Teatr musi rozmawiać

Rozmowa ze Zbigniewem Rybką.

Uważam, że będę miał widownię dotąd, dopóki będę miał coś tym ludziom do powiedzenia. Jak przestanę z nimi rozmawiać, to nie ma takiej siły, która napełni mi salę teatralną widzami. Rozmowa przede wszystkim. Poza tym spektakl w szkole to nie jest teatr, to obraża ludzi teatru. Jest jeszcze druga idea – Teatr Polska – uważam to za wynik tragicznego nieporozumienia. Nie można myśleć o widzach jak o kapuścianych głąbach niewrażliwych, tępych, którym trzeba przywieźć teatr do domu. To już jest pogranicze kultury ludowej i nazywa się w czasie świąt chodzeniem po kolędzie. Takie myślenie jest straszne. Moja zasada jest prosta: teatr musi rozmawiać. Musi mieć coś do powiedzenia.

Ze Zbigniewem Rybką, Dyrektorem Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu rozmawia Paulina Grubek i Ryszard Klimczak.

Dziennik Teatralny: Spotykamy się na półmetku obecnego sezonu teatralnego. Radomski Teatr Powszechny tylko do grudnia zaprezentował swojej publiczności osiem premier, do tego należy również dodać XI Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski. Muszę powiedzieć, że są to imponujące liczby.

Zbigniew Rybka: Z chęcią przyjmę ten aplauz, ale proszę pamiętać, że znajdujemy się w ćwierćmilionowym mieście, w którym jest jeden teatr, co prawda ma cztery sceny, ale jest jeden. Dlatego musimy bez przerwy zwracać na siebie uwagę widowni. Gdy przestaniemy wystawiać premiery, to widzownie najzwyczajniej o nas zapomną. Poza tym w prostej linii 450 metrów stąd znajduje się sala na 600 miejsc do wynajęcia, która jest okupowana przez warszawską chałturę – mówię to publicznie, bo trudno nazwać te przedstawienia spektaklami z jakimikolwiek ambicjami, są po prostu dość okropnym nadużyciem artystycznym, a właściwie finansowym. Sprzedaje się afisz z tzw. gwiazdami, których często nie ma, bo były zajęte i ktoś je zastąpił. To jest jedno wielkie oszustwo, ale dla nas konkurencja poważna, bo my na własne „twarze" musimy pracować. W tamtej sali jest kilkaset miejsc więcej niż u nas na widowni i czasem w miesiącu nawet 15 przedstawień. Czym się mogę pochwalić? Tym, że ta wielka konkurencja nie odejmuje nam widzów, ponieważ nam wzrost publiczności nie spada.

Jak taka liczba premier ma się domożliwości realizacyjnych? W jaki sposób starcza wam na to wszystko pieniędzy?

Zarabiamy przede wszystkim ze sprzedaży biletów, ponieważ w dotacji nie ma w ogóle pieniędzy na produkcję przedstawień. Ona nie pokrywa w pełni nawet kosztów stałych teatrów, z których brakuje nam ok. 3%. To, co zarabiamy ze sprzedaży biletów, wyrównuje tę różnicę, jeśli chodzi o niedobór w opłacie kosztów stałych i pozwala na produkowanie przedstawień. Stąd właśnie biorą się pieniądze na życie artysty.

Ilu procentowa jest frekwencja publiczności?

Na Dużej Scenie jest to najczęściej 100%. Weźmy za przykład „Kolację dla głupca", gdzie na sześć wystawionych przedstawień było ponad 100% i pełna liczba dostawek, a biletów na luty już nie ma. Na Małej Scenie ta frekwencja jest trochę inna – mamy dwa przedstawienia, gdzie jest 100% frekwencji („Kształt rzeczy", „Prawda" z dostawkami). Tak się składa, że te spektakle się sprzedają. W kasie mówią, że „Prawda" jest przedstawieniem drugim po „Szalonych nożyczkach", a trudno jest znaleźć w repertuarze jakiegokolwiek teatru konkurencję dla „Szalonych...", to jest po prostu nieprawdopodobne pod względem sprzedaży. Co do Festiwalu Gombrowiczowskiego, to frekwencja jest 60-70% na Małej Scenie, na Wiśniewskiego 80-100%, ale jest różnie i różnie jest w Kotłowni.

Co się zmieniło na widowni?

Ona utrzymuje się mimo dużej i agresywnej konkurencji. Ale zmienia się trochę jej struktura – kiedyś było dość klasycznie – musieliśmy grać sporo przedstawień przed południem, dla dzieciaków ze szkół, podczas gdy wieczorna publiczność to zdecydowanie 50+. W tej chwili jest inaczej. Teraz gramy dużo mniej przedstawień dla szkół.

W jaki sposób stara się pan otworzyć na młodych ludzi, tak aby przyszli do Teatru Powszechnego?

Myślę, że wytrwałością oraz tym, że nie oszukuję widzów. Staram się nie robić przedstawień, których sam nie chciałbym oglądać. Zdarza się, że uczniowie przyjdą trzy czy cztery raz na tak zwane „szkolne przedstawienie", a potem widzę ich na wieczornych spektaklach. I to jest ta zmiana – gramy w tej chwili dużo mniej przedstawień przedpołudniowych, niż kilka lat temu. Widownia młodzieżowa w części przeniosła się na wieczór i ja wolę takie rozwiązanie, niż ściąganie tych dzieciaków na przedstawienia w ramach godzin szkolnych. Oczywiście czasem dla niektórych to jest pierwsza i jedyna okazja, by znaleźć się w teatrze, ale to jest bardziej złożony problem. Nie uważam, żeby chodzenie do teatru w ramach zajęć szkolnych było wyjątkowo szczęśliwym rozwiązaniem.

Pojawia się więc pytanie, w jaki sposób inaczej zachęcić młodych do teatru?

Gdyby szkoły były pod tym względem trochę inne, gdyby nauczyciele chcieli brać pod uwagę to, że teatr jest instrumentem, który oni mogą wykorzystywać w procesie edukacyjnym, bo m.in. po to jesteśmy, byłoby zupełnie inaczej. Jednak część nauczycieli, np. polonistyki, nie chodzi do teatru i nie ma potrzeby, dlatego to nie przekazują tej „zarazy" młodzieży.

Istnieją wytyczne Ministerstwa Oświaty, które pozwalają dostosować pewne grupy dyscyplin kulturalnych i wprowadzić je do programu nauczania przez indywidualnego nauczyciela. Czy postulowaliście kiedyś, by zrobić takie opracowanie do konkretnego spektaklu, który będzie się wpisywał w podobne dyrektywy? Np. projekt „Teatr w klasie", gdzie premiera danego spektaklu odbywa się w teatrze, a potem wędruje on po różnych szkołach.

To mi przypomina najcięższe czasy komuny, takie myślenie mnie zadziwia, ponieważ wychodzi z oświeconej Warszawy, która jest pępkiem świata. Proponuje nam coś, co mnie obraża. Ja pamiętam tamte czasy, haniebne zupełnie, również dlatego, że robiło się takie rzeczy. Myślę, że wynika to z bezradności, ponieważ teatry nie potrafią sięgnąć po publiczność. Czy pani chciałaby być wychowana na siłę przez kogoś w jakiejkolwiek sprawie? Uważam, że będę miał widownię dotąd, dopóki będę miał coś tym ludziom do powiedzenia. Jak przestanę z nimi rozmawiać, to nie ma takiej siły, która napełni mi salę teatralną widzami. Rozmowa przede wszystkim. Poza tym spektakl w szkole to nie jest teatr, to obraża ludzi teatru. Jest jeszcze druga idea – Teatr Polska – uważam to za wynik tragicznego nieporozumienia. Nie można myśleć o widzach jak o kapuścianych głąbach niewrażliwych, tępych, którym trzeba przywieźć teatr do domu. To już jest pogranicze kultury ludowej i nazywa się w czasie świąt chodzeniem po kolędzie. Takie myślenie jest straszne. Moja zasada jest prosta: teatr musi rozmawiać. Musi mieć coś do powiedzenia.

Co Teatr Powszechny w Radomiu ma do powiedzenia swojej publiczności?

Proszę spytać naszych widzów. Oni kupują bilety i to jest dowód na to, że coś do nich mówimy.

 Czy na początku swojej pierwszej kadencji podzielił pan publiczność na jakieś konkretne segmenty?

Nie uważam, żeby istniały przedstawienia, które są dedykowane tylko konkretnej grupy odbiorców. Każdy spektakl jest dla widzów. W jaki sposób wyznaczy pani docelową widownię np. dla „Prawdy"? To jest po prostu niemożliwe. O tym można napisać pracę naukową, ponieważ one zajmują się rzeczami nieistotnymi i dostatecznie skomplikowanymi. Nie ma takiego czegoś jak spektakl dla kogoś konkretnego.

Jednak proponuje pan też widzowi radomskiemu różne propozycje. Jakimś kluczem musi się pan kierować.

Najczęściej patrzę na to w ten sposób: z czego może być dobry teatr, do czego mam reżysera, aktorów etc.? Repertuar jest bardzo różny i różni ludzie go robią. Wśród reżyserów skład będzie się teraz trochę zmieniał. Może brakuje młodych osób, ale to głównie dlatego, że miałem kilka rozmów z młodymi reżyserami, którzy nie chcą teatru traktować poważnie jako miejsca, w którym mogą doskonalić swój warsztat pracy, tylko zawsze występują w roli mistrzów, uzdrowicieli albo magów, którzy przynoszą mi jakieś rozwiązanie, a nic takiego w przyrodzie nie istnieje i ja tego przede wszystkim nie potrzebuję. Kilku osobom proponowałem pozostanie w teatrze na etacie asystentów reżyserów, ale to ich nie interesuje, oni po prostu mogą zrobić swój debiut – duże, wieloobsadowe przedstawienie. Doświadczenie podpowiada, że by zrobić wieloobsadowe przedstawienie trzeba być tkniętym placem bożym, albo zwyczajnie mieć duże doświadczenie. Aby móc rozmawiać poważnie o życiu, o świecie, o ważnych rzeczach z doświadczonymi życiowo i scenicznie aktorami, trzeba mieć za sobą coś, nie wystarczy wiedzieć, że wszystko jest do dupy i wszystko trzeba rozwalić, bo to wie każdy głupek.

Czy planując swój repertuar, wie pan, że np. ten aktor jest dobry to farsy, a ten do czegoś innego i tak układa się plan na rok?

Oczywiście. Czasem tytuł czeka kilka lat na realizację, czeka na aktorów. Fredrę zrobiłem dlatego, że był Janusz Ogrodziński - uważałem, że będzie świetnym Papkinem.

Czym szczególnym charakteryzowała się ostatnie edycja Festiwalu Gombrowiczowskiego, który jest pewnym fenomenem nie tylko w Polsce, ale i na skalę europejską? W jaki sposób dobierane są spektakle na ten Festiwal?

Sposób jest zawsze taki sam. Oglądam polskie przedstawienia i staram się wybierać najlepsze. Zagranicznych prawie nigdy nie mam okazji zobaczyć, bo trzeba by się wybrać do Argentyny albo Francji, a budżet, jakim dysponujemy nie pozwala na takie podróże, więc zapraszając takie spektakle posiłkuję się opinią pani Gombrowicz, która te spektakle ogląda. Pani mówi, że to jeden z ważniejszych Festiwali, ja też tak myślę, ale muszę z przykrością powiedzieć, że to jest nasze prywatne zdanie. Powód jest prosty – nasze państwo nie prowadzi polityki kulturalnej, gdyż najwyraźniej nie widzi takiej potrzeby i nie dba o takie festiwale. Nasz przetrwał około dwudziestu lat, jest bardzo tanim i niezwykle skutecznym sposobem promowania polskiej kultury poza granicami kraju. Na ten Festiwal Ministerstwo nie ma pieniędzy, dostajemy mniej niż amatorskie przedsięwzięcia robione przez Domy Kultury. Dochodzimy tu do istotnej rzeczy: czego nam brakuje? Ministerstwo chce mieć wpływ na obsadę dyrektorów, ale nie chce prowadzić polityki kulturalnej państwa. Nie chce brać udziału w budowaniu tożsamości narodowej społeczeństwa. Dlaczego to jest ważne? Nasza państwowość liczy raptem ok. 40-50 lat. Ponad 100 lat pod zaborami, 20 lat państwa, które próbowało się pozbierać z zgliszczy, 50 lat okupacji rosyjskiej i teraz 20 lat wolnej Polski i państwo, które nie widzi powodu, by dbać o naszą tożsamość kulturalną. To co ma nas jednoczyć? Polski fiat? Marlboro? Czy może McDonald?

Realizują tę politykę kulturalną poszczególne jednostki, takie jak teatr.

Tak, ale to jest jeden z pierwszych obowiązków państwa – budowanie tożsamości. A co się robi? Teatr Polska. Co my jesteśmy, jakimiś tumanami? Ja po prostu kompletnie tego nie rozumiem.

Jakie plany na drugą część sezonu?

27 marca odbędzie się premiera „Kabaretu". Jednak unikam pisania planów, gdyż wymyślanie repertuaru jest dla mnie żywą materią.

A jakieś stałe punkty?

W tym sezonie to są najczęściej nazwiska realizatorów: Tomek Dudkiewicz prawdopodobnie z „Naszym miastem", Andrzej Sadowski po „Szklanej menażerii" zrealizuje spektakl o Kochanowskim, w końcu jesteśmy coś naszemu patronowi winni. Będzie to przedstawienie oparte głównie na pieśniach Kochanowskiego, spektakl muzyczny – z ciężkawym, nowoczesnym rockiem. Trzeba pamiętać, że te pieśni wcale się nie zestarzały, to, co w nich najbardziej anachroniczne, to polszczyzna, która już nie istnieje, ale postaramy się oswoić to do życia właśnie nowoczesną oprawą. Pojawi się też Wojtek Kępczyński, ale tytułu jeszcze nie ustaliliśmy. Krzysiek Babicki powtórzy rzecz, którą robił na samym początku swojej kariery - Affabulazione" Pasoliniego. To będzie spektakl przygotowany między czerwcem a wrześniem, tak na przełomie sezonów. Wszystko to czeka nas w najbliższym czasie.

Czy ma pan jakieś szczególne życzenie na Nowy Rok?

Po prostu liczę, że każda realizacja przed nami będzie realizacją marzeń.

Dziękujemy za rozmowę.

Paulina Aleksandra Grubek , Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
3 stycznia 2015
Portrety
Zbigniew Rybka

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...