Tango 60+

"Józef i Maria" - reż. Paweł Szkotak - Teatr Polski w Poznaniu

Trzydzieści lat - tyle trzeba było poczekać, aby usłyszeć z polskiej sceny tekst Petera Turriniego Józef i Maria. Ten austriacki dramatopisarz (a także scenarzysta filmowy, eseista i poeta) to laureat Nagrody Gerharta Hauptmanna, który od lat wywołuje w swej ojczyźnie skrajne reakcje. Jest szczery do bólu, kontrowersyjny, nonkonformistyczny. Pokazuje okrucieństwo społeczeństwa, które nastawione na karierę i młodość odrzuca wszelką odmienność. Turrini to obrońca wykluczonych, a w Józefie i Marii podjął się obrony ludzi starszych

Teatr Polski w Poznaniu przedstawił publiczności Józefa i Marię po raz pierwszy w kwietniu 2010 roku w ramach projektu Nowe stulecie – nowe dramaty. Czytanie wywołało pozytywny oddźwięk, co być może stało się pretekstem do włączenia tej sztuki w repertuar teatru. Reżyser Paweł Szkotak nie wprowadził szczególnych zmian w spektaklu i właściwie od czytania różnią go jedynie drobiazgi – proste stroje aktorów, wyuczony tekst, ruch sceniczny (oszczędny). Ale to była słuszna decyzja. Tekst Turriniego broni się sam i nie potrzebuje naturalistycznej dekoracji. Wystarczą tu dobrzy aktorzy i publiczność, która zechce posłuchać ich historii. Kameralnej atmosfery dodaje nowa scena Polskiego – Galeria – mieszcząca jedynie czterdzieści osób.

Mała przestrzeń. Na niej dwa krzesła oddalone od siebie. Na krzesłach siedzą schylone postaci. Jest ciemno. W tyle, pomiędzy krzesłami, widać wysoki mikrofon owinięty świątecznymi lampkami. Świecą się we wszystkich kolorach. Słychać kolędy. A więc to Boże Narodzenie? Przypuszczenia potwierdza oświetlony, ubrany w czarny garnitur Mówca (w pełni oddany nawet małej roli – Michał Kaleta), który bardzo głębokim głosem podkreśla, że „świąteczny czasss, to cudowny czasss”. Robi się prawie magicznie (Mówca jednak nie budzi sympatii, jest w nim coś prowokującego) i…wtedy następuje gama tekstów reklamowych (popis dykcji aktora), a cała atmosfera Świąt mija. Czarna postać podchodzi do bohaterów na krzesłach, kładzie im dłoń na głowach i po kolei przedstawia. Potem znika.

Scena Galeria zamienia się na ponad godzinę w galerię handlową, która w wigilijny wieczór opustoszała już z ludzi. Zostali tylko oni – Józef (Zbigniew Waleryś) i Maria (Irena Dudzińska). Strażnik nocny i sprzątaczka. Oboje grubo po sześćdziesiątce. Każde ze swoim bagażem doświadczeń, często niełatwych, naznaczonych przez historię XX wieku. On niespełniony aktor teatralny, ona artystka rewiowa. On samotny i bezdzietny ateista, ona – matka jedynaka, którego żona nie znosi teściowej i nie życzy jej sobie na kolacji wigilijnej. On tęskni za socjalizmem, potępia faszyzm i kapitalizm, broni praw robotników, czuje się ostatnim z ostatnich towarzyszy. Ona wciąż wraca wspomnieniami do występów w rewii, do krajów, które zwiedziła, do ludzi, których poznała. Oboje z nostalgią wracają do młodości.

Początkowo wydają się prowadzić dwa odrębne monologi, jakby nie dostrzegali siebie nawzajem. Albo wręcz przeciwnie – mają słuchacza, więc każde stara się powiedzieć, jak najwięcej. To, co w nich od dawna siedzi. Co boli, co zatruwa, ale i to, co daje szczęście. Są wobec siebie dość nieufni, skrępowani. Z biegiem czasu nawiązują kontakt, coraz bliższy… Są jak dwoje rozbitków na bezludnej wyspie, a ta wyspa to świat, ten „nowy świat” – kapitalistyczny, nastawiony na młodość, odrzucający starszych ludzi, jak niepotrzebny towar, na który skończyła się już data ważności. Józef i Maria tak właśnie czują się w swoim społeczeństwie – odepchnięci, wykluczeni, śmieszni. Mają poczucie, że świat wolałby, aby już odeszli, zniknęli i nie zawadzali. A przecież w nich wciąż tli się życie! Ich ciała chcą tańczyć, ich dusze chłonąć piękno, ich serca kochać. Poznają się w tej pustej galerii i właśnie to spotkanie może być dla nich początkiem nowego życia. Rozumieją się doskonale, choć są tak różni, o tak odmiennej przeszłości.

W tym spektaklu najważniejsi są aktorzy, ich bohaterowie oraz słowa, które wypowiadają. Mała i pusta przestrzeń sceniczna daje poczucie rozmowy twarzą w twarz z Józefem i Marią. Widać dokładnie każdy gest, każdy grymas. Nie ma tu miejsca na sztuczność czy fałsz, bo przecież nie da się tego w żaden sposób ukryć. Aktorzy stwarzają cały świat przedstawiony – mówią i tekst główny, i własne didaskalia. Są w tym przekonujący. Z biegiem przedstawienia coraz bardziej. Ich ruch sceniczny w dużej mierze opiera się na grze z krzesłami, które w zależności od sytuacji pełnią różne funkcje – na przykład łóżka. Postaci poruszają wyobraźnię widzów, wciągają we własne historie, często rozczulają – szczególnie Józef – nieporadnością. Mimowolnie wywołują uśmiech na twarzy i budzą sympatię.

Sceną przełomową okazuje się moment, kiedy (po kilku kieliszkach alkoholu) tańczą tango – niby razem, ale w rzeczywistości osobno. Maria (znakomita i urocza Irena Dudzińska) czuje się w tańcu, jak ryba w wodzie; Józef – stopniowo się rozkręca, aż w końcu jest nie do poznania. Nie przypomina już tego nieśmiałego i trochę gburowatego strażnika z pierwszych chwil sztuki. Wspomniana scena jest również ważna z perspektywy gry aktorskiej. Od tej chwili Zbigniew Waleryś wydaje się bardziej autentyczny i wyrazisty w roli Józefa, jakby już rozluźniony, więcej w nim energii. Między aktorami widać kontakt, nareszcie grają razem, a nie każde dla siebie. I całe przedstawienie również na tym zyskuje.

Historia Józefa i Marii uświadamia (a może raczej – przypomina tym, którzy zapomnieli?), że nawet po sześćdziesiątce ludzie mają prawo do miłości, szaleństwa, własnego głosu. Nie powinno się ich ignorować tylko dlatego, że lata młodości im dawno minęły, wszak młodość nie jest wieczna. Turrini wyraźnie to podkreśla. Bajkowe zakończenie – kiedy bohaterowie nareszcie zsuwają do siebie krzesła, a uśmiechnięta Maria kładzie głowę na ramieniu uśmiechniętego Józefa i pojawia się nad nimi Mówca, żeby zdmuchnąć garść białych niczym śnieg (i nieco kiczowatych) piór – daje nadzieję. Nadzieję na to, że starość nie oznacza wcale końca i w niespodziewanym momencie można spotkać miłość lub chociaż przyjaźń, która wniesie trochę radości i rozproszy samotność. I może za rok już nie będzie trzeba brać dyżuru w pracy, żeby Wigilia jakoś przeleciała…

Najnowszy spektakl Teatru Polskiego to ważne miejsce w repertuarze z kilku powodów – porusza nadal współczesny temat i palący problem, daje szansę zastanowienia się nad swoim podejściem do drugiego człowieka i wreszcie – jest spotkaniem ze słowem. Nie muzyką, wizualizacją czy scenografią. Słowem, które pobudza wyobraźnię i zapada w pamięci. Nie jest to może przedstawienie, które szokuje lub zachwyca oryginalnością, ale przecież i takie proste, kameralne sztuki są potrzebne. Nawet jeśli nie zmienią od razu świata.

Małgorzata Kowalska
Teatrakcje
9 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...