Taniec recepta na czarnowidztwo

Rozmowa z Małgorzatą Potocką

Z Małgorzatą Potocką rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna.

Jan Nowicki, pani mąż, pisze książkę, a pani?

- Też mam taki zamiar, bo moje życie było i jest niezwykle barwne, tylko ciągle wydaje mi się, że wszystko jeszcze przede mną, a nie za mną. Pragnę zrealizować wiele wspaniałych spektakli na scenie mojego teatru. Teatr to moja największa miłość. I moja siła.

Firmuje go pani swoim nazwiskiem, lecz to także nazwisko innej rozpoznawalnej osoby. Bywa, że ludzie was mylą?

- Zdarza się, ale jedynie do pewnego momentu. Jesteśmy bardzo różne, nie tylko z wyglądu.

Pasję macie chyba podobną? Czy nie są to występy przed publicznością?

- Pasja a dokonania to dwie różne rzeczy. Ja stworzyłam teatr. Pierwszy prywatny w Polsce. Zainwestowałam w jego powstanie i działanie swoje życie. I własne pieniądze. Zrobiłam go sama, bez nikogo. Stałam się właściwie instytucją i choćby z tego powodu się różnimy.

Dziś prywatne sceny w samej tylko Warszawie prowadzą m.in. Krystyna Janda, Michał Żebrowski, Emilian Kamiński czy Tomasz Karolak...

- Ja założyłam swój teatr, kiedy jeszcze nikomu się nie śniło o scenach prywatnych. Prowadzę go 12. rok i to jedyne takie miejsce w Polsce. Niczego nie powiela. Jako teatr rewiowy, muzyczny nawiązuje do tradycji przedwojennych scen rewiowych w Polsce, ale sięga też do francuskich kabaretów, teatrów na Broadwayu i spektakli w Las Vegas. Nasza widownia na wzór francuskich teatrów ma stoliki, co pozwala na zupełnie inny rodzaj oglądania. Nasze muzyczno-taneczne spektakle to widowiska pełne dynamiki, ekspresji, wspaniałych choreografii i wyjątkowo pięknych kostiumów. Nie brak w nich również satyry. To wyjątkowy teatr.

Z pięknymi dziewczynami, schodami, piórami i barwnie oprawionym negliżem? Rodacy akceptują taką formułę?

- Nie ma u nas negliżu. Nasze kostiumy są specjalnie projektowane do charakterystyki danych spektakli, w którym biorą udział profesjonalne, wspaniałe tancerki i tancerze, znakomici wokaliści, znani aktorzy. Repertuar mamy wszechstronny, a w nim m.in. wystawiony pod patronatem prezydenta Lecha Kaczyńskiego spektakl "Od Chopina do Moniuszki". W "Hollywood na Foksal" przedstawiamy najpiękniejsze piosenki z filmów hollywoodzkich od "Casablanki" do "Burleski", od Ordonki do Lady Gagi. "Rewia Forever" to sto lat rewii. "Powrót Wielkiego Szu" sięgał do biografii Jana Nowickiego i po części mojej, a najnowszym projektem rozpoczętym ubiegłej jesieni jest cykl Gali Operetkowych "Bo to jest miłość - najpiękniejsze arie operetkowe". Mamy propozycje skierowane również do międzynarodowej publiczności.

W Sabacie bywa wielu zagranicznych widzów?

- Nie ma w tym nic dziwnego. Jesteśmy teatrem, w którym śpiewa się w obcych językach i wystawia takie spektakle jak "Europa razem" (zrealizowany na czas naszej prezydencji w UE i prezentowany w Paryżu w UNESCO na 50-lecie UE) czy "Pocałunki świata", w którym przemierzamy cały glob, zamykając podróż pięknymi polskimi utworami - od Czesława Niemena po "Etiudę rewolucyjną" Chopina zatańczoną na szarfach pod kopułą teatru. Staramy się, by polska muzyka na tle świata wypadała pięknie, by porywała publiczność.

Jaka jest publika pani teatru?

- Nasza widownia to często całe rodziny, od babci do wnuka. To publiczność z Warszawy i całej Polski. Ponadto przedstawiciele ambasad i członkowie zagranicznych delegacji, ale też polscy lekarze, prawnicy... publiczność z klasą. Odświętnie, a nawet galowo ubrana, co przestaje być normą w innych teatrach. Naszą domeną jest również organizowanie wspaniałych eventów firmowych, pokazów mody czy innych wydarzeń kulturalnych.

Na co może liczyć gość odwiedzający Sabat?

- Na niezapomniany wieczór, pełen relaksu i wspaniałej rozrywki, rozpoczęty kolacją, przechodzący w spektakl, a po nim w dancing lub after party.

To propozycja dla zasobnych widzów w wieczorowych kreacjach?

- Bilety mamy w cenie porównywalnej do Teatru 6. Piętro. Tyle że tam dominują przedstawienia kameralne, z maksimum kilkorgiem aktorów; u nas 20 osób na scenie to norma. Ponadto w spektaklu wykorzystujemy scenografię multimedialną i szyjemy 300 kostiumów.

Kryzys kryzysem, a rewia musi oszałamiać?

- Kiedy zdecydowałam się zrobić spektakl "Hollywood na Foksal", mówiłam wręcz, że to protest przeciwko otaczającej nas fali czarnowidztwa. Nie mogę już słuchać, że jesteśmy przegrani w wojnie ekonomicznej. Życie jest za krótkie na taką postawę, powinniśmy się raczej stymulować do pokonywania przeszkód, wspierać się i kochać, a także uśmiechać, zamiast narzekać.

Skąd wzięła się nazwa Sabat?

- To dawne czasy. Tańczyłam wtedy "Noc Walpurgii" w "Fauście" w Teatrze Wielkim. Przez siedem lat łączyłam prowadzenie własnego zespołu z występami na narodowej scenie. W "Nocy Walpurgii" była scena sabatu czarownic. Nazwa pasowała mi do pięknych dziewczyn, które wtedy angażowałam i wciąż angażuję. Każda z nich jest inna, ale jest profesjonalną tancerką i potrafi oczarować. Zrobiłam karierę w Polce i na świecie z grupą Sabat, więc tworząc teatr, postanowiłam tę nazwę zatrzymać.

Lubi pani "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa?

- Oczywiście, chociaż mój mąż Jan Nowicki nauczył mnie czytać Dostojewskiego. Jan wiele czerpie z lektur. Mnie najmocniej inspiruje życie. Niedawno byłam w Las Vegas, odwiedziłam też Broadway. I znów wrażenie zrobiły na mnie musicale, ale moimi ulubionymi twórcami są Bob Fosse i Gene Kelly. Staram się oglądać wszystko, co ważne w kulturze światowej, chociaż powiem nieskromnie, czerpię pomysły z samej siebie.

Małgorzata pozostaje własnym mistrzem?

- Nigdy tak bym się nie nazwała. Jestem bardzo autokrytyczna. Wciąż coś poprawiam, chciałabym zrobić lepiej. Z taką ambicją trudno się żyje, lecz to zarazem najlepszy stymulator. Odkąd pamiętam, czyli od czwartego roku życia, kiedy zaczęłam tańczyć, ciągle biegnę do przodu. Wszystko, co umiem, zostało solidnie wypracowane, a teatr jest realizacją mojego marzenia.

Czy z dzisiejszymi doświadczeniem i wiedzą zbudowałaby go pani tak samo?

- Niezupełnie, chciałabym, aby był dużo, dużo większy, bardziej techniczny, aby moje spektakle były ubarwiane przestrzenną scenografią i brawurową akrobatyką. Gdy podróżowałam z zespołem Sabat, jedną z popularniejszych grup baletowych w Europie, odwiedzałam takie teatry i miałam propozycje zostania m.in. we Włoszech i w Ameryce. Kiedy porwano nas wraz ze statkiem Achille Lauro [w 1985 r. - przyp. red.], zdecydowałam się na powrót do Polski. Niełatwo tworzy się teatr prywatny, ciężko się pracuje, a trudno o docenienie wysiłków. Nie sposób mieć dobre stosunki ze wszystkimi, bo ludzie wokół są skłóceni, bywa, że się nienawidzą. Trudno w takich warunkach tworzyć teatr bez żadnego dofinansowania. Ale mój jest realizacją pasji i miłości, więc muszę tym wszystkim trudnościom sprostać.

Jak z perspektywy doświadczeń na Achille Lauro reaguje pani na liczne informacje o aktach terroryzmu?

- Przeraża mnie, że zaczynamy traktować te doniesienia jak codzienność, a to okrutne zjawisko. Niewinni ludzie giną czasem tylko dlatego, że ktoś na kogoś krzywo spojrzał.

I nie można tego powstrzymać. Przeżyłam to. Przez trzy dni i trzy noce błagałam Boga o cud, o ratunek. Tak się stało, jestem wdzięczna, chociaż tamto traumatyczne przeżycie wciąż we mnie tkwi.

Dzięki podobnym doświadczeniom człowiek staje się słabszy czy silniejszy?

- Ja stałam się silniejsza. Cieszę się każdym przeżytym dniem, a jeszcze większą siłę daje aplauz widowni. Wtedy się czuje, że wszystkiemu można podołać. Nawet dziś, gdy bycie dyrektorem prywatnego teatru wymaga nie lada siły i dyplomatycznych umiejętności. Daję sobie radę, chociaż są dni, kiedy uciekam do swoich zwierząt - mam psy i papugę. Mówię: "Dzisiaj jestem tylko dla siebie", a następnego dnia znów działam. W końcu tworząc teatr, wzięłam na siebie wielką odpowiedzialność. Muszę wytrwać, a wiem, że mam obok dobrego anioła.

Ma pani na myśli Jana Nowickiego?

- Raczej niezmaterializowanego "stróża", którego obecność czuję w trudnych sytuacjach. Co do Jana, to wyjątkowa osobowość. Wystąpiliśmy razem w filmie "Wielki Szu". Mój balet tam tańczył. Po naszym ślubie w 2009 r. zrobiliśmy razem spektakl "Powrót Wielkiego Szu". Teraz Jan pisze książkę i trochę spauzował z teatrem. Ja tego nie zrobię. Mój teatr ciągle mnie potrzebuje.

Jan Nowicki to kolejny, bardzo interesujący pani mąż.

Zawsze pociągały mnie osobowości. Wojtek Gąssowski to fantastyczny piosenkarz i Europejczyk z wielką klasą. Kiedy byliśmy parą, jeździliśmy po całym świecie. Pozostajemy w wielkiej przyjaźni. Moim mężem był również Tadeusz Ross, niezwykle interesujący, wspaniały aktor. Dużo napisał o moim teatrze w swojej książce. Ciągle jesteśmy w kontakcie. To świetny artysta i dżentelmen.

Nieczęsto się zdarza, by o dawnych związkach i partnerach mówiło się z podobną atencją.

- Mam taki stosunek do mężczyzn. Gdy się zakochuję, to nieprzytomnie, ale kiedy miłość się kończy, potrafię odejść elegancko. Moi byli mężowie pozostali moimi przyjaciółmi. Z niektórymi wciąż współpracuję. Myślę, że to kwestia charakteru, oczekiwań wobec mężczyzny i ustawiania priorytetów. Dla mnie zawsze najważniejszy był teatr. A miłość, choć nie umiem bez niej żyć, stała na drugim miejscu. Magnetyzmu sceny nic i nikt nie przebije.

Jolanta Gajda-Zadworna
W Sieci
16 stycznia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...