Taniec nad przepaścią

Czy to koniec Śląskiego Teatru Tańca?

Śląski Teatr Tańca w Bytomiu, jeden z najważniejszych ośrodków tańca współczesnego w Polsce, może przestać istnieć. Prezydent miasta złożył wniosek o likwidację instytucji [uchwałę przegłosowali już radni], którą niszczą afera finansowa i personalne potyczki. Czy to już naprawdę koniec?

W Polsce niemal w ogóle nie pisze się o tańcu - mówi dziennikarka Izabela Szymańska. - Jest miejsce na teatr, sztuki wizualne, film i literaturę. Taniec współczesny w mediach nie istnieje. Teraz mamy wyjątek, bo wybuchła afera finansowa, chyba pierwsza w historii polskiego tańca współczesnego. A że aferami interesują się wszyscy, można liczyć na parę tekstów. To prawda. Jeśli jest w naszym kraju jakaś dziedzina sztuki, która funkcjonuje trochę na marginesie, jest nią taniec współczesny - zdany niemal wyłącznie na chęci, energię i samoorganizację tancerzy oraz choreografów. Instytucjonalnie, w porównaniu z innymi dziedzinami kultury, to liliput.

W Polsce są zaledwie trzy ośrodki mające siedziby, etaty i stałe publiczne finansowanie: Polski Teatr Tańca w Poznaniu, Kielecki Teatr Tańca i Śląski Teatr Tańca w Bytomiu. Reszta to grupy niezależne, pozyskujące finansowanie na własne projekty głównie z grantów. Jedną z nich, z pewnością najbardziej znaną, jest Teatr Dada von Bzdülöw, założony w 1993 r. przez tancerza i choreografa Leszka Bzdyla oraz tancerkę Katarzynę Chmielewską.

- Taniec w Polsce, jako że ciągle jest sztuką młodą, nie jest obudowany instytucjami - mówi Bzdyl. - Porównując z teatrem dramatycznym i jego przybytkami, taniec współczesny w naszym kraju jawi się jako sztuka niższego rzędu. Kultura jest trudnym podwórkiem i taniec, jako ten nowy na osiedlu, cierpliwie czeka, żeby inni pozwolili mu wejść na trzepak.

Na trzepaku przez ponad dwie dekady siedział - rozpychając się łokciami - Śląski Teatr Tańca. Właśnie zleciał z niego z hukiem. Pytanie: czy wdrapie się z powrotem?

Budowa imperium

Śląski Teatr Tańca został założony w 1991 r. przez tancerza, choreografa i pedagoga Jacka Łumińskiego [na zdjęciu], który zanim osiadł w Bytomiu, jeździł dużo po Polsce, robiąc etnograficzny zwiad, badając przez całe lata 80. folklor polskich Żydów. Zafascynowały go szczególnie tradycyjne tańce żydowskie, które stały się fundamentem wprowadzonej przez niego techniki tanecznej - nazwano ją "polską techniką tańca" (nasi choreografowie twierdzą, że to pompatyczna nazwa Łumińskiego, a Łumiński, że wymyślono ją za granicą).

Na stronie internetowej teatru czytamy: "Żydowskie pieśni, legendy, przesądy, zwyczaje, obyczaje, obrzędy i formy taneczne - istota dłoni, miednicy, klatki piersiowej i kręgosłupa - elementy ekstatyczne i ruchy obrzędowe są ważnym czynnikiem wpływającym na podstawy stylu i techniki kształtowanej w Śląskim Teatrze Tańca. Taniec uważany za rozmowę z Bogiem lub też połączenie się z siłami nadprzyrodzonymi - taniec jako modlitwa funkcjonujący w tradycji chasydzkiej został włączony do stylu teatru".

Jak tłumaczy Izabela Szymańska: - Ten styl czy technikę nazywa się często siłową, prosto tłumacząc, że trzeba mieć dużo krzepy, żeby sobie z nią poradzić. Często lepiej czują się w niej mężczyźni niż kobiety. Charakteryzuje się intensywną pracą nóg - na scenie zobaczymy wiele dynamicznych, czasami niemal akrobatycznych skoków. Po jednym z amerykańskich t tournée krytycy pisali z uznaniem, że artyści Śląskiego Teatru Tańca potrafią zatańczyć kompilacje kroków pozornie niemożliwych do połączenia: z niskiego plié wybić się do skoku i piruetu; stosują ostre zmiany kierunków i zawrotne tempo.

Epicentrum tańca

W iście zawrotnym tempie rozwija się sam teatr. Szybko staje się publiczną instytucją kultury Bytomia, co oznacza, że jest finansowany z publicznych pieniędzy i podlega wszelkim procedurom, którym poddawane są inne publiczne instytucje. Dostaje do dyspozycji przestrzeń w Bytomskim Centrum Kultury i budżet, który w ostatnich latach wynosił ponad 800 tysięcy złotych rocznie plus zdobyte ze źródeł zewnętrznych granty.

Jacek Łumiński jeździ z tancerzami po całym świecie, szczególnie intensywnie rozwijają się jego kontakty w Stanach Zjednoczonych. Teatr gra też w Niemczech, Izraelu, Czechach, Rosji, Szwajcarii, na Węgrzech. Tomasz Wygoda, tancerz i choreograf, stały współpracownik m.in. Mariusza Trelińskiego, spędził w ŚTT sześć lat: - To był wówczas bez wątpienia najlepszy teatr tańca. Podobał mi się ruch, energetyczność, wieloimpulsywność i nieprzewidywalność stylu Jacka, który zresztą odzwierciedlał jego charakter. Właściwie nie wychodziłem z teatru: pracowałem tam, jadłem, spałem.

Teatr staje się najbardziej rozpoznawalną kulturalną marką Bytomia, Śląska i jedną z najbardziej znanych za granicą polskich grup tańca współczesnego. Bytom zawsze lubił się chwalić teatrem (szczególnie w aplikacjach o unijne dotacje), choć nigdy go nie rozpieszczał. - Wielokrotnie występowałem o zwiększenie budżetu, który nieraz nie starczał nawet na pensje naszego niewielkiego zespołu - mówi Łumiński i dodaje: - Ale odzewu z miasta nie było i musieliśmy nieustannie szukać finansowania na zewnątrz.

W 1994 r. Jacek Łuminski organizuje pierwszą Międzynarodową Konferencję Tańca Współczesnego i Festiwal Sztuki Tanecznej. Oba wydarzenia ściągają latem do Bytomia wszystkich zainteresowanych tańcem w Polsce: tancerzy, choreografów, pedagogów, teoretyków. To epicentrum tanecznego życia kraju i nieformalna szkoła, z którą zetknęli się niemal wszyscy zajmujący się tańcem nad Wisłą. To właśnie za rozbudowaną działalność edukacyjną i społeczną (ŚTT wciągał do swoich projektów mieszkańców Bytomia) szczególnie ceni się do dzisiaj dyrektora. Przyznają to nawet jego wrogowie, których narobił sobie sporo.

Trudny charakter

Powody? Lista przewin jest dość długa i niemal nikt nie chce mówić pod nazwiskiem: egoizm, zagarnianie pod siebie, myślenie tylko o swoim teatrze, a nie o środowisku, zawłaszczanie pomysłów innych, separatyzm, wywyższanie się. Jak twierdzi była członkini zespołu: - Proszę zwrócić uwagę, że z nim nie współpracuje nikt, kto wyszedł ze Śląskiego Teatru Tańca. Każdy, kto decydował się pracować już na własny rachunek, stawał się od razu wrogiem Jacka.

Kontrowersje wzbudza także przedstawianie się ŚTT - szczególnie w USA, gdzie Łumiński zbudował imponującą sieć kontaktów - jako "pierwszy zawodowy zespół tańca współczesnego w Polsce". Co w takim razie z Polskim Teatrem Tańca w Poznaniu założonym przecież 18 lat wcześniej? Poznaniacy obchodzą właśnie 40. rocznicę powstania zespołu. Kto więc był pierwszy? Co to w ogóle znaczy zawodowy?

Ostatnie co najmniej pięć lat to postępująca izolacja teatru w Polsce, należy dodać, że na własne życzenie. Na festiwal do Bytomia zapraszane są niemal wyłącznie zespoły i choreografowie z USA. W polskim środowisku zaczyna krążyć dowcip, że wjechanie do Bytomia wymaga amerykańskiej wizy. Z kolei Śląskiego Teatru Tańca nie można właściwie zobaczyć nigdzie w kraju, a jeśli gdzieś coś gra, to nie zaskakuje już niczym nowym.

- Ten teatr przez lata miał mocną pozycję. Na polu edukacji tanecznej, dzięki corocznej konferencji i Wydziałowi Teatru Tańca - jest ona niezachwiana. Inaczej sprawy się mają, jeśli chodzi o zainteresowanie spektaklami ŚTT. Trzymanie się jednej estetyki sprawia, że dawni entuzjaści zaczynają odchodzić, bo nie widzą dla siebie nowych perspektyw. Od tańca, jak od każdej innej dziedziny sztuki, widzowie oczekują zaskoczenia, a Śląski Teatr Tańca przestał zaskakiwać - tłumaczy Izabela Szymańska. Jacek Łumiński odpowiada krótko: - Picasso nie zmieniał przecież swojego stylu. Do końca życia malował obrazy tak, że dzisiaj rozpoznajemy je od razu.

Edukacja ponad wszystko

Wszystko się zgadza, z jedną różnicą. Picasso poświęcił się kompletnie malowaniu, a Łumiński zaniedbał teatr, kiedy zaczął wcielać w życie swój chyba najlepszy pomysł - stworzenie szkoły tańca współczesnego z prawdziwego zdarzenia. W roku akademickim 2008/2009 działalność w Bytomiu zainaugurował Wydział Teatru Tańca Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. To wielki, niepodważalny sukces Jacka Łumińskiego, który został dziekanem wydziału, i ówczesnego rektora PWST Jerzego Stuhra. - Powstanie tego wydziału jest bez wątpienia najfajniejszą rzeczą, jaką zrobił Jacek - mówi Leszek Bzdyl i dodaje: - Dzięki temu kilkadziesiąt młodych osób ma szansę na profesjonalne wykształcenie taneczne.

Łumiński pracował na to ciężko. Wraz z grupą współpracowników stworzył pierwszy w Polsce akademicki program kształcenia tancerzy, zrobił także doktorat i zaczął intensywną pracę ze studentami. W tym czasie władze Bytomia zaczęły się ubiegać o unijne pieniądze, za które chciały zamienić zamkniętą Kopalnię Węgla Kamiennego "Rozbark" w Centrum Tańca. Przeznaczono na nie cechownię założonej w 1870 r. kopalni. Unia pieniądze dała. Inwestycja warta 18 mln zł ma być gotowa pod koniec tego roku. Ale czy będzie komu się tam wprowadzić?

Jak się bowiem okazało, połączenie funkcji dziekana i dyrektora teatru nie jest takie proste. Zaprzątnięty sprawami uczelni Łumiński oddał ŚTT we władanie swojego zastępcy Romana K. (jako podejrzanego o popełnienie przestępstwa, tak go nakazuje obecnie tytułować polskie prawo) i jego akolitów, którzy mieli zdefraudować ogromne sumy pieniędzy.

Most donikąd

Gigantyczne przekręty wyszły na jaw, kiedy podczas rozliczania dużego grantu "Taneczny most" z Funduszy Norweskich wykryto na jednym z rachunków podrobiony podpis (podrabiać miał Roman K.). Norwegowie, którzy dali ŚTT 800 tysięcy złotych, zażądali w związku z tym zwrotu całej kwoty wraz z odsetkami. Nasze ministerstwo ją oddało i zażądało z kolei od władz Bytomia zwrotu identycznej kwoty do kasy ministerialnej. Kiedy dowiedział się o tym nowo wybrany prezydent Bytomia Damian Bartyla, wpadł w szał, bo okazało się, że miasto, którego całoroczny budżet na kulturę wynosi 7 milionów i który na Śląski Teatr Tańca przekazuje obecnie blisko milion złotych, musi niemal drugie tyle oddać ministerstwu.

Trzeba przyznać, że dyrektor Łumiński zadziałał jak należy. Kiedy wykrył, delikatnie mówiąc, nieprawidłowości, zwolnił swojego zastępcę i księgowego oraz zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Ale było już za późno. Miasto wysłało do teatru kontrole, które wykazały łamanie ustawy o finansach publicznych, rachunkowości i prawa pracy. Adam Grzesik z biura prasowego bytomskiego ratusza: - Jeśli instytucja kultury wydaje ponad 22 tysiące złotych rocznie na taksówki, to chyba coś nie gra. Prawda jest taka, że pan Łumiński zrobił sobie z teatru prywatny folwark i tę sytuację tolerowały przez lata poprzednie władze. Bałagan w ŚTT jest niewyobrażalny!

Zapytany o to Jacek Łumiński odpowiada: - Przyznaję, jako dyrektor ponoszę odpowiedzialność za to, co się S działo w kierowanej przeze mnie instytucji, ale przecież miałem tyle pracy, że musiałem komuś zaufać w zarządzaniu. Tym kimś był mój zastępca. Kiedy dowiedziałem się o nieprawidłowościach, zawiadomiłem natychmiast i urząd miasta i prokuraturę. Ten teatr to całe moje życie, mój dorobek. Mam nieustannie nadzieję, że cała ta sprawa skończy się dobrze.

Plan ratunkowy

Niestety, nic na to nie wskazuje. Prezydent Bytomia, były prezes Polonii Bytom, zapalony kibic futbolu, a nie sztuki, podjął energiczne kroki, które kulturalną wizytówkę miasta i regionu mają na zawsze pogrzebać. Jackowi Łumińskiemu już podziękował, nie jest dyrektorem teatru. Nie pomogły protesty ludzi kultury, zarówno z Polski, jak i z zagranicy. Na jego miejsce prezydent Bartyla powołał (za zgodą ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego) Adriana Lipińskiego, ekonomistę i byłego szefa bytomskiego oddziału ING Banku Śląskiego, który oczywiście nigdy w życiu nie kierował żadną instytucją kultury i nie ma zielonego pojęcia o tańcu współczesnym. Prezydent złożył także w Radzie Miejskiej wniosek o likwidację placówki, twierdząc, że miasta na nią nie stać. Ostatnią deską ratunku jest więc dla Śląskiego Teatru Tańca jego przejęcie przez samorząd wojewódzki. Jerzy Gorzelik, wicemarszałek Śląska odpowiedzialny za kulturę, mówi: - Wiemy, co się dzieje ze Śląskim Teatrem Tańca i wiemy też z doniesień medialnych, że prezydent Bytomia chce się do nas zwrócić z jakąś propozycją w tej sprawie Na razie nic do nas nie wpłynęło. Jak dostaniemy formalne zapytanie, to się do niego ustosunkujemy. Mam nadzieję na znalezienie jakiegoś sensownego wyjścia, bo zdajemy sobie sprawę ze znaczenia tej instytucji nie tylko dla naszego regionu, ale i poza nim.

Scenariusz idealny wygląda następująco: teatr jest przejęty i finansowany przez samorząd wojewódzki, który nawiasem mówiąc już prowadzi w Bytomiu dwie instytucje - Operę Śląską i Muzeum Górnośląskie, a Bytom daje teatrowi siedzibę, czyli wspomniane Centrum Tańca w Rozbarku. Ogłoszony jest konkurs na menedżera (dyrektora naczelnego) teatru, który będzie odpowiadał za sprawy organizacyjno-finansowe i zostaje tylko jedno zasadnicze pytanie: kto ma artystycznie poprowadzić Śląski Teatr Tańca, który jest tworem wybitnie autorskim? Wszyscy moi rozmówcy (przyjaciele i wrogowie byłego dyrektora) twierdzą zgodnie, że ŚTT bez Jacka Łumińskiego nie ma zupełnie sensu. Czy śląscy politycy dadzą mu drugą szansę i pozwolą kontynuować dzieło jego życia? Przekonamy się o tym niebawem. W końcu hasło promocyjne miasta brzmi "Bytom. Energia kultury".

Mike Urbaniak
Przekrój
1 lutego 2013
Portrety
Jacek Łumiński

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...