Teatr to moja Melpomena

rozmowa z Dariuszem Niebudkiem

Rozmowa z Dariuszem Niebudkiem, aktorem, artystą kabaretowym, śpiewakiem, konferansjerem.

Magdalena Loska: Spektakl „Kwartet dla 4 aktorów” miał premierę w 1992 roku. Pan występuje w nim od 2008 roku. Jak to się stało, że zaczął Pan grać w tym spektaklu? 

Dariusz Niebudek:
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę wrócić do początków istnienia Teatru Korez: powstał przy Domu Kultury w Chorzowie. Pierwszą sztuką, jaką wystawił Teatr Korez był „Scenariusz dla 3 aktorów”, a stworzyli ją Mirosław Neinert, Bogdan Kalus i Grzegorz Wolniak . Datę premiery pierwszego spektaklu traktujemy jako urodziny teatru. „Scenariusz dla 3 aktorów” wystawiono 21 maja 1990 roku, więc w tym roku świętowaliśmy XIX-lecie istnienia Teatru Korez. W przyszłym roku minie 20 lat! 

Kolejną sztuką, którą teatr chciał wystawić miał być „Kwartet dla 4 aktorów”. Szukano czwartego aktora i tak trafiono do mnie. Zacząłem uczestniczyć w próbach do spektaklu. To był 1991 rok. Pracowałem już wówczas w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Dyrektor tego Teatru nie zgodził się niestety, bym występował wraz z Teatrem Korez. Nie doszło więc do mojej premiery w „Kwartecie...”, mimo iż zacząłem już próby. Jednak po 17 latach wróciłem do Korezu. Propozycję, by ponownie wystąpić w „Kwartecie dla 4 aktorów” dostałem niespodziewanie i sprawiła mi ona ogromną radość. 

M.L.: Dlaczego odszedł Pan z instytucjonalnego teatru i zdecydował się być „wolnym strzelcem”? 

D.N.:
Do Teatru Rozrywki w Chorzowie trafiłem jako bardzo młody człowiek i pracowałem w nim przez sześć lat. Doświadczenie, które tam nabyłem przydało mi się bardzo w następnych latach. Ale chciałem się rozwijać. Marzyłem o tym, by pracować w teatrze dramatycznym. Chciałem grać w teatrze, w którym wystawia się sztuki Szekspira, Schillera, Mickiewicza, Czechowa. Pierwotnie miałem pracować w teatrach w Olsztynie i Jeleniej Górze. Ostatecznie zacząłem współpracę z Teatrem Zagłębia w Sosnowcu. Jeszcze kiedy byłem aktorem w chorzowskiej Rozrywce zaproszono mnie do gościnnego występu w spektaklu „Królowa Przedmieścia” w Teatrze Zagłębia. Po kilku latach zaproponowano mi pracę w tym teatrze. Spędziłem tam dziesięć lat. Wystąpiłem w wielu spektaklach, wykreowałem mnóstwo ról. Już po dwóch miesiącach od zatrudnienia się w Teatrze Zagłębia wystąpiłem w bajce „Śpiąca królewna” w reżyserii Zbigniewa Leraczyka, gdzie grałem królewicza. Następnie przyszła rola Kirkora w „Balladynie” w reżyserii Mieczysława Górkiewicza, później były kolejne spektakle. To był bardzo dobry okres. 

W teatrze jednak pracuje się bardzo intensywnie – od 10 do 14 oraz od 18 do 22 są próby. Kiedy gra się główną rolę, to te 8 godzin prób bardzo intensywnie eksploatuje siły aktora. To naprawdę bardzo ciężka praca. Teatr jest zaborczy. Estrada jest innym żywiołem. Tam się markuje, zaznaczając jedynie istotne punkty. W teatrze próbuje się i gra się zawsze na 100%. Nieetyczne jest odpuszczać. Nie można nie próbować na 100%. Po piętnastu czy szesnastu latach tak intensywnej pracy, byłem już bardzo przemęczony. Powiedziałem sobie: „Koniec. Muszę coś z tym zrobić”. Tym bardziej, że miałem problem ze zdrowiem. Postanowiłem odejść z Teatru Zagłębia. Niespodziewanie zadzwonił do mnie Marian Makula z propozycją pracy. Zakładał wtedy swój własny kabaret- "Raki z Nowej Paki"- i chciał, bym do niego dołączył. Dograłem do końca sezonu w Teatrze Zagłębia i rozpocząłem pracę w kabarecie. Zacząłem także prowadzić różnego rodzaju koncerty. Jednocześnie chciałem grać w teatrze, by nie stracić kontaktu ze sztuką, bo teatr to była nadal moja bogini sztuki – moja Melpomena. Dostałem propozycję gościnnych występów w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. Wróciłem zatem znów do teatru, ale innym drzwiami. Jestem tzw. gościnnym aktorem zapraszanym do spektakli. Tak stałem się niezależny. 

M.L.: Obecnie współpracuje Pan z wieloma teatrami m.in. z Teatrem Rozrywki w Chorzowie, Teatrem Korez, Teatrem Nowym w Zabrzu, Gliwickim Teatrem Muzycznym, Teatrem Polskim w Bielsku Białej. Jak układa się współpraca z tymi teatrami? 

D.N.:
W Teatrze Polskim w Bielsku – Białej gram obecnie w „Testosteronie.” Współpraca z tymi wszystkimi teatrami układa się dobrze. Był taki czas, gdy grałem w czterech spektaklach w Teatrze Rozrywki: w „Jesus Christ Superstar” byłem Piotrem, grałem w „Krzyku wg Jacka Kaczmarskiego”, „Odjeździe”, który reżyserował Niemiec – Fred Apke i w przedstawieniu dla młodzieży „80 dni dookoła świata po stu latach”. Poza tymi teatrami grałem także w Teatrze Elsynor – teatrze offowym z Dąbrowy Górniczej, Teatrze Muzycznym w Dąbrowie Górniczej. Wymagało to ode mnie koordynacji terminów. Nie zawsze jednak gra się tak dużo przedstawień, bywa że sezon jest słabszy, występuje się więc mniej. 

M.L.: Jest Pan znakomitym aktorem, konferansjerem, kabareciarzem. Prowadzi Pan wiele festynów, konkursów, imprez firmowych, balów, pikników. Jest Pan śpiewakiem - zdobył Pan wiele nagród na festiwalach (m.in. I nagroda w kategorii solistów na festiwalu Piosenki Czeskiej i Słowackiej w Ustroniu; zakwalifikowanie się do konkursu Debiutów na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu- 1985). Gra Pan w teatrze, ale również w filmach, serialach, prowadzi Pan Listę śląskich Szlagierów w TVS. W jakiej roli występuje Pan najchętniej i dlaczego? 

D.N.:
Estrada była moim pierwszym kontaktem ze sztuką. Później zaczęły się kabarety, teatry szkolne. Jako nastolatek trafiłem do Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach, do pana Henryka Morysa. To był człowiek, który mnie ukierunkował do śpiewania. Dzięki niemu pojechałem na Festiwal Piosenki Czeskiej i Słowackiej do Ustronia. Śpiewanie stało się moim poważnym zajęciem. Występowałem na różnorodnych koncertach.  

Zaczęło się więc od estrady. Później brałem udział w festiwalach. W końcu przyszedł czas na teatr. Gdy zacząłem pracę w teatrze, zrezygnowałem z estradowych występów. Po ośmiu latach powróciłem na estradę i trudno było mi się odnaleźć. Teatr i estrada to dwa zupełnie różne żywioły. W teatrze, na scenie kreuje się tytuł, literaturę, reżysera, autora. Jest wiele rzeczy, które w tym pomagają, za które można się schować. Na estradzie kreuje się siebie. Trzeba zainteresować odbiorców piosenką, skeczem czy monologiem. Estrada to było rzucenie siebie samego na głęboką wodę. Przyzwyczaiłem się do teatru, do komfortowych warunków. Ludzie przychodzą, siadają i słuchają. Osoby uczestniczące w koncertach są zainteresowane wieloma rzeczami – nie tylko tym, co dzieje się obecnie na scenie. Nim się do tego przyzwyczaiłem minął jakiś czas. Dziś koledzy mówią mi, że estrada, prowadzenie koncertów, śpiewanie czy kabaretowe występy są moim żywiołem. Czuję na sobie coraz większą odpowiedzialność. Mimo wszystko teatr jest moją pierwszą miłością. Gdy zdarzał się rok, kiedy nie miałem premiery, myślałem, że zwariuję. Bez teatru nie mogę żyć. 

M.L.: Trwają próby do spektaklu „Producenci” w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Premiera 28 czerwca. Gra Pan w tym spektaklu dwie role-Max Białystok i Roger de Bill. Mógłby mi Pan powiedzieć coś więcej o tym musicalu?  

D.N.:
Autorem scenariusza jest Mel Brooks, a to kpiarz i cynik, człowiek, który potrafi się śmiać chyba ze wszystkiego. Sam powiedział kiedyś, że jest jedynym Żydem na tym świecie i w ogóle w historii, który jako Żyd zarobił fortunę na Hitlerze. Poczucie humoru w tym spektaklu jest ogromne. Brookes jest jak Amerykanie, którzy śmieją się ze wszystkiego i wszystkich. Nie ma tematów tabu i to uczy dystansu. 

„Producenci” to spektakl o robieniu spektakli i na tym polega jego wyjątkowość, a zarazem trudność. Głównymi bohaterami sztuki są producenci teatralni. To będzie naprawdę zabawny spektakl. Całe przedstawienie jest bardzo czytelne i klarowne. Są zapożyczenia, ale nie chcę zdradzać szczegółów. Być może musical „Producenci” jeszcze 30 lat temu nie byłby tak czytelny, gdyż w Polsce była gospodarka państwowa. Dziś, gdy producent musi zdobyć sponsorów i zarobić na przedstawieniu, wszystko wydaje się klarowne i jasne. 

M.L.: Czy oglądał Pan filmy nakręcone na podstawie napisanego musicalu „Producenci” Mela Brookesa? Czy film i spektakl mają jakieś miejsca wspólne? Czy w jakiś sposób te filmy stały się inspiracją dla budowania Pańskich postaci? 

D.N.:
Film oglądałem tylko raz, ale już dobrych parę lat temu. Teraz szykuję się do ponownego obejrzenia, ale dopiero, gdy będę miał już gotową swoją rolę. Chcę tę rolę zagrać nieco inaczej. Chcę znaleźć swój własny sposób na nią. Nie chcę sugerować się postacią filmową. To jest zadanie – wyzwanie dla aktora, aby samemu coś zbudować. Nie chcę się na niczym wzorować. To jest tak, jak z „Testosteronem”. Spektakl jest zupełnie inny niż film, choć to ten sam tekst. 

M.L.: Grał Pan również w śląskich spektaklach, w których trzeba mówić gwarą śląską np. w „Pomście, czyli Zemście po śląsku”. Jak gra się w tego typu spektaklach? Czy taka gra jest w jakimś sensie inna? 

D.N.:
Spektakl jest spektaklem. Każda rola jest wyzwaniem dla aktora. „Pomsta” jest dla mnie niezwykłą przygodą. Zacząłem grać w tym spektaklu dwanaście lat temu. Występowali w niej również Marian Makula, Grzegorz Poloczek i Krzysztof Hanke. Grałem postać Wacława na zmianę z Krzysztofem Respondkiem. Teraz wznowiono spektakl, gram w nim postać Papkina. Bardzo cenię Ślązaków i to, co śląskie. Chcę im pokazać, że są fantastyczni, że nie powinni się wstydzić swojego pochodzenia, że powinni być dumni z tego, kim są. Uwielbiam grać po śląsku i ‘godać’ po śląsku. Poświęciłem parę lat, by zgłębić i nauczyć się śląskiej gwary, ale również tego, by wyczuwać różnicę pomiędzy regionami na Śląsku. Poza spektaklem „Pomsta, czyli Zemsta po śląsku” zagrałem jeszcze w „Zolytach” i w „Elwer Show”. 

M.L.: Uczył się Pan więc gwary. A jak to się stało, że przyjechał Pan na Śląsk? 

D.N.:
Śląsk poznawałem po trochu. Po raz pierwszy przyjechałem tu na wycieczkę szkolną. Później odwiedzałem ten rejon kilkakrotnie, aż w końcu trafiłem tu do pracy, do Teatru Rozrywki w Chorzowie. Miałem tu spędzić rok, a zostałem do teraz. Śląsk mnie zafascynował – jego kultura, historia, język. Czuję się związany z tym regionem. Śląsk jest miejscem powszechnie lubianym, ale często zapominanym. Kiedyś pojechałem na casting do Warszawy. Tam zainteresowano się moją osobą. Pytano skąd jestem, gdzie się ukrywałem. Kiedy powiedziałem, że przyjechałem ze Śląska wszystko dla nich stało się jasne. Warszawa nie interesuje się tym regionem. Jeżeli kogoś nie ma w stolicy, to dla nich nie istnieje. I tak jest w wielu dziedzinach. 

M.L.: Obecnie prowadzi Pan także „Listę Śląskich Szlagierów” w TV Silesia. Jak do tego doszło? 

D.N.:
Kiedyś prowadziłem program „Fajniste Fafloki” w TVP Katowice. Później powstała Telewizja Silesia. Szukano kogoś, kto poprowadzi listę przebojów. Odbył się casting. Uznano, że ja mógłbym poprowadzić ten program. Muszę przyznać, że prowadzenie tego programu sprawia mi ogromną satysfakcję.  

M.L.: Dziękuję bardzo za rozmowę.

Magdalena Loska
Dziennik Teatralny Katowice
27 czerwca 2009
Portrety
Dariusz Niebudek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia