przed ostatecznym upodleniem w komunistycznym systemie. A może bohater "Białego" Kieślowskiego, który z początku załamany chce kupić własną śmierć, ale na koniec odnajduje się w przyjaźni. Albo ten z "Żółtego szalika" Morgensterna zatracający się w alkoholowym szaleństwie, by w finale dostrzec dla siebie choć cień szansy. W polskim kinie stworzonej przez Gajosa kreacji alkoholika dorównuje tylko wielka rola Gustawa Holoubka - Kuby z "Pętli" Hasa. Jeszcze cenzor z "Ucieczki z kina Wolność" Marczewskiego odrzucający kaganiec systemu, by - najdosłowniej - wejść w świat iluzji kina. I samozwańczy trybun z "Bigda idzie!" Wajdy - postać śmieszna, lecz przede wszystkim przejmująca grozą. I teatr. Wymieniam szybko te role, które widziałem. Ironiczny, gorzki Astrow z "Wujaszka Wani" Zioły z Powszechnego, Carter z "Simpatico" Grzegorzka na tej samej scenie, z początku król życia zdradzający nerwowość tylko natrętnie powracającym gestem przygładzania włosów, po trzech godzinach widowiska ludzki wrak - człowiek, co cały jest strachem. Wreszcie ostatnie kreacje, te z Narodowego. Loman w "Śmierci komiwojażera" Kutza, amerykański mały Lear, władca rozpadającego się mikroświata. I Czelcow z "Miłości na Krymie" Jarockiego, jowialny, ale bezwzględny oportunista, jedyny bez trudu dopasowujący się do każdej władzy, każdego porządku. Wybór fragmentaryczny, bo dyktowany zawodną pamięcią, wzruszeniami, emocjami. Wszystkich ról Janusza Gajosa wymienić nie sposób, bo przecież aktor nie stroni od telewizji, tytułów stricte rozrywkowych, w dodatku nawet w lichym materiale zwykle się broni. Gajos znalazł dla siebie własną drogę funkcjonowania w zawodzie - nazwałbym go artystą w najlepszym tego słowa znaczeniu eklektycznym. Inni mistrzowie wiązali się ze "swoimi" reżyserami - Trela ze Swinarskim, potem z Jarockim, Radziwiłowicz z Wajdą, Jarockim, Grzegorzewskim. Andrzej Seweryn kieruje swoją karierą przede wszystkim we Francji. I wszyscy oni, mimo znaczących czy wręcz wybitnych ról filmowych, stawiali zawsze głównie na teatr. O Gajosie nie da się tego powiedzieć. Z planu na próbę, z próby na plan albo do telewizji - to jego stały harmonogram. Zmienne konwencje, tematy, typy ról. I chyba właśnie to najbardziej go w aktorstwie pociąga. I chyba właśnie dlatego pracuje aż tyle. Mimo że mógłby zostać zamknięty w szufladce z szyldem "aktor charakterystyczny", za nic ma ograniczenia własnej fizyczności. Do woli modyfikuje zatem ekranowy i sceniczny wizerunek - szeroki wachlarz gatunków powoduje, że bywa komikiem pełną gębą, aby w następnym wcieleniu mierzyć się z partią tragiczną. Odrzuca przy tym raz za razem heroiczny sztafaż. Widać to choćby w nieudanej roli Makbeta ze spektaklu Mariusza Trelińskiego, zagranej wbrew stereotypowi, z założeniem wyraźnego uczłowieczenia szekspirowskiego bohatera. Gajos unika także powielania w swoim dorobku znanych chociażby z amerykańskiego kina bohaterów "większych niż życie". Znowu: warunki fizyczne bardzo go do takich zadań predestynują, a jednak aktor zawsze znajdzie chwilę w roli, ułamek fabuły, rysę w charakterze postaci, aby złamać jednoznaczność jej wizerunku. Złączy wysokie z niskim, poszuka uwznioślenia bohaterów, jednocześnie ich ośmieszając. Nie broni ich zatem wbrew scenariuszom czy dramatom, lecz tylko przynajmniej próbuje zrozumieć. Ocenę pozostawia innym. Widać to nawet w rysowanym morderczo konsekwentnie ubeku z "Przesłuchania" Bugajskiego albo Grossie z "Psów" Pasikowskiego. Bardzo to rzadkie i w kinie, i na scenie. Jest mistrzem detalu, bacznym obserwatorem ludzi przepuszczającym podpatrzone zachowania przez filtr własnej wrażliwości. Aktorem, który nie boi się grubej kreski, ale jeszcze lepiej czuje absolutną delikatność. Pamiętam jego lament nad ciałem ukochanej w "Łagodnej" Trelińskiego, ukazany najsubtelniej jak można, półgłosem, czasem szeptem. Jest to - paradoks - aktor osobny, który najlepiej czuje się w zespole. Nie idzie drogą Tadeusza Łomnickiego na własną rękę szukającego sobie miejsca w artystycznych przedsięwzięciach. Woli ocalać dla siebie w filmie czy spektaklu własną ścieżkę i podążać ją na pożytek całości. Warto przypatrzeć się uważnie, jak Gajos słucha partnerów, jak z nimi dialoguje. Inna rzecz, że obecność aktora tej miary i jego siła czasem paraliżują partnerów. Wtedy - jak choćby w "Swidrygajłowie" Domalika - przedstawienie staje się mimo woli monodramem. Retrospektywa na festiwalu Dwa Brzegi złożona z ról filmowych, tych z Teatru TV oraz ekspozycji fotografii artysty może pozwoli przynajmniej dotknąć tajemnicy tego aktorstwa. Na swój użytek powiem, że Janusz Gajos mimo nielicznych pomyłek daje mi zawsze, gdy go oglądam, bezpieczeństwo. Każe traktować siebie serio, nie godzi się na odbieranie aktorstwu jego prawdziwego znaczenia. Bierze odpowiedzialność za to, co i jak mówi ze sceny albo ekranu. Nie kłamie, wiedząc, że fałsz słyszy się na widowni w pierwszej sekundzie roli. Wreszcie wydaje się cały czas w ruchu, jakby do końca nie znajdował ujścia dla swej energii i umiejętności. Uciekłszy z pułapki "Pancernych" i uwolniwszy się od kabaretowego Tureckiego, od lat bada granice swej sztuki, nieustannie je rozszerzając. Końca tej drogi nie widać.
Jacek Wakar
Dziennik
31 lipca 2008
Portrety
Janusz Gajos

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia