Tajemnica kobiety O.

Alinie Obidniak

Przez dziesięciolecia nawet się nie domyślałem, że była najbliższą przyjaciółką największego teatralnego Maga, który wtedy jeszcze Magiem nie był.

W miniony weekend narodową tragedię starałem się uszanować nie mieląc modlitw, ale posiłkując się artystycznymi wrażeniami i filozoficzną zadumą nad śmiercią. Oglądałem inkrustowany najstarszymi i nieznanymi żałobnymi pieśniami tryptyk teatru ZAR (zar to też starogruzińska pieśń żałobna) "Ewangelie dzieciństwa" na podwójnie uroczystym otwarciu Studia Na Grobli, nowej siedziby Instytutu im. Jerzego Grotowskiego. 

W tej uroczystej chwili nie mogło zabraknąć Aliny Obidniak. Była jedną z pierwszych osób kierujących Ośrodkiem Grotowskiego, który nazwę miał znacznie dłuższą i dopiero niedawno przekształcił się w Instytut, ale od początku swojego istnienia bardzo ceniony był na całym świecie. 

Dokładnie pamiętam, że Alinę poznałem sierpniowym latem roku 1972. Objęła wtedy trochę zapyziały teatr jeleniogórski i w ciągu paru lat zrobiła z niego jedną z najbardziej rozpoznawalnych scen w Polsce. Przepraszam, ciągle wpadam w jakieś uliczki dla niezorientowanych, zamiast zmierzać do "meritumu", jak mawiał rysowany w krakowskim "Przekroju" i parodiujący drobnomieszczaństwo Bęcwalski. 

Ten felieton wziął się stąd, iż Kobieta Europy roku 1995 spytała mnie podchwytliwie w jakiejś przerwie w uroczystościach Na Grobli, który list miłosny Grota do niej zrobił na mnie największe wrażenie. 

Zbaraniałem, co w moim wypadku nie jest szczególnie trudne. Przez dziesięciolecia nawet się nie domyślałem, że była najbliższą przyjaciółką największego teatralnego Maga, który wtedy jeszcze Magiem nie był. No, proszę, sam wpadłem w pułapkę słów. Nie napisałem "kochanką", ale "przyjaciółką". A przecież słowo "kochanka" jest wspanialsze i piękniejsze, bo określa osobę kochaną i kochającą. Ale czy ono nie narusza delikatnej granicy intymności? 


Dziś przywoływanie Tristana i Izoldy, legendarnych kochanków, którzy sypiali przedzieleni mieczem, może być śmieszne, bo w platoniczną miłość nie wierzą już nawet przedszkolaki. 

To pytanie: "który list" odnosi się do książki Aliny Obiniak "Pola energii. Wspomnienia i rozmowy", w której jest wiele tekstów kreowanych przez naszego nieżyjącego kolegę redakcyjnego, Tadeusza Burzyńskiego. Znaczącą bardzo w odbiorze tej książki część stanowią owe listy. Miłosne. Nie bójmy się tego słowa. To są listy, kartki pocztowe i telegramy. Same nagłówki już działają na wyobraźnię: "Bardzo, bardzo Kochana Moja", "Alinko Bardzo Kochana", "Sowo Bardzo, a Bardzo Kochana", "Ukochana Alinko", "Najukochańsza Sowo". 

Albo taki telegram po wybraniu Aliny na Kobietę Europy w roku 1995: "Brawo Alinko Kochanej Sowie pokłon do samej ziemi od Puchacza". Albo taki fragment listu z roku 1958: "Przenocować Cię niestety nie mogę, a to na skutek nader opieki ze strony miejscowych (licznych!) krzewicieli Akcji Odnowy Moralnej". 

Zmierzam cały czas do tego, że życiowe dzieje Aliny O. znakomicie sprawdziłyby się na kinowym ekranie i wcale nie trzeba by było nadto ich dramatyzować. Ta książka jest właśnie taką podpowiedzią, bo dostajemy obraz osoby pisany słowami innych. To nie jest obraz czarno-biały, ale dominuje w nim portret kobiety energicznej, niezależnej, pogodnej i otwartej na świat. 

Wiem, że pytanie, co kusi kobietę, by zdradzać jakąś tajemnicę, jest pytaniem naiwnym. Świadczy tylko o tym, że pojęcia nie mam o zakamarkach kobiecej duszy.

Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
24 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia