Talenty wymagają pieniędzy

Kongres Kultury Polskiej

Rozmowa z Pawłem Potoroczynem. Dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza wyjaśnia, dlaczego nie jesteśmy światową potęgą kulturalną

Czy dyplomacja kulturalna jest kosztowna?

Tak, ale współczesna konkurencja między gospodarkami narodowymi nie rozgrywa się już wyłącznie w sferze kosztów pracy, kwalifikacji siły roboczej, porządnej infrastruktury. Pod tym względem kraje Europy będą się coraz mniej różnić od siebie i zapewne ta tendencja się utrzyma. By więc skutecznie walczyć o dostęp do kapitału i technologii, poszczególne kraje zaczynają konkurować wizerunkiem, którego najbardziej efektownym nośnikiem jest kultura.

Mówi pan rzeczy, z których politycy u nas nie zdają sobie sprawy.

Bo w Polsce dopiero rodzi się świadomość, że dyplomacja kulturalna jest inwestycją w gospodarczy rozwój. Tymczasem, jeśli zapytamy przedstawicieli elit opiniotwórczych na świecie, z czego znana jest Polska, wszyscy zgodnie odpowiedzą, że z kultury. Jesteśmy niemal automatycznie kojarzeni z kilkunastoma wielkimi fenomenami artystycznymi o światowym zasięgu. Warto też zauważyć, że w Europie 10 lat temu co dwudziesta podróż motywowana była konsumpcją dóbr kultury, obecnie – co dziesiąta. To ogromne pieniądze. Rynek turystyki kulturalnej się podwoił, zaczynamy mieć atrakcyjną ofertę na europejskim poziomie, w tym urodzaj coraz lepszych festiwali, ale nie mamy za co tego obwieścić milionom kulturalnych turystów.

Nawet, gdy Ministerstwo Spraw Zagranicznych daje coraz więcej pieniędzy na dyplomację kulturalną?

Ministerstwo Kultury również. W raporcie, jaki przygotowaliśmy na Kongres Kultury, liczby uzyskane od MSZ robią wrażenie, to dzięki tym środkom dokonał się jakościowy skok. MSZ wykazało dalekowzroczność już co najmniej 10 lat temu, dlatego w kluczowych miejscach na świecie mamy misje kulturalne. W procentach tempo wzrostu wydaje się kolosalne, gorzej w liczbach bezwzględnych, jak na duży europejski kraj. Wzrost nakładów przed kryzysem był również widoczny w Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jesteśmy jednak daleko w tyle w porównaniu na przykład z Hiszpanami, którzy ze swojego kraju stworzyli światową potęgę kulturalną, zbudowali swoją markę na kulturze.

Do tego potrzebni są jednak zarówno twórcy, jak i menedżerowie.

W ostatnich 15 latach obserwujemy w Polsce prawdziwą erupcję talentów w różnych dziedzinach sztuki. To fenomen na europejską skalę. Jeśli chodzi o kadrę profesjonalistów kultury, Instytut Adama Mickiewicza wespół z Collegium Civitas uruchomił studia w dyplomacji kulturalnej. Aktywnie wyszukujemy talenty i osobowości, głównie młodych ludzi, kształcimy ich i będziemy się starali, aby znaleźli pracę w miastach i regionach rozwijających własne strategie międzynarodowej wymiany kulturalnej, niektórych absolwentów z pewnością chcielibyśmy widzieć w IAM, a najlepsi być może zainteresują MSZ. W ciągu 10 lat będziemy w stanie dostarczyć państwu profesjonalny korpus dyplomacji kulturalnej.

Możemy czekać tak długo?

Jestem patologicznym optymistą, ale rzeczywiście nie zostało wiele czasu. Termin „przemysł kultury” dotarł ze Stanów do Europy jakieś 15-20 lat temu, a jeśli pojawia się nowa dziedzina gospodarki, w ciągu najdalej dwóch dekad rynek zostaje podzielony przez największych graczy. To jest ekonomiczna prawidłowość. Na naszych oczach wart dziesiątki miliardów euro rynek przemysłów kultury jest dzielony przez Francuzów, Brytyjczyków, Niemców i Hiszpanów. Mamy najwyżej kilka lat, by do nich dołączyć.

Sądzi pan, że jest to w ogóle możliwe?

Nie zaczynamy od zera, wetknęliśmy nogę w uchylone drzwi, ale nie jesteśmy partnerem, z którym trzeba się liczyć. Zasługujemy na miejsce w pierwszej piątce lub szóstce dostawców wysokiej jakości europejskiej kultury. Dlatego Instytut Adama Mickiewicza rozszerzył jej definicję o obszary dotąd zaniechane: staramy się być obecni nie tylko w poszczególnych dziedzinach sztuki, w naszej strategii pojawia się rock i alternatywa, gry komputerowe, komiksy, moda, grafika reklamowa, animacja, kuchnia, niektóre dyscypliny sportu.

Opowiada się pan za centralnym modelem zarządzania kultury liczy na aktywność samorządów?

Trudno sobie wyobrazić poważny europejski kraj bez strategii kulturalnej, czyli bez silnego i zasobnego ministerstwa kultury. Ale z całą pewnością minister nie wyręczy samorządów. Nie musimy adaptować modelu francuskiego czy niemieckiego, szukajmy własnego, bo tylko własny model może odpowiadać oryginalności kultury narodowej. Pewne strategie powinny być formułowane na poziomie państwa, wiąże się to choćby z polityką zagraniczną. Otwartą kwestią jest, jaką część tych zadań przejmą instytucje kultury zasilane i nadzorowane przez samorządy i duże miasta. W tych dniach podpisujemy list intencyjny z Konwentem Marszałków, bo współpraca z regionami jest pożądana i nieunikniona, a w wielu przypadkach mamy już doskonałe rezultaty takiej współpracy.

Czego oczekuje pan od krakowskiego kongresu?

Myślę, że sektor kultury, który generuje blisko 5 proc. PKB ma prawo oczekiwać, iż usłyszy od najwyższych autorytetów w państwie, że kultura jest częścią ekonomii, a nie spiskiem darmozjadów; inwestycją, a nie kosztem. Mam nadzieję, że w Krakowie pochowamy anachroniczny, czysto marksistowski podział na bazę i żerującą na niej nadbudowę, bo już nawet co bardziej rozgarnięci marksiści go pochowali. Sukcesem Kongresu byłoby, gdyby zainicjował zmiany legislacyjne, konkretne projekty nowelizacji kilkunastu ustaw, które pozwolą działać w zgodzie z europejskimi standardami. Powinien uruchomić instynkt samozachowawczy i przestrzec donośnie, że przy nakładach na kulturę rzędu 0,5 proc. budżetu państwa grozi nam spadek do drugiej ligi. Cywilizacyjne minimum to 1 proc. i potrzebny jest wiarygodny kalendarz dojścia do tej kwoty.

Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
22 września 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...