Teatr swój mamy ogromny

18. Letni Ogród Teatralny Katowice

Mirosław Neinert - dyrektor Teatru Korez, ale też i Letniego Ogrody Teatralnego, który rośnie w Katowicach w betonowych podcieniach Centrum Kultury od 18 lat, na zakończenie tegorocznej edycji powiedział, że trzeba już rozmawiać z prezydentem Marcinem Krupą o 19. Ogrodzie.

- Piszcie do prezydenta listy i maile, w których zaakcentujecie, że musi być ta impreza, i że prezydent powinien ją wspierać, bo ma najlepszy letni przegląd teatralny w Polsce! Czasami trzeba to uświadamiać, a może stale i wciąż uświadamiać.

I nie ma w tym cienia przesady. Faktycznie - jest to wspaniała, dwumiesięczna impreza, która pozwala tysiącom ludzi spotkać się w czasie spektakli teatralnych, występów kabaretowych, i koncertów, i przeżyć coś, co zapamiętają na długo.

A wszystko zaczęło się dawno, dawno temu w Warszawie, gdy Teatr Korez pojechał do stolicy ze swoim spektaklem na wakacyjny przegląd teatrów. Aktorzy i dyrektor przeżyli tam szok, patrząc na to, jak można tak nieprofesjonalnie zorganizować - bądź co bądź - przegląd teatrów z całej Polski. No i kiedy wrócili na Śląsk w głowie Mirka zakiełkowała myśl - zróbmy coś podobnego u nas, tylko sto razy lepiej. I tak od osiemnastu lat uczestniczymy w czymś, co generalnie nie zmienia się, bo organizatorzy wyznają zasadę - jeśli coś jest dobre, zostało zaakceptowane przez publiczność, to nie eksperymentujmy, nie próbujmy na siłę ulepszać, bo może się to okazać w konsekwencji gorsze. Więc po co?

Rósł nam Ogród Teatralny przez te lata mając w tym czasie różne oblicza kulturalne, ale pokazał jedno - ludzie bardzo potrzebują rozrywki, nie tandetnej, schlebiającej najniższym gustom, ale też rozrywki nie za wysokiej. Dlatego trzeba wszystko wyważyć i wypośrodkować.

Nauczeni tymi doświadczeniami organizatorzy w rym roku przygotowali program właściwie dla każdego. Były zatem spektakle, które nie tylko powodowały, że widzowie śmiali się do rozpuku - tu zaliczyłbym przedstawienie zrealizowane przez Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym w Krakowie "Wysocki. Powrót do ZSRR", który uświadomił może nam trochę w jakich czasach jeszcze niedawno i my żyliśmy i jak niewiele mieliśmy do powiedzenia, ale też i spektakl Teatru Korez "Niedźwiedź/Oświadczyny'" czyli Czechow ze swoim humorem i ostrym spojrzeniem na człowieka wiecznie żywy, a może i "Via-Gra", również teatru krakowskiego, tym razem Ludowego, o tym jak ulotne może być nasze szczęście i jak trudno jest odnaleźć się w tym świecie, który zmienia się jak w kalejdoskopie.

Były farsy i komedie, które pokazywały jak trudno czasami właśnie takie spektakle zrealizować i jak trudno jest w nich grać tak, aby sprawić widzowi radość - "Kiedy kota nie ma" (Teatr Capitol, Warszawa) - prawie 3-godzina farsa, po której aktorzy byli mokrzy, jakby wyszli spod prysznica, ale za to publiczność wniebowzięta, oklaskująca ich owacyjnie, czy spektakle teatru Montownia (zaliczam tutaj także patriotyczny one man show Rafała Rutkowskiego), gdzie śmiech czasami zamierał na ustach.

Były wspaniałe trzy koncerty, które widownia przeżywała w zachwycie. Szczególnie "Pieśni zbójnickie", w których spotkały się dwa światy i dwie artystyczne osobowości: Krzysztof Trebunia-Tutka, który sam mógłby zrobić dwugodzinny show, grając na kilkunastu instrumentach ludowych i Tymon Tymański ze swoim zespołem, który w tę polską ludowość dokładał takie dźwięki i taką melodykę jazzowa, o której nie śniło się nam dotychczas. Ale też był wspaniały koncert Zespołu Raz Dwa Trzy, którego lider Adam Nowak, nie tylko śpiewał starsze i nowe-piosenki, ale ubarwiał swój występ ciekawymi opowieściami na różne tematy.

No i był też Kabaret Hrabi - jak zawsze na LOT-e ze swoim programem "Znane - na nowo", czyli przypomniał swoje najlepsze skecze z długoletniej działalności w nowych interpretacjach. Czworo ludzi, a robili zamieszanie większe niż w naszym sejmie - doprowadzając publiczność czasami do łez - ze śmiechu oczywiście.

- Dlatego zapraszamy Kabaret Hrabi - mówi dyrektor Neinert - ponieważ oni zawsze prezentują bardzo wysoki poziom (inne kabarety osiągnęły dziś poziom takiego żartu festynowego). My ich lubimy, a i publiczność za nimi przepada. Na widowni zawsze komplet tak jak i na wszystkich spektaklach granych na letniej scenie. Przypominam sobie ten czas, kiedy poszedłem z pomysłem realizowania LOT-u do ówczesnego prezydenta miasta Piotra IJszoka i on powiedział "Dobrze, robimy to, bo pomysł świetny, tylko żeby bilety nie były zbyt drogie i żebyście też coś zaproponowali dzieciom ". I bilety nie są drogie od lat, a Letnia Grządka Teatralna dla dzieciaków jest naszą dumą.

Pierwsze spektakle w ogóle grane były za darmo. Ludzie przychodzili ze swoimi krzesełkami, poduszkami i patrzyli zdziwieni na to, co wyrosło na tym katowickim betonie. A dla dzieci spektakle od zawsze aż do dziś są za darmo. Poziom ich jest wysoki, to nie jest tylko krzesełko, stolik i dwójka aktorów, ale spektakl, który mieni się różnymi kolorami i znaczeniami, który dzieciaki w mig rozszyfrowują, i akceptują jako swój. Jak wszem i wobec podkreślają wszyscy - Teatr Korez wychowuje swoją przyszłą publiczność. Bo ci, co przychodzili na przedstawienia i bajki dla dzieci, dziś przychodzą nie tylko do Korezu, ale połknęli bakcyla teatru i wiedzą, że ze sceny mogą się zawsze dowiedzieć paru istotnych rzeczy. Publiczność wychowana tutaj odwiedza też inne teatry i to jest najcenniejsze - o teatrze już nie zapomina.

Były też i trzy wystawy, które zwiedzać można było w przerwach: "Kobieta i mężczyzna" malarstwo Poli Minster i Piotra Naliwajki, Future Artist, czyli rzeźby w ruchu tworzone przez dzieci i wreszcie Koreańczycy zaprezentowali projektowanie sztuki artystycznej i użytkowej.

To wszystko było, a teraz już przeszło do historii. 10 tysięcy widzów uczestniczyło w imprezach w czasie tegorocznego lata. Miasto wspomogło organizatorów przeszło 450 tysiącami złotych. Było pięknie, barwnie, śmiesznie, czasami nostalgicznie. Imprezy zmieniały się jak na karuzeli. Z jednej strony my widzowie cieszyliśmy się, że za chwilę zobaczymy coś nowego, równie wspaniałego, z drugiej - ta karuzela uświadamiała nam jak szybko mija czas i kończy się lato, i kończy się spotkanie ze sztuką.

Kiedy po wysłuchaniu ostatniego koncertu czyli "Folklorystycznego szaleństwa", który wieńczył nie tylko lato, ale i XXIX Międzynarodowy Studencki Festiwal Folklorystyczny wracałem późną nocą do domu, to podśpiewywałem sobie piosenkę Andrzeja Boguckiego - "A mnie jest szkoda LOT-u...".

Marek Mierzwiak
Śląsk
7 października 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia