Teatr z wielu potrzeb

Finaliści konkursu dramaturgicznego "Metafory Rzeczywistości" i ich dzieła

Specyfika konkursu dramaturgicznego "Metafory Rzeczywistości" polega na tym, że po wybraniu finałowych tekstów ich autorzy zaproszeni są do współpracy z reżyserami. Dramaty, wystawiane we wrześniu w formie czytań scenicznych, poddane są ostatecznej ocenie, a wygrany ma szansę trafić na scenę - przed zbliżającym się finałem konkursu (Teatr Polski w Poznaniu, 5-6 września) pisze Monika Nawrocka-Leśnik w portalu kultura.poznan.pl.

W tym roku jury konkursu: prof. dr hab. Przemysław Czapliński - literaturoznawca, Łukasz Drewniak - krytyk teatralny oraz Paweł Szkotak - reżyser oraz dotychczasowy dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu, ze 169 nadesłanych dramatów wyróżniło trzy teksty: "Cisza" Piotra Domalewskiego, "Element żywy" Anny Skwierzyńskiej i "Pętla" Marcina Włodarskiego, oraz wskazało trzy dramaty finałowe: "Ścielę wieczne łoże" Marka Otwinowskiego, "Zapalam świecę, nasłuchuję" Marka Branda oraz "POSYPKA (nie przejdziemy do historii)" Tomasza Walesiaka.

Te reżyserzy, Iwo Vedral, Krzysztof Rekowski oraz Julia Mark, wezmą na warsztat i dostosują do warunków sceny. Efekt ich pracy zobaczymy w pierwszy weekend września w Teatrze Polskim. A tymczasem o nich poczytajmy.

"Ścielę wieczne łoże"

mówi autor Marek Otwinowski: - Tekst narodził się z niezgody na łatwość, z jaką rosną dominacje wyznaniowe. Jego akcja toczy się w niedalekiej przyszłości. To zapis audycji radiowej typu "live on air". Słuchacze łączą się z radiem z rozmaitych powodów: z frustracji i duchowych rozterek, ale też z potrzeby wyznania silnych związków ze wspólnotą przekonań, jakie ta stacja reprezentuje. Program ma charakter słowno-muzyczny i jest autorską audycją redaktora prowadzącego. To mężczyzna głęboko uzależniony od rozmaitych chemicznych używek oraz od władzy, jaką w swoim przekonaniu posiadł nad słuchaczami. Prowadząc rozmowy z czworgiem osób, ulega tym uzależnieniom. I choć ludzie ci są z innych zakątków kraju i dzwonią w różnych sprawach, dochodzi między nimi do interakcji. (...) Ukrytym bohaterem jest język: pełen nienawiści, lęku, fałszu i dewocyjnego namaszczenia jest dziwnym poplątaniem liturgizmów i regionalizmów z wulgarną mową przemocy.

mówi reżyser Iwo Vedral: - Najbardziej ciekawi mnie w tym tekście i zastanawia to, co najmniej teatralne. Podejrzewam, że nie chodziło autorowi o żart, komentarz czy interwencyjny obrazek narysowany z bezpiecznej, niebudzącej podejrzeń pozycji. Jego zamierzenie wydaje mi się bardziej złożone, może nawet prowokacyjne. Tu nie chodzi o zabawienie się w radio, ale o wejście w jego rytm, temperaturę, nastrój, dźwięki, ciemność nocy. Tym samym stworzenie dziwnego eksperymentu, w którym nasze własne przekonania i uprzedzenia rozmyją się i usłyszymy coś zwyczajnie intymnego. Coś, co autor ukrył pomiędzy słowami, mylącymi tropami, łatwymi skojarzeniami, coś, co pozbawione teatralnej formy, aktorskiej kreacji i reżyserskich pomysłów sprowadzi nas do samego sedna teatru - frapującej, irytującej i niebezpiecznej rozmowy o nas samych.

***

"Zapalam świecę, nasłuchuję"

mówi autor Marek Brand: - Napisałem ten dramat zainspirowany filmem "Żadnego prawa nie złamałem", który pokazaliśmy w ubiegłym roku na Festiwalu Kultury Żydowskiej "Zbliżenia". Obraz ten powstał dzięki Andrzejowi Dudzińskiemu, który dokumentował kiedyś kapliczki na Pomorzu. Jedną z nich postawił Żyd... To opowieść o Kaszubce, która przez sześć lat w czasie II wojny światowej we wsi pod Gdańskiem ukrywała swojego chłopaka Żyda. W mieście, w hałasie, zawsze można by się jakoś ukryć, ale na wsi przecież wszyscy się znają! Tekst powstał z potrzeby opowiedzenia o człowieku: jak się dostosowuje do otoczenia, jak się zachowuje w momencie zagrożenia, kiedy instynkt życia jest bardzo silny. Przede wszystkim jednak opowiada o miłości, poświęceniu i przyjaźni w czasach, kiedy podstawowe wartości były deprecjonowane.

mówi reżyser Krzysztof Rekowski: - Tekst Marka Branda sprawia pewien kłopot. Po pierwsze opowiada historię miłości Polki i Żyda podczas wojny ze wszystkimi stereotypowymi konsekwencjami - ukrywaniem pod podłogą, przypadkami "dobrych i złych" Polaków oraz "dobrych i złych" Niemców. Po drugie napisany jest w konwencji bardzo realistycznej - właściwie mógłby to być scenariusz filmowy. Dlatego trudno znaleźć uzasadnienie dla opowiadania po raz kolejny dobrze znanej (z filmu, teatru i literatury) historii w dobrze oswojonej konwencji. W czytaniu spróbuję wydobyć na pierwszy plan przyjaźń między kobietami - główną bohaterką Martą i jej niemiecką sąsiadką Gerdą. To według mnie najmniej wyeksploatowany wątek i daje szansę na bardziej emocjonalną perspektywę.

***

"POSYPKA (nie przejdziemy do historii)"

mówi autor Tomasz Walesiak: - Pomysł "POSYPKI" zrodził się ponad rok temu podczas rozmów z moją przyjaciółką - reżyserką Agatą Dyczko. Pracowaliśmy wtedy nad spektaklem "Mały ma dziewczynę" i dyskutowaliśmy na temat tekstów dramatycznych i filmów, których bohaterowie są nam bliscy. Bliscy nam i naszym znajomym - w podobnej sytuacji materialnej i zawodowej, borykający się z takimi, a nie innymi emocjami. Jeszcze przed premierą "Małego" napisałem drabinkę i kilka scen - dialogów między dwiema młodymi dziewczynami, współlokatorkami - którym nadałem tytuł "POSYPKA". Później podczas rozmów z Agatą, niekoniecznie teatralnych, nieraz określaliśmy jakieś zdarzenia mianem "posypkowych". Nasze własne doświadczenia, obserwacje ludzi przebywających w naszym otoczeniu, historie przypadkowo spotkanych osób...

mówi reżyserka Julia Mark: - Tomasz Walesiak doskonale słyszy, konsekwentnie konstruuje postaci, do absurdu doprowadzając każdy kolejny pomysł, który lęgnie się w głowach jego bohaterów. Uniwersum jego tekstu bierze się natomiast ze zderzenia sytuacji - wykrzywionych, spotworniałych w stosunku do realnej rzeczywistości, toczących się jak gdyby w świecie równoległym, mającym tylko znamiona naszego, stwarzającym pozory rodzajowości, tylko po to, żeby nas - czytelnika i widza - wywieść na manowce. Nośnik tych sytuacji stanowi język: wyraźnie zrytmizowany, garściami czerpiący z kultury popularnej, bywa, że agresywny, wbijający się w pamięć całymi frazami. Liczę, że razem z aktorami i dramatopisarzem uda nam się wydobyć ten niby realistyczny i absurdalny rdzeń "POSYPKI", balansować na granicy śmiechu i wzruszenia, odsłaniając kolejne warstwy znaczeniowe tekstu.

Monika Nawrocka-Leśnik
kultura.poznan.pl
2 września 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia