Teatr, który dojrzewa

rozmowa z Mariuszem Gołajem

W teatrze każdy widz powinien poczuć się wyróżniony i odbierać sztukę tak, jakby była ona zaadresowana specjalnie do niego. Dlatego rezygnujemy z komercyjnych, dużych wydarzeń, pełnych zgiełku i hałasu. Marketing nie jest dla nas aż tak ważny, nie mamy żadnego menadżera, który by nas promował i ciągnął za uzdę. Naszym oparciem jest raczej sieć przyjaciół rozsianych po całym świecie. Te znajomości są dla nas istotne

Rozmowa z Mariuszem Gołajem, aktorem i zastępcą  dyrektora ds. artystycznych Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice, koordynatorem Akademii Praktyk Teatralnych

Katarzyna Bojić, Marta Odziomek: W przyszłym roku Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice obchodzi swoje 35-lecie. Czy Gardzienice wciąż jeszcze przypominają eksperymentalny projekt z 1977 roku? Czy przez te lata zespół i jego otoczenie się zmieniły?

Mariusz Gołaj: Przez te trzydzieści lat zmieniło się niemal wszystko: kiedy rodziły się Gardzienice, byliśmy młodzi, panowały rządy komunistyczne, mieliśmy za miedzą Wielkiego Brata; teraz mamy kapitalizm, jesteśmy w Europie i mamy się dobrze. Historia Gardzienic zaczęła się od bardzo oryginalnego projektu autorskiego Włodzimierza Staniewskiego, który polegał na odejściu z miasta i wędrówce na wieś… „po nowe, naturalne środowiska teatru”. Staniewski zainicjował wówczas tzw. wyprawy i zgromadzenia – przedsięwzięcia artystyczno-badawcze, które byłby inspiracją dla naszej pracy teatralnej. Na wschodniej ścianie PRLu, wzdłuż Bugu, wzdłuż granicy z ZSRR pokazywaliśmy nasze spektakle – Gargantuę i Pantagruela, Gusła, Żywot Protopopa Awwakuma – Romom, Chachłom, Ukraińcom, Białorusinom, Litwinom, Tatarom, w dziesiątkach wsi, na dziesiątkach wypraw, na całym tym pograniczu wielu kultur, małych ojczyzn, wtedy jeszcze utajnionych.  Od zawsze też, nasz zespół, był grupą międzynarodową, mówiącą i śpiewającą w wielu językach, szukającą swej tożsamości, przeglądając się w innych kulturach i tradycjach. Do dzisiaj ta międzynarodowość jest dla nas szalenie istotna i tworzy podstawę naszej pracy. Na początku ludzie tworzący Gardzienice, to byli „komandosi teatru”, z różnych miast, po różnych studiach ale z pasją do uprawiania teatru w jego przygodowej wersji, która zmieniała dość szarą i ponurą rzeczywistość w przestrzeń wolności. Z czasem ta przestrzeń zamieniła się w uprawiane rzemiosło, w regularną pracę, zwłaszcza po okresie transformacji, kiedy pojawiła się możliwość utworzenia z Gardzienic wyjątkowej instytucji kultury, wspieranej przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

A jak zmieniała się Wasza publiczność?

Naszą pierwszą  publicznością byli, co ciekawe, ludzie ze wsi, którzy –  jak mawiają profesorowie – nie mieli świadomości formy. Publiczność ta reagowała spontanicznie, nie znała konwenansów, nie przychodziła do teatru, żeby się pokazać, zademonstrować swoją obecność. Ci ludzie przychodzili zaproszeni przez nas, przychodzili tak, jak się przychodzi do czyjegoś domu albo do remizy strażackiej na spotkanie, na uroczystość. Jeśli udało się ich rozśmieszyć, to śmiali się do rozpuku, jeśli udało się ich zasmucić, to niemalże płakali, a jeśli poruszyć, to bez oporów wyrażali swoje emocje. Muszę podkreślić, że nasz teatr od początku był skierowany tak na tzw. kulturę niską jak i na kulturę wysoką. Z jednej strony jeździliśmy pokazywać swoje spektakle na wieś, z drugiej strony – odwiedzaliśmy światowe festiwale, wielkie miasta, gdzie publiczność stanowili ludzie o wyrafinowanej wiedzy teatralnej, krytycy, profesorowie, znawcy. Staniewski zawsze starał się poruszyć poprzez swoje spektakle i jednych i drugich.
Wracając do pytania o publiczność – szczerze mówiąc, nie wierzę w uogólnienia, głoszące, że dawniej publiczność była inna (lepsza), a dziś jest inna (gorsza). Teatr od zawsze porusza emocje. Jeśli tego nie robi, publiczność pozostaje chłodna.

A czy w dalszym ciągu ta lokalna publiczność przychodzi na Wasze spektakle?

Przychodzi, czasami. Zresztą teraz ludzie na wsi nie są już tak odmienni, jak 30 lat temu. Mają w domach komputery, telewizory. Dzieciaki studiują. Faktem jest, że wieś była kiedyś bardziej zintegrowana. Nie idealizuję tamtej dawnej wsi – była też biedna i zapijaczona, brudna i zabłocona, zachwaszczona; ale jednak istniały jakieś resztki wspólnoty. Ludzie, choćby ze względu na brak telewizorów i innych gadżetów spotykali się częściej, rozmawiali wspólnie, przy okazji świąt, wydarzeń religijnych, uroczystości, przy wspólnej pracy na roli. Teraz szukamy z mieszkańcami wsi wspólnych interesów, gdzie przenocować gości, którzy przyjeżdżają do nas na spektakle, jak ich wyżywić, co zbudować, żeby służyło i nam, i wsi i publicznemu dobru.

Często bierzecie udział w krajowych i zagranicznych przeglądach. Czy sztuka Gardzienic nie cierpi na zmianie przestrzeni, w której funkcjonuje?

Zdania są podzielone. Ludzie, którzy oglądali nasze spektakle w Gardzienicach, mówią,  że, owszem, cierpi. Wieś dodaje sztuce magii. Miejsca, w których gramy są zawsze pieczołowicie przygotowywane, ścieżki, po których prowadzani są widzowie, usiane są setkami gwiazd, żaby i psy mają swoje koncerty, wiatr, deszcz – to wszystko gra; nie tylko serwowane widzom pierogi i pokazywane wystawy, spektakle i filmy. Przeprowadzamy widzów z jednego miejsca gry w drugie. Zwykle pokazujemy nie jeden, a trzy spektakle i kawałek naszego świata, teraz w przebudowie, w remoncie, w budowie – Europejski Ośrodek Praktyk Teatralnych. Niektórzy widzowie mówią, że  kiedy przychodzą na nasze spektakle w mieście, czegoś im brakuje: natury, kosmosu… Z drugiej strony, w miastach również próbujemy pokazywać więcej niż jeden spektakl, organizujemy swego rodzaju maratony teatralne, które nazywamy „Kosmosem Gardzienic”. Takie wydarzenia odbywały się między innymi w Krakowie, Warszawie czy Wrocławiu. Na Gliwickie Spotkania Teatralne przyjechaliśmy z jednym spektaklem i jest to sytuacja wyjątkowa, niemniej takie występy też się zdarzają. Dzięki wyjazdom do miasta mamy kontakt z szerszą publicznością i to jest jedna z zalet naszych podróży. Podczas gdy do Gardzienic na jeden spektakl może przyjechać sto, najwyżej sto dwadzieścia osób, a więc bardzo mało, tutaj, do teatru, przychodzi trzystu widzów, co czyni dużą różnicę. 

Wybór podlubelskiej wsi na Waszą siedzibę nie był  bez znaczenia. Nie da się prowadzić badań i tworzyć sztuki w oderwaniu od tak kameralnego środowiska, jak wieś Gardzienice. Czy kultura lokalna wywiera duży wpływ na działalność teatru?

W życiu zawsze jest element niespodzianki i przypadku. Dlaczego Gardzienice? Założyciel naszego teatru, Włodzimierz Staniewski mógłby z pewnością powiedzieć na ten temat dużo więcej, ponieważ on to miejsce wybrał. Pewnie opowiedziałby o tym, że w czasie swoich podróży po ścianie wschodniej szukał odpowiedniego miejsca, a do Gardzienic zaprowadził go przypadek. Opowiedziałby też o tym, że tam spadł z motocykla i to był znak albo, że spotkał tam pewną wyjątkową osobę – Henryka Sienkiewicza, dyrektora Uniwersytetu Ludowego w Gardzienicach, który wyciągnął do niego pomocną dłoń i zaoferował miejsce na teatralny eksperyment. W starej, zrujnowanej, zdewastowanej kaplicy po-ariańskiej, gdzie mogliśmy przygotowywać i pokazywać pierwsze spektakle. Ale to jest prehistoria, nie mówimy o tym, co dziś istotne i ważne w naszej pracy, nie mówimy o starożytnej Grecji, o antyku, o natchnieniu u Eurypidesa, o nutkach zapisanych na papirusach i wyrytych w kamieniach, o ikonografii antycznej, o gestach i słowach, o cheironomii, o Agamemnonie i Ifigenii, o wielkich wzorach i namiętnościach, o upadkach…

Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice zainspirował inne teatry do podążania podobną drogą, między innymi wrocławski Teatr Zar, Teatr Pieśni Kozła, Teatr Chorea w Łodzi.

Ludzie, tworzący te teatry to moi przyjaciele, którzy długie lata terminowali i pracowali w Gardzienicach. Na pewno u nas zarazili się teatrem i nasze wspólne doświadczenie było kluczowe, bez względu na to, kogo dzisiaj uważają za swój wzór i inspirację.

Wspominał  Pan o Akademii Praktyk Teatralnych, czyli pewnej formie szkoły przysposabiającej do bycia aktorem Teatru Gardzienice. Proszę opowiedzieć, jak zostaje się aktorem Gardzienic. Czy trzeba mieć ku temu jakieś szczególne predyspozycje?

To bardzo skomplikowany i niezwykle intrygujący, choć nie do końca sformalizowany, proces. Aktorem w Gardzienicach zostaje się powoli, bo wymaga to długiego terminowania. Większość osób grających obecnie w Gardzienicach zaczynała albo od wspólnych wypraw, albo od Akademii Praktyk Teatralnych. Rok lub dwa lata zdobywali doświadczenie, przyjeżdżali co miesiąc do Gardzienic, by uczyć się i nabrać teatralnej wprawy – praktykować śpiew, ruch sceniczny i artykulację, taniec, sztuki walki, czyli to wszystko, co w naszym rozumieniu może być przydatne dla aktora Adepci słuchali wykładów na temat antyku, kultury tradycyjnej, teorii muzyki i teatru. Ze studentami pracuje regularnie Włodzimierz Staniewski. Ten szeroki wachlarz zajęć prowadzą zarówno gardzieniccy aktorzy, jak i ludzie z zewnątrz, zapraszani goście, artyści, naukowcy, duże nazwiska z Polski i zagranicy. Absolwenci Akademii Praktyk Teatralnych na koniec swoich studiów zawsze przygotowują spektakl finalny. To pozwala im jeszcze bardziej zbliżyć się do praktykowania teatru, ponieważ przedstawienia „studenckie” są pokazywane w ramach „Kosmosów Gardzienic”, a także w czasie niektórych wyjazdów. Ukończenie Akademii nie oznacza jednak automatycznego przyjęcia do zespołu. Ale najzdolniejsi z absolwentów są zapraszani do pracy nad nowymi spektaklami i od małych ról. W tym ułożonym modelu zdarzają się wyjątki – osoby niezwykle zdolne, potwornie zdeterminowane, które terminują krótko i błyskawicznie trafiają do zespołu. Nie ma określonego reżimu czy terminarza - zależy nam jedynie, aby doświadczenie współpracy było doświadczeniem długotrwałym, opartym nie na kontrakcie, a na wartościach brzmiących dziś może nieco anachronicznie, ale dla nas istotnych – na wzajemności, na muzyczności, na pracy, na wspólnym błądzeniu. Wszystko musi odbywać się w swoim rytmie, który jednak nie jest rytmem nerwowego poszukiwania, castingu. Wchodzenie w zespół powinno przypominać dojrzewanie ziarna, które kiełkuje i rośnie.

Czy aktor, stając się częścią Gardzienic, musi z czegoś  zrezygnować? Jak wygląda życie prywatne poza teatrem?

Aktorzy grający w Gardzienicach mają swoją samotność, swoje rodziny, domy, swoją intymność. To nie jest ani komuna, ani sekta, choć takie słuchy chodzą. Dla nas najwyższą wartością jest oczywiście praca i trzeba z wielu rzeczy zrezygnować, by być dyspozycyjnym wtedy, kiedy jest się potrzebnym. Mało, ta praca ma się palić w rękach i przynosić efekty; a nie kisić się w nieustannych laboratoryjnych próbach. Tak z perspektywy wielu lat, istotne wydaje mi się bycie otwartym na zmiany. Aktor powinien wiedzieć, że ustalona w spektaklu albo zespole pozycja może się szybko zmienić, raz ułożona scena może się rozsypać, ponieważ szuka się nowych rozwiązań. I to właśnie jest w Gardzienicach fascynujące – nawet te formuły, które zostały wypracowane z ogromnym wysiłkiem, nie są wieczne. Nie istnieje wzorzec, którego się broni za wszelką cenę. Każdy nasz spektakl uwalnia się w trakcie prób, dlatego żadne z naszych przedstawień nie jest tak naprawdę skończone. Nieustannie pracuje się nad spektaklem, wypełnia się go i zmienia, aż dojrzeje do swojej dorosłości a wreszcie zemrze, wyparty przez inną, nową pracę.

W czym upatruje Pan przyczyn ogromnego sukcesu Gardzienic? Stoi za nim sprawny marketing czy macie inny sposób na przyciąganie tłumów?

Nie powiedziałbym, że nasze spektakle przyciągają tłumy, bo sztuka Gardzienic jest bardzo kameralna. Nawet występując na festiwalach czy w wielkich amfiteatrach i teatrach próbujemy dotrzeć do każdego widza, ograniczamy ilość miejsc. W teatrze każdy widz powinien poczuć się wyróżniony i odbierać sztukę tak, jakby była ona zaadresowana specjalnie do niego. Dlatego rezygnujemy z komercyjnych, dużych wydarzeń, pełnych zgiełku i hałasu. Marketing nie jest dla nas aż tak ważny, nie mamy żadnego menadżera, który by nas promował i ciągnął za uzdę. Naszym oparciem jest raczej sieć przyjaciół rozsianych po całym świecie. Te znajomości są dla nas istotne. Przez Gardzienice przewinęło się mnóstwo ludzi, którzy dobrze wspominają zespół i wypracowany przez nas etos, wartości, dyscyplinę – to właśnie ci ludzie o nas mówią, przyciągając tym samym uwagę innych, często młodych ludzi. Do Akademii zgłasza się dużo młodzieży, młoda krew towarzyszy nam na każdym kroku, co zresztą widać po samym zespole, który składa się w większości z ludzi młodych.

Mariusz Gołaj - absolwent Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego. W latach 1974-78 zaangażowany w teatr alternatywny we Wrocławiu, od 1979 - współtwórca i aktor Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice. Zagrał główne role we wszystkich spektaklach Gardzienic. Był współrealizatorem wypraw artystyczno - badawczych do enklaw kultur tradycyjnych (m.in. Ukraina, Laponia, Australia, Nowa Gwinea, Indie, Brazylia, Irlandia). Współrealizował projekty dydaktyczne m.in. w Royal Shakespere Company w Stradfordzie, na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych, Skandynawii, Akademii Praktyk Teatralnych Gardzienice.

Katarzyna Bojić, Marta Odziomek
Dziennik Teatralny
11 maja 2011
Portrety
Molier

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia