Teatr boksuje się z rzeczywistością

rozmowa z Bartoszem Szydłowskim

- Liczę, że czas następców Krystiana Lupy czy Krzysztofa Warlikowskiego jeszcze nadejdzie. Formuła reprezentowania w teatrze postawy ironicznej, cynicznej i zdystansowanej, akcentującej niezależność poprzez rodzaj pewnej arogancji, powoli ulega wyczerpaniu. Za chwilę pojawią się spektakle, które zaproponują alternatywną rzeczywistość, zaproponują nam nowe światy - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor rozpoczynającego się dzisiaj w Krakowie VII Festiwalu Boska Komedia.

 

Polski teatr mówi dziś wieloma głosami, ale czy zauważasz rdzeń łączący te różnorodne narracje?

- W kontekście spektakli, które pokażemy, ten realny wspólny punkt odnajdziemy w towarzyszącej twórcom potrzebie komunikowania się z publicznością.

O czym będziemy "rozmawiać"?

- W "łajance publicystycznej" i "grożeniu paluszkiem", czy pełnym szacunku, szlachetnym podejściu do opowieści - wyczuwalna będzie charakterystyczna dla wszystkich, osobliwa temperatura spektakli. Dostrzeżemy wyraźną granicę między artystami a establishmentem, łączące ich poczucie odpowiedzialności za sferę publicznej wypowiedzi.

Co masz na myśli?

- Sztuka w środowiskach artystycznych jest wciąż postrzegana jako instrument pozwalający na podejmowanie prób wpływania na rzeczywistość, odnoszenia się do niej, mówienia w imieniu szerszej grupy ludzi. To charakterystyczna cecha polskiego teatru. Cecha coraz rzadziej występująca w najwybitniejszych nawet odmianach teatru zachodniej Europy, który ma dziś ustabilizowaną pozycję i jest formą spędzania wolnego czasu między poranną kawą a wieczorną kolacją. To rytuał typowy szczególnie dla klas bogatszych.

Jak zagraniczni goście Boskiej Komedii postrzegają więc polski teatr?

- Zazdroszczą nam tej temperatury, którą wytwarza teatr; fermentu, boksowania się z rzeczywistością. Mówią o nim, że jest "bezczelnie uzurpacyjny", co u nas bywa traktowane jako niewłaściwa transgresja, przekroczenie pewnych granic. Zachód dostrzega w tym jednak zaletę.

Jedyną?

- Powiedziałbym - istotną. Nie ma co ukrywać, że figura współczesnego artysty jest dziś pozbawiona jakiegokolwiek etosu. Nie jest już otoczony aurą iluminacji, profetyzmu, towarzyszących twórcom z okresu lat osiemdziesiątych czy początku lat dziewięćdziesiątych.

Krystian Lupa przestał być autorytetem?

- Nie tak jak piętnaście lat temu. Wcale nie dlatego, że obniżył się poziom jego sztuki, bo wciąż jest wielkim artystą, ale dlatego, że obniżył się poziom debaty wokół kultury. Zagraża nam w związku z tym długofalowa erozja świadomości publicznej i społecznej. Jedni próbują przypomnieć "krzykiem", że to, co mówią, jest istotne, inni chcą nas poruszyć bardziej uniwersalną opowieścią przypominającą nam o tym, co jest w życiu ważne. W obu przypadkach mamy jednak do czynienia z teatrem niepokornym, stawiającym istotne pytania, odważnym i nieskrępowanym.

Czy polski teatr podejmuje dziś dialog z publicznością?

- Każdy czuje taką potrzebę, ale wśród wielu dzieł z pewnością znajdą się spektakle nawet nie tyle hermetyczne, co na pewno bardziej wymagające. To ryzyko wpisane w działalność artystyczną. Teatr jest dzięki temu nieprzewidywalny. Bo czym jest podjęcie dialogu z publicznością? Droga dotarcia do widza jest przecież złożona. Na szczęście nikt nie stworzył algorytmu takiego dialogu, bo wtedy teatr zamieniłby się w fabrykę czekolady i przestał być przestrzenią, w którą wpisana jest anarchia, pewien rodzaj obrazoburstwa, oszustwa i przekraczania raz ustalonych granic.

Czy w prezentowanych podczas festiwalu spektaklach dostrzegasz różnice generacyjne między poszczególnymi twórcami?

- Tak. Sądzę, że one są widoczne w sposobie budowania i jakości światów przedstawionych na scenie. Niestety, twórców formatu Krystiana Lupy czy Grzegorza Jarzyny nie ma dziś wśród młodego pokolenia. Czy problem tkwi w kwestii doraźności? Czy też w sposobie odreagowywania świata? Nie wiem. Dostrzegam ich talent, ale nie widzę całościowej, spójnej wizji ich teatru, wielopłaszczyznowego świata, który wciągałby nas bez reszty, tak jak czynią to wciąż choćby dzieła Lupy. Artyści obierają różne drogi, ale wciąż pozostają w swoim autorskim świecie, który nie przestaje fascynować. Światy młodych twórców są przeważnie jednopłaszczyznowe, powstają jakby "na chwilę", nie stawiają głębszych pytań o istotę egzystencji, nie wnikają w złożoną rzeczywistość.

Może taka jest nasza rzeczywistość, której kształt oddaje choćby poziom publicznej debaty?

- Tak. To swego rodzaju signum temporis rzeczywistości i nie możemy się na nią obrażać. Jesteśmy przecież jej nieodłączną częścią. Liczę, że czas następców Krystiana Lupy czy Krzysztofa Warlikowskiego jeszcze nadejdzie. Formuła reprezentowania w teatrze postawy ironicznej, cynicznej i zdystansowanej, akcentującej niezależność poprzez rodzaj pewnej arogancji, powoli ulega wyczerpaniu. Za chwilę pojawią się spektakle, które zaproponują alternatywną rzeczywistość, zaproponują nam nowe światy.

Zobaczymy m.in. "Człapówki" z Teatru Witkacego, jakby zapomnianego przez szeroką publiczność, nie mieszczącego się w ramach obowiązujących w teatrze mód na nowoczesne narracje. Co kryje się za tą propozycją?

- To psikus skierowany w stronę wszystkich hołdujących nowoczesności. Choć cenię ten element, zwłaszcza w twórczości młodych twórców, zauważam, że wkrada się w niego arogancja, która bywa szkodliwa, gdyż deprecjonuje dokonania innych, niewpisujących się w główny nurt, artystów. Należy do nich właśnie Andrzej Dziuk - dyrektor Teatru Witkacego. Słuch o nim zaginął nie dlatego, że zamknął się w swojej niszy, ale dlatego, że tworzy jakby w kontrze do obowiązujących mód, pozostając wierny własnemu teatrowi, w którym literatura wciąż odgrywa najistotniejszą rolę.

Co ujęło Cię w "Człapówkach"?

- Dziuk, który jest reżyserem dzieła, oraz jego aktorzy wynieśli kabaretowy, prosty tekst do rangi teatralnego, złożonego widowiska.

"Którędy trzeba pójść, by zejść na manowce?" - pyta jeden z bohaterów "Człapówek". Czy stawiają je też twórcy polskiego teatru?

- Manowce brzmią dla każdego z nas kusząco. Obserwując życie społeczno-polityczne, mam poczucie, że otaczająca nas rzeczywistość powoli się wyczerpuje. Dominuje dekadencja jako wynik upadku pewnych etosów i wzorców, w które kiedyś mocno wierzyliśmy, i które wyznawaliśmy. W manowcach więc tli się dla nas nadzieja.

WYBRANE SPEKTAKLE FESTIWALU BOSKA KOMEDIA

"SZCZURY" (NIEDZIELA, GODZ. 19.15, NARODOWY STARY TEATR), w spektaklu Mai Kleczewskiej i Teatru Powszechnego z Warszawy do głosu dopuszczeni zostają słabsi i spychani na margines, w nadziei, że uda im się przeprowadzić wreszcie szeroko zakrojoną społeczną i kulturową rebelię.

"DZIADY" (WTOREK, GODZ. 18.30. ICE KRAKÓW), Radek Rychcik i Teatr Nowy z Poznania sięgają po kanoniczny tekst Mickiewicza i proponują ironiczną, i niepokorną inscenizację, w której doskonale znane, romantyczne tropy przybierają nieznaną formę.

"WYCINKA HOLZFALLEN" (CZWARTEK, GODZ. 18.30, ŁAŹNIA NOWA), jeden z najbardziej oczekiwanych spektakli zrealizowany przez Krystiana Lupę w Teatrze Polskim we Wrocławiu. To opowieść o zadufanym w sobie środowisku artystów.

"CZŁAPÓWKI-ZAKOPANE" (CZWARTEK, GODZ. 19, NARODOWY STARY TEATR), iskrzące się humorem i ironią przedstawienie przywołuje klimat przedwojennych kabaretów. Wydarzenia pokazywane na scenie komentuje wykonywana na żywo muzyka.

Urszula Wolak
Dziennik Polski
6 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...