Taniec, rzeźba, abstrakcja
4. Dni Sztuki TańcaDo trzech razy sztuka - nic dodać, nic ująć. Za czwartym razem Dni Sztuki Tańca w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej (21 września - 22 listopada) udały się znakomicie. W programie przeglądu znalazło się wszystko, co znaleźć się powinno: dokonania młodych, przegląd najważniejszych spektakli z innych polskich scen baletowych, krótka retrospektywa najważniejszych dokonań Polskiego Baletu Narodowego z lat ostatnich, spektakularna premiera nowego przedstawienia i dwa docenione przez krytykę spektakle z zagranicy.
Jeśli cokolwiek można zarzucić tegorocznemu festiwalowi, to nadmierne rozciągnięcie w czasie. A może raczej poprzedzenie właściwego przeglądu trzema występami gościnnymi Petersburskiego Teatru Baletu (21-23 września), który zjechał do Warszawy blisko półtora miesiąca przed kolejnymi wydarzeniami Dni Tańca. Widocznie tak się ułożyły plany wyjazdowe zespołu Borisa Ejfinana, który tym razem przedstawił swą najnowszą, "rocznicową" choreografię do spektaklu Rodin, pokazywanego już wcześniej w Nowym Jorku i Moskwie. Ejfman ma w Polsce mnóstwo entuzjastów: jego inwencja twórcza zdaje się wprawdzie już wyczerpywać, jego układy wciąż jednak zaskakują żywiołowością, intrygującym zestawieniem tańca klasycznego z elementami tańca modem i dość specyficznym, rzekłabym - jarmarcznym poczuciem humoru. Przedstawienie na motywach biografii słynnego rzeźbiarza to typowy przykład ambitnej rozrywki "dla każdego": z wykorzystaniem nieskomplikowanej w odbiorze muzyki z epoki (Ravel, Saint-Saens, Massenet), efektowne pod względem inscenizacyjnym, z kilkoma pięknymi chwytami choreograficznymi (kształtowanie "rzeźb" rękami tancerzy, z nieruchomej masy okrytych płótnem ludzkich ciał). Ogląda się przyjemnie, zapomina szybko, jeśli ktoś ma ochotę na więcej, niech jedzie do Sadler's Wells albo kupi sobie DVD z "The Rodin Project", ostatnim dziełem niepokornego Kanadyjczyka Russella Maliphanta.
Listopadową część festiwalu rozpoczęło wybitne, legendarne już przedstawienie francuskiego Ballet Preljocaj, złożone z dwóch układów do muzyki Stockhausena: "Helikopter" [na zdjęciu] ("Helikopter Quartet" w wykonaniu kwartetu Arditti) oraz "Eldorado" ("Sonntags-Abschied"). Angelin Preljocaj, z pochodzenia Albańczyk, to kolejny z wielkich choreografów, którzy w pracy nad własnym językiem wyszli od idiomu baletowego, stworzyli jednak odrębny i spójny system kodów tańca, połączony ściśle z najnowocześniejszymi technikami multimedialnymi. Preljocaj tworzy układy abstrakcyjne, na wskroś taneczne, podporządkowane strukturze muzycznej utworów. Po warszawskim występie jego grupy zaryzykuję nawet twierdzenie, że "utanecznienie" Stockhausena znakomicie się przysłużyło muzyce wielkiego awangardzisty, zwłaszcza w przypadku dość banalnego "Sonntags-Abschied".
W programie IV Dni Sztuki Tańca znalazły się też "Miłość i lęk", składanka najlepszych choreografii BON ("Weill Suite" Krzysztofa Pastora, "When You End and I Begin" Roberta Bondary do muzyki Pawła Szymańskiego, "Popołudnie fauna" Debussy'ego w układzie Jacka Tyskiego oraz "The Green" Eda Wubbego do fragmentów z "Pasji" Janowej Bacha); doskonały "Zniewolony umysł" Bondary na motywach eseju Czesława Miłosza z muzyką Glassa i Kilara (Balet Opery Nova w Bydgoszczy, 2011); "Black oraz "Jezioro łabędzie", spektakl dyplomowy Wydziału Teatru Tańca PWST w Bytomiu, w choreografii Idana Cohena.
Festiwal zakończył się mocnym akcentem: premierą nowej propozycji repertuarowej PON, spektaklu "Echa czasu", tak zwanego triple bill, czyli składanki trzech odrębnych prac choreograficznych. Rozczarowało pierwsze ogniwo tryptyku - "Century Rolls" Ashleya Page'a do koncertu fortepianowego Johna Adamsa pod tym samym tytułem - dość chaotyczne połączenie strukturalnego, "jazzującego" tańca z odniesieniami do futuryzmu w scenografii Tatyany van Walsum. Później było już tylko lepiej: w środkowej części znalazły się znakomite "Moving Rooms" Pastora do muzyki Schnittkego i Góreckiego (z 2008 roku, dla Het Nationale Ballet), oparte na szokujących kontrastach światła i mroku, żywiołu tańca solowego i żelaznej dyscypliny zespołu baletowego. Tryptyk zamknęła kolejna legenda: "Artifact Suite" Williama Forsythe'a (dla Scottish Ballet, 2004), olśniewająca próba "przekładu" polifonii Bacha, uzupełnionej muzyką Evy Crossman-Hecht, na skomplikowany język ruchu - elementów baletowych, gestów, klaśnięć - organizowany przez "Inną Osobę" ("The Other Person"), ubraną i pomalowaną na szaro tancerkę-dyrygenta.
Jest więc dobrze, lecz powinno być jeszcze lepiej. Marzy mi się światowej rangi prapremiera w wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego. Chyba już najwyższa pora.