Teatr: Opera na stadion? Czemu nie!

"Turandot" - reż: Michał Znaniecki - Opera Wrocławska

Stadion sportowy dla sportowców jest czymś normalnym, dla artystów wyzwaniem. Jak sprawić, aby obca przestrzeń "zagrała" inaczej? Michał Znaniecki zbudował Mur Chiński w kształcie spirali, który otacza księżniczkę Turandot, symbol miasta zamkniętego. Drugim zamknięciem albo dalszym ciągiem Muru są trybuny stadionu...

Znaniecki nie czyta jednak opery Pucciniego przez pryzmat polityki. Opowiada dobrze wszystkim znaną historię księżniczki, która kandydatom na męża stawia wysokie wymagania. Jeśli im nie sprostają, każe ich zabić. Przypomina bezduszną maszynę, nie kobietę.

W widowisku plenerowym nie są najważniejsze emocje, rysunek psychologiczny postaci, relacje między bohaterami. Liczy się forma, umiejętność zagospodarowania przestrzeni i wypełnienia jej własnym życiem. I to udało się Znanieckiemu. Zbudowane na murawie stadionu kamienne miasto strzeżone przez żołnierzy z terakoty żyje swoim rytmem, żyje w strachu, bo kiedy pojawia się Turandot, niczym w złotym kielichu tulipana albo innego kwiatu o kształcie kielicha, wszyscy zastygają. Niemal przez cały spektakl oglądamy ją jako popiersie, część wielkiej budowli (podobnie zostały potraktowane postaci Cesarza i Mandaryna).

Cała trójka jest jakby częścią kamiennego miasta. O ile władcy miasta przypominają kamienne figury, o tyle Kalaf, Liu, Timur sprawiają wrażenie naturszczyków zagubionych w tym kamiennym świecie. Ten zabieg świadczy o dychotomicznym podziale świata w operze Pucciniego. Czy Kalifowi udaje się ten podział zburzyć? Sądząc po finałowej feerii sztucznych ogni... tak.

Największym atutem wrocławskiej "Turandot" jest widowiskowość mimo pozornej statyczności akcji opery, rozmach, umiejętność łącznia tradycji z nowoczesnością. Świetnie grała orkiestra pod batutą Tomasza Szredera, bardzo dobrze brzmiał chór, chociaż czasami brakowało mi mocy. Najmniej satysfakcji sprawili soliści. Trudno mieć pretensje do śpiewu Georginy Lukacs (Turandot) czy Luisa Chapa (Kalaf). Śpiewali z dużą kultura muzyczną, ale nie były to piękne głosy. Sopran Lukacs brzmiał bardzo ostro, momentami wręcz szorstko. Wyjątkowym zjawiskiem w gronie solistów była Anna Lichorowicz kreująca postać Liu. Cudowny, pełen słodyczy sopran, któremu nie zaszkodziła technika nagłaśniająca.

Na marginesie: to była 20. megaprodukcja operowa we Wrocławiu. Największa. Zgromadziła około 13 tys. widzów. Wokół Stadionu Olimpijskiego nie było korków, panowała wręcz piknikowa atmosfera, chociaż deszcz wisiał w powietrzu. Po spektaklu na publiczność czekały autobusy odwożące do różnych dzielnic miasta, a zagranicznych gości do hoteli. Wokół stadionu można się było najeść i napić. Okazuje się, że we Wrocławiu opera to sztuka dla każdego a nie tylko dla wybranych, chociaż na trybunie zasiadł także Bogdan Zdrojewski, minister kultury i dziedzictwa narodowego.

Stefan Drajewski
Głos Wielkopolski
29 czerwca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...