Teatralna psychoanaliza

"Ostatni taki ojciec" Witta-Michałowskiego i "Powidoki" Wojtyszki - 1. Łódź Czterech Kultur

Trzeci dzień festiwalu Łódź Czterech Kultur obfitował w największą liczbę wydarzeń. Kontynuowano warsztaty kultury żydowskiej dla dzieci, dorośli mogli natomiast wziąć udział w warsztatach pisania ikon. Miał miejsce wernisaż wystawy Andrzeja Tobisa, odbyło się spotkanie z tłumaczką Ksenią Starosielską, projekcja kolejnego filmu Grigorija Aleksandrowa, recital fortepianowy Jonathana Plowrighta oraz recital pieśni ulicznych i więziennych Lecha Dyblika. Teatromanów interesowały jednak w szczególności dwa punkty programu

Pierwszym z nich był przedpremierowy pokaz spektaklu Teatru Telewizji - zaprezentowano „Powidoki” Macieja Wojtyszki, które zgromadziły ogromne nadkomplety widzów. Znaczna część przybyłych osób oglądała pokaz na stojąco, nikt jednak nie miał ochoty opuszczać sali - po projekcji posypały się podziękowania pod adresem reżysera. Sztukę „Powidoki”, której akcja rozgrywa się w Łodzi, Maciej Wojtyszko napisał wraz z synem. Opowiada ona o powojennym okresie życia znanego malarza Władysława Strzemińskiego (choć podczas I wojny światowej stracił rękę i nogę, oraz wzrok w jednym oku tworzył nieustannie) i jego żony rzeźbiarki Katarzyny Kobro. Mimo, iż opowieść zaczyna się w momencie, kiedy między parą dochodzi do konfliktów będących początkiem końca ich relacji, zarówno widzowie jak i zgromadzone na sali osoby osobiście znające postaci „Powidoków” wykazały się zrozumieniem zamysłu reżysera. Chciał on bowiem - i zrobił to bardzo umiejętnie - pokazać, że wbrew stereotypowej opinii, mówiącej, że Polacy zwykli jednoczyć się w trudnych chwilach, okoliczności historyczne i społeczne mają ogromny wpływ na relacje międzyludzkie, potrafią zniszczyć najlepszy związek. Dzięki spotkaniu z twórcami mogliśmy poznać paralelę między losami Katarzyny Kobro, a odtwarzającej jej rolę Niny Czerkies (zarówna ona jak i grający Strzemińskiego Mariusz Wojciechowski zagrali rewelacyjnie), której mąż wyjechał zagranicę, ona natomiast postanowiła wychowywać syna w Polsce.

Najistotniejsze były jednak komentarze zachwyconych widzów - jeden z nich podsumował, że reżyser doskonale rozłożył akcenty pomiędzy politykę, psychologię i sztukę. Podczas dyskusji poruszony został także problem córki Strzemińskiego i Kobro, która miała złamane życie, nienawidziła sztuki współczesnej, kojarzącej jej się z nieodpowiedzialnymi, pochłoniętymi swoją pasją rodzicami. Dziewczyna - zapewne nie bez powodu - została psychiatrą, przez całe życie musiała ponosić konsekwencje tego, że była dzieckiem artystów, o czym opowiadali jej znajomi z młodości podczas prowadzonego przez Dominikę Łarionow panelu dyskusyjnego. Zarówno sama dyskusja jak i projekcja przedstawiająca historię związku naruszonego przez okoliczności, były niezwykłe udane. Realizatorzy mówili o ogromnych problemach spowodowanych przede wszystkim niskim budżetem, zrealizowali jednak wspaniały spektakl telewizyjny „na bazie zaparcia się w sobie”.

Późnym wieczorem widzowie mogli obejrzeć doskonały spektakl w reżyserii Łukasza Witta-Michałowskiego „Ostatni taki ojciec” na podstawie tekstu Artura Pałygi „Ojcze nasz”. Przedstawienie składa się z serii scen opowiadających o życiu rodziny zdominowanej przez władczego ojca. Narratorem jest syn, który od dzieciństwa był musztrowany przez rodzica i nawet nad jego grobem czuje strach, nieuzasadniony lęk będący konsekwencją wieloletniego, specyficznego wychowania. Najdrobniejsza domowa czynność mogła się stać okazją do zaprezentowania siły - kiedy w domu pojawia się nowy telewizor ojciec zmusza syna, by go włączył. Chłopak się boi, trudno powiedzieć czego, jednak genezy lęków należy upatrywać w osobie nadgorliwego rodzica. W pamięć zapada scena z arbuzem, kiedy ojciec przynosi do domu ten owoc - przy stole rodzina musi wysłuchać wykładu na temat pochodzenia i ilości witamin, jaką zawiera arbuz. Następnie dzieci, które chcą się poczęstować, muszą rozebrać się do naga, żeby nie pobrudzić ubrań. Mimo, że pociechy są już nastolatkami, muszą przezwyciężyć wstyd, w przeciwnym razie zostaną ukarane. Takich scen jest w przedstawieniu dużo więcej - reżyser buduje obraz silnego „przywódcy stada”, który w rodzinie gra pierwsze skrzypce. Jednocześnie bohater podkreśla, że takich ojców już nie ma, że nasi ojcowie byli ostatnimi silnymi jednostkami, które potrafiły podporządkować sobie pozostałych członków rodziny. W warstwie formalnej na uwagę zasługuje kilka interesujących zabiegów, jak niezapomniany fosforyzujący grzyb porastający ścianę domu, który zdaje się żyć własnym życiem, czy zabieg nieustannego przemieszczania widowni, dzięki czemu spektakl zyskał dynamikę, stworzonych zostało wiele nowych przestrzeni. Widzowie siedzą na czterech platformach, które nieustannie są przesuwane - raz pas gry znajduje się pomiędzy widzami, innym razem naprzeciw publiczności. Jednak spektakl uderza przede wszystkim sporym ładunkiem psychologicznej prawdy, która dotyczy każdego z nas. Osobowości naszych rodziców mają bezpośrednie przełożenie na nasze życie, kształtują nas, w nieodwracalny sposób zapisują w naszych mózgach klisze, schematy, z którymi bardzo trudno będzie nam wygrać. Uświadamia nam to, że kształtujemy swój los jedynie w pewnym stopniu, ponieważ w znacznej części ktoś zrobił to za nas. Życie jest ponoszeniem konsekwencji działań podjętych w naszym dzieciństwie.

Oba zaprezentowane tego dnia przedstawienia były niezwykle ciekawymi, dopracowanymi, dojrzałymi wypowiedziami artystycznymi, które wiele mówiły o ludzkiej naturze, zgłębiały meandry człowieczej psychiki pokazując, że świadomość pewnych mechanizmów nie wystarcza, by umieć się przed nimi obronić. Od wieków podlegamy tym samym procesom, niezależnym od przemian kulturowych i społecznych. Rodzice odciskają na nas piętno, które niejednokrotnie jest jednym z największych wyzwań, z jakim musi zmierzyć się człowiek.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
17 września 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia