Teatr to nie są bajeczki

Spektakl "Brzmienie ciszy" Teatru Nowego w Rydze zdobył pierwszą nagrodę 18. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Kontakt" w Toruniu.
Zwycięską sztukę przygotował Alvis Hermanis, który zdobył też nagrodę dla najlepszego reżysera festiwalu. Drugą nagrodę przyznano przedstawieniu "Upiory" w reżyserii Sebastiana Nüblinga z Teatru Sachaubühne am Lehniner Platz w Berlinie. Trzecia nagroda przypadła spektaklowi "GEP, czyli Gariaczije Estonskije Parni" w reżyserii Tiity Ojasoo z Teatru NO99 z Tallina. Za najlepszą aktorkę uznano Babianę Begalau za rolę Heleny Alving w nagrodzonym spektaklu z Berlina, a najlepszego aktora - Andrzeja Wichrowskiego z Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi za rolę Ignacego (Ojca i Króla) w przedstawieniu "Ślub". Podczas festiwalu zaprezentowano 13 przedstawień konkursowych z 10 krajów, które oceniało jury w składzie: Beata Guczalska (Polska), Tomas Imer (Węgry), Ramune Marcinkieviciute (Litwa), Constant Meijers (Holandia) i Istvan Pinczes (Węgry). Rozmowa z Alvis Hermanisem* reżyserem z Łotwy Grzegorz Giedrys: W jednym z wywiadów przyznał pan, że nie wierzy w to, że sztuka może zmieniać rzeczywistość. Smiałe wyznanie. Alvis Hermanis: Pamiętam tę wypowiedź. Padła w kontekście mojej pracy w niemieckojęzycznych teatrach. W tamtej tradycji utarło się, że teatr powinien zmieniać społeczeństwo. Wydaje mi się, że w teatrze we wschodniej Europie nie próbujemy na dobrą sprawę niczego w społeczeństwie poprawiać, ale w tym czasie usiłujemy ratować i oczyszczać ludzkie dusze. Moja wypowiedź wynika właśnie z przywiązania do naszych wspólnych wartości, które nakazują nam zajmować się człowiekiem jako jednostką, a nie jako częścią grupy. Pokolenie naszych rodziców o scenie myślało w sposób bardziej polityczny, ale ja należę już do innej generacji twórców. Mam 43 lata i jestem zupełnie apolityczny, tak jak zapewne większość reżyserów teatralnych w naszej części Europy. Dlaczego? - Mogę mówić tylko za siebie. Traktuję teatr jako formę poezji. I głęboko wierzę, że poetyckość i artyzm są bardziej czułymi instrumentami do wpływania na ludzi niż publicystyka. Uchodzi pan za artystycznego konserwatystę. - Tak. Ten, kto dziś chce być bardzo awangardowy, powinien stać się konserwatywny. Żyjemy w czasach, kiedy trudno jest wymyślić coś całkowicie nowego i innego od poprzednich dokonań. Dzisiejsza widownia teatralna jest już zmęczona eksperymentami formalnymi i na scenie poszukuje raczej rzeczy najistotniejszych, a dziś jakby lekko zapomnianych: przekonujących emocji, ważnych historii i - co ważne - dobrego aktorstwa. I rozrywki? - Na całym świecie ludzie bez trudu mogą odnaleźć miejsce znacznie lepszych rozrywek niż teatr. Widownia teatralna to zapewne ostatnie miejsce, gdzie ludzie chcą się relaksować. Żyjemy dziś w boleśnie innych czasach. Zupełnie zmieniły się sposoby tworzenia teatru, a i publiczność szuka już czegoś innego. W XX w. artyści i krytycy spierali się o to, która wizja teatru i która estetyka są lepsze. Dziś te wielkie dyskusje należy uznać na zamknięte, i to raz na zawsze. Prawo do istnienia mają wszystkie koncepcje i żadna nie wydaje się dominująca. Moim zdaniem każdy spektakl powinien być kreowany i oceniany na swoich własnych prawach. Dziś już nie możemy powiedzieć, że psychologizm w teatrze się wyczerpał, albo że publicystyka powraca. Nie ma już współzawodnictwa idei. W Toruniu pokazał pan „Brzmienie ciszy”, rzecz o młodych Łotyszach przeżywających koncert Simona i Garfunkela, do którego w rzeczywistości w Rydze nigdy nie doszło. W Polsce jednym ze sposobów na uwolnienie się od socrealistycznej codzienności była zachodnia kultura pop. - To tak jak u nas. Tu muszę koniecznie zaznaczyć, że całkowicie się nie zgadzam z tezą, że duch lat 60. przyszedł z Zachodu. Wielokrotnie się przeciwstawiałem tej dziwnej koncepcji. Berlińską premierę jednej z moich sztuk poprzedziła dyskusja z niemieckimi pisarzami i znawcami teatru. Wszyscy starali się zmonopolizować tę debatę, mówiąc, że kontrrewolucja 1968 roku narodziła się w Europie Zachodniej i w USA. Źle, że intelektualiści starają się ten ruch określić jako inicjatywę polityczną, bo to z polityką nie miało nic wspólnego. Studenci z San Francisco posługiwali się Marksem, a u nas - w Polsce, na Litwie, Łotwie, w Czechach - wszyscy tego Marksa za wszelką cenę chcieli zwalczyć. 1968 to była wielka planetarna eksplozja wyjątkowo silnych emocji. Ten fenomen można dziś oddać jedynie na sposób poetycki. 1968 rok porównałbym do ostatniego dnia lata. Roślinność kwitnie jak oszalała - natura czuje, że wkrótce wszystko zacznie obumierać, więc ostatkiem sił zaczyna walkę o przetrwanie. W tym czasie ludzie na całym świecie żyli iluzją, która wydawała im się absolutną realnością. Wierzyli, że szczęście da się osiągnąć. I to była ostatnia próba spełnienia kolektywnego marzenia o zbiorowym szczęściu. * Alvis Hermanis - łotewski reżyser teatralny. Od 1997 dyrektor artystycznym Teatru Nowego w Rydze. Do jego najgłośniejszych scenicznych realizacji należy "Lód" - sztuka na podstawie powieści autorstwa kontrowersyjnego rosyjskiego pisarza Władimira Sorokina. Międzynarodowa publiczność i krytyka doceniły także "Długie życie", w którym Hermanis odmalowuje obraz starości. W 2003 r. za inscenizację "Rewizora" Gogola zdobył nagrodę dla młodego reżysera na Salzburger Festspielen. Cztery lata później odebrał w Salonikach prestiżową Europejską Nagrodę Teatralną w kategorii "nowe rzeczywistości teatralne". 18. Międzynarodowy Festiwal Teatralny, "Kontakt 2008", Toruń, 24 - 30 maja 2008
Grzegorz Giedrys
Gazeta Wyborcza
2 czerwca 2008
Portrety
Alvis Hermanis

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia