Teatr opanowało lenistwo

rozmowa z Piotrem Siekluckim

Zarządzanie kulturą. Krakowska kultura stanęła pod ścianą. Jeszcze nigdy tak pilnie nie potrzebowała zmian: od prawa poprzez ustalenie przejrzystych zasad finansowania i zarządzania. Rozpoczęliśmy debatę na ten temat. Pokazaliśmy już, że kultura jest finansowana z trzech źródeł: miasta, województwa i ministerstwa i zapytaliśmy dyrektorów różnych instytucji kultury w naszym mieście, a także szefów organizacji pozarządowych, co najbardziej ich krępuje w działalności. Okazało się, że doskwiera im m.in.: niestabilność finansowa, absurdalne rozwiązania prawne, niemożliwość podejmowania zobowiązań finansowych dłuższch niż na rok, ogromna biurokracja, nadmierna sprawozdawczość. Dziś prezentujemy kolejny głos w dyskusji.

Rozmowa z Piotrem Siekluckim, dyrektorem Teatru Nowego w Krakowie, o tym, dlaczego "mechanizm finansowania kultury się zacina".

Łukasz Gazur: - Według statystyk, w ważnych ośrodkach kulturalnych świata, jak Berlin czy Nowy Jork, co roku powstaje kilkadziesiąt sprawnie działających niezależnych scen teatralnych i amatorskich zespołów. W Krakowie daleko nam do takiego dobrobytu.

Piotr Sieklucki: - Kraków nie jest ani Berlinem, ani tym bardziej Nowym Jorkiem, i nigdy nim nie będzie. Ale przecież nie musi być! Porównania są zawsze pewnego rodzaju nadużyciem, więc skupmy się na Krakowie. Sprawnie działających prywatnych scen jest niewiele. Na pewno można je policzyć na palcach jednej ręki - 3, może 4. Przyczynę tego stanu można upatrywać w trudności przebicia się nowych organizacji z ofertą w otwartych konkursach gminy Kraków czy marszałkowskiego Wydziału Kultury. Brakuje nam wciąż tego "nowego", które pchałoby krakowską kulturę do przodu, wyzwalało nowe energie, budowało nowe przestrzenie myślenia o sztuce. Jeśli chodzi o sprawnie działające niezależne teatry, przegrywamy wyścig nawet na polskim podwórku.

-Zagram adwokata diabła: może nie można się przebić z ofertą, bo mamy tak ciekawe propozycje istniejących teatrów, że już niczego więcej nie potrzeba?

- Nie można się przebić, bo ta oferta teatralna - żeby pozostać na moim podwórku - jest stara. Fundacji czy stowarzyszeń jest oczywiście sporo, i na liście przyznanych dotacji w gminie Kraków oczywiście liczby te wyglądają imponująco. Ale trudno nie widzieć, że Kraków jest miastem starym, że nie ma nowych organizacji, które zakładaliby młodzi artyści dzięki grantom.
Sami przez dwa lata działaliśmy w Krakowie przy zerowym dofinansowaniu, przez kolejne 2 lata wynosiło ono 10 tys. zł rocznie. Wszystko zmieniło się, gdy wybuchła afera z "zamykaniem teatru". Media zaczęły donosić, że w Międzynarodowy Dzień Teatru jedna z krakowskich scen ogłosiła upadłość, bo nie ma pieniędzy. Oczywiście, to był czas nowej polityki kulturalnej ministerstwa, które przyznawało dotacje nie tylko w oparciu o wartości merytoryczne wniosku, ale o tzw. wkład własny. Z 10 tys. zł nie mieliśmy najmniejszych szans, więc ogłosiliśmy pogrzeb Teatru Nowego.

I co się zmieniło po medialnym zgiełku?

- Zaprosił nas do swojego gabinetu Filip Berkowicz, ówczesny pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. kultury, i obiecał znaleźć pieniądze. Zaproponował podpisywanie rocznej umowy o współpracy, którą notabene podpisywało wówczas około 13 organizacji. W ten sposób na naszą roczną działalność otrzymywaliśmy ok. 100 tys. zł. W ostatnich latach dochodzi do tego to, co sami zdobywamy w innych konkursach, trochę od sponsorów, czyli w sumie około 1 mln zł rocznie. To pokazuje naszą efektywność: na każdą złotówkę dotacji z miasta zdobywamy sami 10 zł. Za sprawą Danusi Bień czy Tomka Kireńczuka, którzy piszą nasze wnioski, jest czym się pochwalić.

Warto było zrobić zamieszanie.

- Bez tego nie przebilibyśmy się. Wtedy zwrócono uwagę na to, co robimy na scenie przy ul. Gazowej i uznano, że warto nas dotować. Wcześniej nasze starania ginęły w masie propozycji organizacji samorządowych, które działają "od dawna" albo nawet "od zawsze". Tradycją rozdawania pieniędzy jest bowiem przekonanie, że "ci i tamci muszą dostać, bo zawsze dostawali".

Może więc jest tak, że pieniędzy wcale nie jest mało, tylko idą na drobne inicjatywy.

- Myślę, że tak. Ale oczywiście otwarte pozostaje pytanie, jak pogodzić wodę z ogniem? Z jednej strony - mamy wielkie festiwale, które pochłaniają duże pieniądze, ale one są niezwykle potrzebne. Awantury "po co łożyć na nie takie środki?" są bezcelowe. Festiwale te pozwalają na kontakt ze światem, przywożą ważne produkcje polskie i zagraniczne, ściągają widzów.

To gdzie szukać pieniędzy?

- Mamy dotacje od organizacji pozarządowych. Jeśli gdzieś szukać racjonalizacji wydatków, to właśnie w tej drugiej grupie. Jeśli w konkursach rozdawane są dotacje na poziomie 6 tys. zł czy 8 tys. zł, jak to się stało w wypadku tegorocznych dotacji w Urzędzie Marszałkowskim, to znaczy, że mechanizm się zacina. Nie ma sprawnej selekcji projektów, nie ma rzetelnej i merytorycznej oceny wniosków.
Nie chodzi o to, żeby dać każdemu 8 tys. zł na Stowarzyszenie Teatrów Niezależnych STeN, na dożynki, na gminną imprezę muzyczną czy śpiewy podhalańskie. Takie rozdawnictwo wbrew pozorom nie służy kulturze. To rozdrobnienie dotacji sprawia, że wiele ciekawych projektów nie dostaje wystarczających funduszy.

A jaką masz receptę?

- Konieczna jest uczciwa ocena projektu, jego wartości merytorycznej i finansowej. Konieczne jest prześwietlenie tego, co wnosi w obszar kultury. W tej chwili organizacje pozarządowe i ich projekty są kontrolowane finansowo. Nie ma natomiast dogłębnej analizy merytorycznej projektów. Urzędnicy nie przychodzą na większość wydarzeń, nie obserwują przez to rzeczywistej frekwencji. Radni nie przyjmują zaproszeń na premiery, koncerty, wystawy.

Łatwo zwalić winę na urzędników.

- Ale ja widzę niedomagania na własnym podwórku. W repertuarowych teatrach poza spektaklami nie dzieje się nic, nie ma żadnego z prawdziwego zdarzenia programu edukacyjnego, dyskusji, polemiki. Wynika to z lenistwa. Lenistwo opanowało nasze teatry, nikomu nic się nie chce, bo ludzie wiedzą, że pieniądze na działalność teatru muszą się znaleźć ustawowo, a program, jaki mają budować, to tylko zakres nowych premier i bieżąca działalność repertuarowa. Teatr w Krakowie nie jest miejscem spotkań! W ten sposób pieniądze są marnotrawione.

Wspomniałeś, że "Kraków jest miastem starym". Jak to rozumieć?

- Przykłady można mnożyć: pomieszczenia pracy twórczej dla malarzy i scenografów mają przeważnie artyści 50+. Od razu powiem, że nie jest to wypowiedź dyskryminująca ze względu na wiek. W Krakowie nie mamy wielu artystów poniżej 30. roku życia. Prawie wszyscy młodzi reżyserzy po PWST wyjeżdżają, nie debiutują w Krakowie.

Problemem Krakowa jest też stara kadra, także w sensie mentalnym. Dyrektorzy teatrów, którzy siedzą na stanowiskach kilkanaście lat, odcinają kupony od osiągnięć i niczego nie próbują zmienić. Dlatego w teatralnych instytucjach jest nudno, cicho i nic się nie dzieje. Ostatnio żadne krakowskie przedstawienie nie zdobyło nagrody w ważnym konkursie, wokół spektakli nie ma głośnych dyskusji. Czy to może dziwić?

Sugerujesz, że brakuje im werwy młodości?

- Powiedzmy sobie jasno: najlepszym okresem twórczym jest czas po 30.-40. roku życia. To ludzie z doświadczeniem, ale wciąż pełni zapału i energii, wierzący, że zmieniają świat i nie bojący się wyzwań - to jest kadra, która jest kulturotwórcza. W wieku 60 lat wiesz, że tego świata nie zmieniłeś, że wszystko toczyło się swoim torem, a ty podejmowałeś lepsze lub gorsze decyzje.
Żeby nie być gołosłownym: Bartosz Szydłowski. Dzięki temu, że miasto mu zaufało, na mapie Krakowa pojawiła się jedyna tak sprawnie działająca instytucja, świetnie wyposażona, radząca sobie w poszukiwaniu funduszy. Dlaczego? Bo ma młodego i energicznego twórcę! Na bazie jego doświadczeń w prowadzeniu stowarzyszenia wyrosła ważna placówka, a Bartosz jest dziś dyrektorem nie tylko teatru i festiwalu "Boska Komedia", ale doradcą ministra Zdrojewskiego. Pomijając oceny poszczególnych spektakli, trzeba powiedzieć, że to był ważny dla miasta ruch.

Powiedziałeś, że w teatrze są marnotrawione pieniądze.

- To nie dotyczy tylko Krakowa, ale polskich teatrów w ogóle. Pracowałem na kilku scenach jako reżyser i widziałem, jak to wygląda w wielkich instytucjach. Po pierwsze, rozbuchana administracja, nieraz większa niż zespół artystyczny. Widziałem nieraz pracę wykonywaną w impresariacie. W małych instytucjach to kilka osób, 6 czy 8. No i wydatki na produkcję rozdęte do granic. Rozwydrzeni reżyserzy, którzy wymyślają kolejne wersje spektaklu i rozwiązania mnożące koszty. Budżet powinien być z góry określony i nieprzekraczalny, nad nim czuwać powinien producent, a nie reżyser. Zwłaszcza że to są ludzie zarabiający niezłe pieniądze - za 2-3 miesiące pracy dobry reżyser otrzymuje około 30-50 tys. zł.

Gdzie jeszcze zaoszczędzić?

- Choćby na scenografii - u nas niektóre ściany po prostu stosujemy dwustronnie, można przeglądać magazyny i wykorzystywać rekwizyty powtórnie. Nie zawsze się tak da, ale w Polsce niewielu próbuje się nawet zastanawiać nad tym, jak zaoszczędzić w ten sposób.

Jeszcze jakaś dziura, którą odpływają pieniądze?

- Sporym problemem jest także to, że w teatrze łatwo można kraść. W teatrze kradnie się na potęgę! Tak zwyczajnie. Widziałem poza Krakowem scenę, w której dyrektor zatrudniony jako reżyser do swojego teatru kupował luksusowe meble. Gdy przedstawienie schodziło z afisza, robiono protokół zniszczenia, a wyposażenie wnętrz lądowało w domu owego dyrektora. Pieniądze nawet marnotrawione są w drobnej skali: drukuje się ulotki, bo są pieniądze na promocję, ale one zalegają w magazynie, bo nikomu nie chciało się ich roznieść. To akurat historia jednego z krakowskich teatrów.

Coś pozytywnego na koniec?

- Hm... Może to, że jest nadzieja dla krakowskiej kultury, głównie dzięki działaniom wiceprezydent Magdaleny Sroki. Pewnie wynika to z tego, że sama pracowała w kulturze jako beneficjent, starała się o środki. Rozwiązała problem dziwacznych rocznych umów z organizacjami pozarządowymi, w których paradoksem było to, że gdy miasto przyznawało przykładowo 100 tys. zł na działalność, to najpierw trzeba było te pieniądze samemu wyłożyć. Teraz pieniądze po prostu dostaje się w konkursie i "od razu" trafiają do zainteresowanych. No i przede wszystkim Magdalena Sroka jest nastawiona na rozmowę z ludźmi kultury.
W krakowskiej kulturze potrzebna jest rewolucja . Półżartem: marzy mi się wielki przewrót!

Piotr Sieklucki – polski reżyser i aktor teatralny, współzałożyciel i dyrektor Teatru Nowego w Krakowie. Na deskach teatru zadebiutował w 2002 w spektaklu Griga obchodzi imieniny według Antoniego Czechowa, którego także był reżyserem (Avant'Teatr w Krakowie). Sieklucki był wówczas na drugim roku krakowskiej PWST, a przedstawienie spotkało się z nieprzychylnym przyjęciem ze strony wykładowców. W 2005 ukończył PWST w Krakowie. Sieklucki zrealizował dotąd kilkanaście spektakli, które powstawały zarówno w kierowanym przez niego Teatrze Nowym w Krakowie, jak i na scenach w Kielcach, Wrocławiu czy Uljanowsku. Jego spektakle oparte są głównie na prozie, zarówno klasycznej (Czechow, Witkacy, Gombrowicz), jak i współczesnej (Jerofiejew, Witkowski). Jest inicjatorem festiwali „Młoda Scena Letnia" oraz „Europa – sztuka bez granic".

Łukasz Gazur
Dziennik Polski
6 marca 2013
Portrety
Piotr Sieklucki

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia