Teatr i świat (2)

Świat teatru - Krzysztofa Orzechowskiego

Podziały w polskim teatrze są wszechogarniające i nie tylko dotyczą młodych i starych, eksperymentatorstwa i zachowawczości, nowatorstwa i gustów mieszczańskich (to najgorsza obelga, jaka może u nas spotkać teatralnych konserwatystów). Konflikty interesów występują coraz częściej w ramach tych samych grup wiekowych. Widzowie nie mają w tym wszystkim znaczenia. Przestają być partnerem, bo liczy się przede wszystkim proces tworzenia, a eksploatacja dzieła jest dla wielu twórców nieistotna.

Pewnie warto jeszcze wspomnieć o dziennikarstwie teatralnym. Poważna krytyka przestała istnieć, lub istnieje szczątkowo. Bardziej wnikliwe recenzje znikają z łamów gazet i czasopism, na szczęście pojawiają się na niektórych portalach internetowych. Nasza medialna codzienność to na ogół pokazy niewiedzy, a brak fachowości zastępowany jest manipulacją. Rola krytyków (często ludzi po studiach teatrologicznych) we wszystkich problemach i konfliktach naszych scen jest znacząca, kto wie czy nie zasadnicza.

Zastanawia mnie też udział ZASP-u w tym przetrąconym świecie teatru. Myślę, że ZASP stał się organizacją nieco fasadową, która chętnie powołuje się na swoją piękną, ponad dziewięćdziesięcioletnią historię, a w gruncie rzeczy stara się prowadzić z otaczającą rzeczywistością grę na przetrwanie. Zachęcałbym do większej odwagi. Do stworzenia konstruktywnego, atrakcyjnego i przekonywającego projektu odbudowy utraconych wartości. A także do konsekwencji w jego realizacji, bo samo perorowanie o etosie nie na wiele się dzisiaj zda. Może wówczas nie będzie kłopotu z pozyskiwaniem nowych członków i uda się odbudować i scalić rozbite środowisko.

Znakomitym przykładem na to jakim manipulacjom poddawany jest dzisiaj teatr oraz jakie sam tworzy manipulacje jest sytuacja zmiany dyrektora w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. I nie chodzi tu o legalnie przeprowadzony konkurs, do którego nie stanąłem, wychodząc z założenia, że moim sprawdzianem było siedemnaście lat pracy i wszystko to co dla tej sceny zrobiłem. Wyłonionego w konkursie nowego szefa znam i szanuję, podobnie jak kuratora(?) ds. artystycznych. Absolutnie nie podważam rozstrzygnięć personalnych i życzę obu panom jak najlepiej. Wspomniane manipulacje dokonane były wcześniej i wiązały się ze mną. Odbyły się w kręgach władz samorządowych, w części teatralnego zespołu oraz w niektórych lokalnych gazetach. Owe kręgi były ze sobą powiązane.
Wiele osób sądzi, że padłem ofiarą nowej „dobrej zmiany". Nic podobnego – starej, bo Małopolską rządzi nadal koalicja PO-PSL. Zaczęło się od tego, że jeden z członków Zarządu począł przekonywać wszystkich, jakobym podjął oficjalne zobowiązanie, że upływająca w sierpniu kadencja będzie moją ostatnią kadencją dyrektorską. Nie była to prawda. Taka oficjalna deklaracja nigdy nie padła z moich ust!
Potem w dwóch gabinetach przeprowadzone zostały równolegle dwie rozmowy. W jednym Marszałek poinformował mnie jakie warunki muszę spełnić, abym został powołany bez konkursu, co zaakceptowałem. W drugim członek Zarządu odpowiedzialny za kulturę zaproponował mojej zastępczyni, żeby została w teatrze po moim odejściu. Jej zgoda, zapewniła teatrowi stabilizację i dała władzy poczucie bezpieczeństwa niezależnie od dalszych rozstrzygnięć i moich losów. Sprawa - konkurs, czy nadal ja bez konkursu - przeciągała się w nieskończoność. Odbywała się bez mojego udziału, obfitując w liczne napięcia i naciski płynące z różnych stron. Wiem, że po cichu włączył się w nią prominentny polityk, który optował za przeprowadzeniem konkursu. Miał swoje powody, ale pozostawmy je na boku. Pewną rolę odegrał jeszcze szef Departamentu Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jego udział był wybitnie makiaweliczny.

A zespół? Na krótko przed ostatecznymi rozstrzygnięciami założył aktorski związek zawodowy, co staje się powszechną praktyką w sytuacjach niepewnych. Problem leży w czymś innym. Często dowiadujemy się z przekazów medialnych, że jakiś „zespół postuluje, zespół domaga się" itp. Ludziom, nie do końca zorientowanym w teatralnych strukturach, wydaje się, że dotyczy to wszystkich pracowników danego teatru. Tak nie jest. Brak jednoznacznej informacji na ten temat też jest manipulacją. Zespół to aktorzy, którzy stanowią bardzo ważną, ale na ogół nie najliczniejszą grupę zawodową. Potrafią głośno krzyczeć, mają kontakty i wpływy oraz (co bardzo ważne) dostęp do mediów. W „Słowaku", gdzie zespół artystyczny liczy około czterdziestu aktorów, a wszystkich pracowników jest stu czterdziestu nie było jednomyślności. Aktorzy skonfliktowali się z resztą pracowników, wśród których są przecież wybitni i zasłużeni teatralni fachowcy, bez których scena nie mogłaby funkcjonować. Za konkursem, czyli przeciwko mnie, potem za poparciem konkretnego kandydata na nowego dyrektora głosował zespół (czyli nowo powołane związki), w sumie dwadzieścia parę osób, większość miała zdanie odmienne. Ale już za chwilę prasa doniosła, że stanowisko zespołu popiera również teatralne Koło ZASP-u. Wydawać by się mogło, że to jakaś inna siła, ale to byli ci sami aktorzy! Przewodniczący aktorskich związków zawodowych zadeklarował, że moja wizja następnych trzech lat wraz z propozycjami daleko idących zmian zostanie z radością wysłuchana. Nigdy do tego nie doszło. Nikt nie był tym zainteresowany. Prowadzono już poufne rozmowy, uprawiano swoją politykę. Nie dziwię się aktorom, że po siedemnastu latach ze mną chcieli spróbować czegoś innego. Ale metody ich postępowania budzą we mnie niesmak, chociaż ostateczne pożegnanie było piękne, wylewne i publiczne. Cóż, kiedy najdłużej pozostaną mi w pamięci szczere słowa wdzięczności, jakie dyskretnie usłyszałem od paru osób. W „Słowaku" udało się przynajmniej zachować pozory elegancji. Jak na dzisiejsze czasy, to i tak dużo!

Z największym zdumieniem przeczytałem w lokalnej gazecie, że - w wypadku współfinansowania „Słowaka" przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego - na kierowanej przeze mnie dalej scenie pojawią się zamiast spektakli wieczornice patriotyczno-religijne. Po kilkunastu latach moich zabiegów otworzyła się teoretyczna możliwość współfinansowania teatru, ale i tak zależało to od woli i inicjatywy Marszałka. Medialna wizja aktorów paradujących z feretronami miała dorobić mi gębę „skrytopisiora". Wobec „platformerskich" decydentów było to szczególnie perfidne. Nigdy nie mieszałem polityki z teatrem, a sposób jego prowadzenia wynikał z moich, nieco konserwatywnych, poglądów i nie miał nic wspólnego z doraźną koniunkturą. Nikt nie narzucał mi nigdy repertuaru.
Potem przeczytałem jeszcze, że moje siedemnaście lat w teatrze to była pomyłka, niczego nie dokonałem, nie miałem żadnych osiągnięć, a nawet wybudowanie Małopolskiego Ogrodu Sztuki było sukcesem wątpliwym.

Nie opisałem wszystkiego, ale niech to wystarczy. Czy można było inaczej? Można. Wystarczyłaby wcześniejsza rozmowa ze mną i jednoznaczna informacja, że Zarząd nie widzi mnie dalej na stanowisku dyrektora. Następnego dnia Marszałek miałby na biurku moją oficjalną prośbę o to, by nie brać mnie pod uwagę w planowaniu przyszłości „Słowaka". Obyłoby się bez napięć, bez manipulacji, bez stresu, bez wdeptywania w ziemię mojego dorobku. Ale do tego potrzebna była „Boża mądrość". Choć może to za dużo. Wystarczyłaby odrobina dobrej woli, daru przewidywania i szacunku.

Dziwna rzecz z tymi konkursami. Niby wszyscy się ich domagają, a budzą tyle wątpliwości i podejrzeń, często kojarzą się z nadużyciami. Zaczęło się od Torunia, gdzie sprawy tak się zapętliły, że trafiły na wokandę sądową. Napięcia wokół warszawskiego Teatru Studio na szczęście uległy wyciszeniu, ale te związane z Teatrem Ateneum nadal trwają i trudno je rozwiązać. W gorącej sprawie wrocławskiego Teatru Polskiego aktorzy skierowali sprawę do prokuratury. Nie wiem czy konkurs w „Polskim" został przeprowadzony lege artis, ale wiem, że rozmowy między dolnośląskim Samorządem a Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego (współfinansują teatr) na temat wyłonienia nowego dyrektora trwały od dłuższego czasu. Nie rozumiem więc dlaczego zwolennicy poprzedniego dyrektora zaczęli protestować już po konkursowych rozstrzygnięciach? Na co liczyli? Przecież wiedzieli, że w składzie dziewięcioosobowego jury zasiada w majestacie prawa pięciu urzędników, czyli większość. Czyżby postawili na spektakularną „zadymę"? Nie chcę ich o to podejrzewać, ale oba ich protesty z udziałem kamer - ten na dworcu i ten przed teatrem - zdają się na to wskazywać. Nie mój problem, dlatego nie będę się nad nim rozwodził, choć pytań i wątpliwości miałbym znacznie więcej.

Zapisy ustawowe dotyczące konkursów niewątpliwie wymagają poprawek, doprecyzowania, być może poważniejszych zmian. Jak zrobić, żeby zachowując prawa organizatora i ministra – szczególnie tam, gdzie teatr jest na tzw. ministerialnej liście, czyli jest ważny dla państwowej strategii kultury – dać jedocześnie większą szansę przedstawicielom załogi? Wątpliwości... wątpliwości i jeszcze raz wątpliwości. Z pewnością konkursy trzeba przeprowadzać ze znacznym wyprzedzeniem. Ale to jest zapisane w ustawie. Cóż z tego, kiedy dla wielu samorządowych urzędników sprawy teatrów są na jednym z ostatnich miejsc, a niektórzy mają je w... głębokim poważaniu.

Napisałem to wszystko z pozycji teatralnego emeryta. Dużo jest w tym goryczy, ale nie wynika ona z mojej nowej sytuacji życiowej. Bardziej z wcześniejszych obserwacji, doświadczeń i przemyśleń. Teraz mogę je wyartykułować, ponieważ do tej pory lojalna postawa samorządowego urzędnika, a dla niektórych kolegi - dyrektora nakazywała mi w wielu sprawach milczenie. Takie były (i są) moje obyczaje. Dzisiaj już nic nie zamyka mi ust.

Pozostała mi Akademia Teatralna, tytuł i stanowisko profesorskie. Jak przygotowywać studentów do roli (funkcji?, misji?) człowieka teatru w dzisiejszych czasach? To pytanie dręczy mnie od paru lat. A odpowiedź na nie jest dla mnie bardzo ważna. Bo w tych najmłodszych upatruję szansę na uzdrowienie sytuacji w polskim teatrze i to we wszystkich wymiarach. W nich jest nadzieja!

Teatr i  świat - Teatr świata (cz. 1)

___

Krzysztof Orzechowski - aktor teatralny, telewizyjny, radiowy i filmowy, reżyser teatralny, dyrektor teatru, profesor sztuk teatralnych. Urodził się 6 września 1947 w Toruniu. Ukończył Wydział Aktorski PWST w Krakowie i Wydział Reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie. W 2012 otrzymał tytuł profesora sztuki. W latach 70. pracował jako aktor, a później jako reżyser w teatrach warszawskich, m.in. w Teatrze Komedia, Teatrze Dramatycznym oraz Teatrze Narodowym. Od 1981 związany pracą pedagogiczną z Akademią Teatralną w Warszawie obejmując stanowisko profesora na Wydziale Reżyserii. W latach 1989–1996 pracował jako reżyser w Teatrze Ludowym w Krakowie. W latach 1997–1999 był dyrektorem Teatru Bagatela w Krakowie. W latach 1999-2016 dyrektor Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Autor książki „Podróż do kresu pamięci", wydanej przez Wydawnictwo Bosz w 2015. Mąż Anny Dymnej.

Krzysztof Orzechowski
dla Dzienika Teatralnego
12 września 2016
Wątki
KO

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia