Teatr zamknięty i teatr otwarty

43. Opolskie Konfrontacje Teatralne "Klasyka Polska": "Dziady - Noc druga" - reż. Piotr Tomaszuk - Teatr Wierszalin w Supraślu, "Wesele" - reż. Jan Klata - Narodowy Stary Teatr w Krakowie

Ostatniego dnia Opolskich Konfrontacji Teatralnych "Klasyka Żywa" pokazano "Dziady - Noc Drugą" na podstawie dramatu Adama Mickiewicza w reżyserii Piotra Tomaszuka z Teatru Wierszalin w Supraślu oraz "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie.

Teatr zamknięty

Oglądając przedstawienie Wierszalina, miałem z tyłu głowy lekcję antropologii, której udzielił w "Chłopach" Krzysztof Garbaczewski. Hermetyczne światy tworzone przez jego teatr przypominają bowiem swoiste rezerwaty. Wkraczamy do nich jak w obcą i osobną przestrzeń, znajdującą się na granicy światów. Piotr Tomaszuk natomiast jeszcze raz mierzy się z polską tradycją, by wywołać z kart romantycznego dramatu zaklęte w nim duchy. W Gusłach wywołuje ducha Gustawa-Konrada, co daje możliwość Rafałowi Gąsowskiemu zmierzyć się z wersetami części III "Dziadów". Rola obudowana chórem więźniów i diabłów ma być osią spektaklu. W tym swoistym rezerwacie cudów niestety nie było, a popis aktora nie naruszył stabilnych podstaw świata. Wołanie Konrada nie uchyliło wrót do innej rzeczywistości. Przypominało raczej wołanie o pomstę z nieba.

"Noc druga" nie różni się zasadniczo od "Nocy pierwszej", którą pokazywano na zeszłorocznej edycji festiwalu. Przepis Tomaszuka na "Dziady" jest dokładnie ten sam. Chałupniczo wykonana scenografia ma nas zbliżyć do teatru ubogiego, oddać ducha Kresów, którego estetyka jest zdaniem twórców "Nocy" predestynowana do uruchamiania mistycyzmu w dramacie Mickiewicza. Gąsowski wierci się na podwieszonym u sufitu (nieba) łańcuchu. Symbol zmagania z Bogiem okraszony jest siermiężną improwizacją, która odsłania tyleż zadufanie twórców, co warsztatowe braki aktora. Dziwi mnie, że reżyser, który tak wytrwale próbuje ożywić wiersz Mickiewicza, nie potrafi stworzyć warunków i tak poprowadzić aktora, by jego słowa były zrozumiałe. Wpadamy w absurd. Gąsowski, którego zawodowym celem wydaje się być powtórzenie performansu Ryszarda Cieślaka z "Księcia Niezłomnego" i osiągnięcie aktu całkowitego, używa słów tylko i wyłącznie jako materiału do uniesień. Modulując nieznośnie frazę, wydłużając lub skracając głoski, zniekształcając końcówki i "zadyszając" monologi, niszczy jedyną dobry element w spektaklu, czyli tekst.

Estetyka Wierszalina nawiązuje do tradycji ruchów alternatywnych, ale sama taka nie jest, ponieważ niczego nie zmienia i niczego nie przekracza. Stanowi za to ciekawy skansen.

Teatr otwarty

W kontekście "Dziadów - Nocy Drugiej", krakowskie "Wesele" (na zdjęciu) w reżyserii Jana Klaty było lekcją teatru otwartego, wydarzeniem łączącym widownię ze sceną. Trudno racjonalnie opisać emocje jakie wyłoniły się w trakcie pokazu. Wypchana po brzegi duża scena opolskiego teatru, nie tylko żywo reagowała na przebieg akcji, ale dostarczała aktorom energii, którą ci umiejętnie czerpali i przekładali na działania sceniczne. Spektakl otwiera dość wymowna scena. Do Dziennikarza podchodzi Czepiec i po słynnym pytaniu "Cóz tam, panie, w polityce?" obaj wybuchają śmiechem i kulają się po scenie. Nie trwa to długo. Scenę zawładnie korowód kolorowych postaci. Ta siła, której akompaniuje na żywo blackmetalowa Furia, to odpowiedź zespołu "Wesela"na pytanie o politykę. Nie zobaczymy więc w tej realizacji teatru aluzji czy puszczania oczka do widza; to pod wieloma względami teatr kompletny, w którym zdecydowanie najmocniejszym punktem jest synergia wszystkich, licznie zaangażowanych w to przedstawienie aktorów Starego Teatru.

Zaproszenie do współpracy katowickiej Furii było strzałem w dziesiątkę. Rozstawieni w kątach sceny na betonowych postumentach czterej muzycy, wydają się strażnikami świata realnego i fantastycznego. To oni grają do układów tanecznych, które przeplatają się harmonijnie ze scenami dialogowymi. Akcja rozwija się w bardzo dobrym tempie. Muzycy generują straceńczą melodię (antycypując finalny marazm), której w szale zabawy poddają się weselnicy. Po środku sceny znajduje się wysoki pień drzewa, któremu odcięto koronę. Na nim zaś zawieszona jest mała kapliczka - pusta w środku. Rozwiązanie wręcz genialne (brawa dla Justyny Łagowskiej), by sportretować zniszczony społeczny mikroorganizm, któremu ucięto życiodajne pędy (i przy tym koronę) w wyniku czego stał się pomnikiem pustych frazesów. Przy okaleczonym, nieumiejętnie przerobionym na świętość drzewie, odbywają się intymne spotkania, jak to między Panem Młodym i Żydem, które dają kolejno weselnikom do myślenia na temat ich kruchej kondycji. "No, tylko że my jesteśmy/ tacy przyjaciele, co się nie lubią" - mówi Żyd. I jest to początek następstwa pęknięć, które w pozornie barwnym i pełnym życia obrazie Polski tworzą niemożliwą do zignorowania wyrwę. Po wizycie Stańczyka, Rycerza, Hetmana i Wernyhory, którzy napominają weselników, pozostaje się albo upić, albo wcielić w życie czyn. Ten moment, jak wiemy, zaprzepaści Jasiek, któremu Gospodarz powierzył złoty róg. W finale bohaterowie dzierżą kosy, ale są skazani na oczekiwanie. Przekrzykują więc grającą mocno kapelę: "tętni!", "jedzie!", zapętlając się w tych słowach. To chyba najbardziej niepokojąca scena, która przełamuje sceniczną iluzję. W losie bohaterów Wyspiańskiego aktorzy odnajdują własny - zespołu Starego Teatru, zespołu "Wesela", który w czasie prób generalnych dowiedział się, że Jana Klatę zastąpi na fotelu dyrektora osoba wyłoniona w ministerialnym konkursie, nieakceptowana przez zespół i środowisko.

Trudno pisać o tym spektaklu. Skala utożsamienia aktorów z postaciami jest wręcz nieprawdopodobna. Skala identyfikacji widzów z aktorami niesamowita. Dlatego pozwalam sobie na metakomentarz - to przedstawienie trzeba koniecznie zobaczyć. Wymyka się racjonalnemu osądowi. To wydarzenie historyczne, jak pozwolił sobie zauważyć na spotkaniu z twórcami Jacek Wakar. I jeśli mowa o klasyce żywej, to krakowskie "Wesele" jest tego hasła pełnym uosobieniem. Wczytując się w słowa Gospodarza, który w ostatnich scenach dramatu relacjonuje, "że tej nocy, gdy my przy muzyce,/ przy weselu, gdy my w tańcowaniu,/ tam, kędyś, stało się tak wiele:/ że Kraków ogniami płonie", mogę z pełnym przekonaniem napisać, że na finał festiwalu zapłonęło Opole.

Zobaczyliśmy więc ostatniego dnia dwa oblicza teatru. Jeden z nich kultywuje osobność, traktując teatr jako medium (wątpliwej) przemiany, a widzów jako świadków quasi-rytuału. Atmosfera widowiska ma być w zamierzeniu gęsta i intymna, ale przeciążenie symboliką powoduje efekt odwrotny - teatr odkleja się od doświadczenia, o którym ma rzekomo zaświadczać. Staje się własnym skansenem. Drugi teatr to teatr otwarty, totalny, który zespala widzów i aktorów, dając oprócz dość gorzkiej diagnozy kondycji polskiego społeczeństwa, także nadzieję, że jednorazowe przymierza zawiązywane w czasie pokazów "Wesela" złożą się w końcu na przełamanie marazmu.

Piotr Urbanowicz
e-teatr.pl
12 kwietnia 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia