Telewizja, władza i Król popu

"Brzechwa 2. Szelmostwa..." -reż. Łukasz Gajdzis - Teatr Polski w Bydgoszczy

To spektakl, na który nawet trudno znaleźć określenie. Po prostu siedzę i z każdą kolejną sceną coraz bardziej nie dowierzam! Jak to się czasem człowiek nie spodziewa... Tekst Brzechwy jest tylko pretekstem. "Brzechwa 2. Szelmostwa lisa Witalisa\\" rozsadza pudełkową scenę, w popiół obraca nasze wyobrażenie o teatrze. A nade wszystko o teatrze dla dzieci

Spektakl w reżyserii Łukasza Gajdzisa z Teatru Polskiego w Bydgoszczy nie ograniczył się bynajmniej do recytowania wierszyka. Sam wierszyk zresztą jest już całkiem ostrą brzytwą. Prowokacja wisi w powietrzu. Twórcy spektaklu nie mogli tego nie wykorzystać. I udało się. Było zaskoczenie. Ogromne.

Sposób narracji i świat przedstawiony nie są typowe dla teatru dla dzieci. Panujący jeszcze w moim dzieciństwie (naprawdę nie tak dawnym przecież!) kult tekstu, został obalony. Można wszystko, hurra! Scena należy do nas. A może nawet i do tego młodszego ode mnie pokolenia teatralnych widzów. Dzieci były zachwycone tym, co zobaczyły i w czym brały udział. Bo nie poprzestano na graniu dla widza, potraktowano go jako wsparcie raczej, jak partnera. Można i trzeba było tańczyć, śpiewać i krzyczeć razem z bohaterami.

Zapomnijmy o wszystkim, z czym nam się Brzechwa kojarzy. Oto bowiem przed nami stają (a właściwie wyłażą ze śmietników) bezdomni. Bezdomne lisy. Lecz strój ich nie jest w żaden sposób lisi. Nie ma zwierzęcych kostiumów, są za to bohaterowie, jakich znamy z wielkomiejskiej rzeczywistości. Jeden z nich przedstawia nam kolejne lisy, każdy potem śpiewa jakiś... hm, szlagier? Słyszymy fragment „Ostatniej niedzieli\\", potem jeszcze parę innych (po minach siedzących wokół dzieci wnioskuję, że utwory te w większości nie były im znane). Wydarzy się tu jeszcze wiele nieprzewidywanych i nieprawdopodobnych zwrotów akcji, których lepiej nie zdradzać.

Spektakl opowiada historię przebiegłego i podłego lisa (Marcin Zawodziński). Przy okazji - a może przede wszystkim - zaznajamia dzieciaki z popkulturą. Przy czym nie jest to już popkultura ich dzieciństwa, wyczuwa się pewien dysonans. Michael Jackson, Ojciec Chrzestny, towarzysze zza wschodniej granicy... A nie Doda czy High School Musical. Odtwarzane są też rzeczy, które dzieci na pewno z telewizji kojarzą i rozpoznają (o czym przekonaliśmy się na pospektaklowych warsztatach) : fragmenty kampanii wyborczej, high life, dyskoteki, tłuści Amerykanie. To rodzaj zwariowanej wycieczki z Witalisem po jego świecie. Świecie ujętym oczywiście w pewien stereotyp, ale też po takim, który tylko delikatnie sugeruje, czym jest. Nikt nie mówi na scenie: „Teraz będziemy niedźwiedziami, czyli Rosjanami\\". Albo: „Te grubasy to Amerykanie\\". Jeśli ktoś nie chce, nie musi tych kontekstów dostrzegać. To rodzaj przymrużenia oka do rodzicielsko-recenzenckiej części widowni - wszyscy doskonale wiedzieliśmy o co chodzi. Być może procentowo to nawet dorośli śmiali się częściej niż dzieciaki. Ale najmłodsi nie zostali pozostawieni samym sobie. Mnóstwo było gagów i żartów dla dzieci i do dzieci. Ogromnie dużo także szybkich i całkiem szalonych tańców. Dynamika spektaklu wprost niesamowita. Założę się, że nawet najbardziej znudzonemu i zblazowanemu widzowi nie zabrakłoby silnych wrażeń. Ponadto bydgoski zespół rozruszał publiczność do tego stopnia, że tańcom na scenie i na widowni nie było końca. Aktorzy zbiegali kilkakrotnie ze sceny, zachęcając do wspólnego skandowania hasła wyborczego Witalisa.

Całość stanowi zlepek kulturowych klisz. Żongluje nimi reżyser bardzo zwinnie i w szaleńczym tempie. Przy czym jest to inteligentny dialog z popkulturą. Błyskotliwe skojarzenia i dziesiątki teatralnych efektów. Od dmuchawy ustawionej z boku sceny poprzez maszynę do robienia dymu (gdy scena spowija się mgłą, na widowni słychać przeciągnięte: „wooow\\"), światła, błyskotki, lustra. Jest prawie wszystko, brakuje tylko otwieranej i zamykanej zapadni. Skoro już nie możemy uciec przed postmodernizmem, to chociaż zabawmy się jego kosztem! Zabawa jest przednia.

To, co mnie wydało się ważne, to zerwanie z dotychczasowym sposobem inscenizowania historii dla dzieci. Tutaj mały widz został potraktowany jak pełnoprawny bywalec teatru: otrzymał profesjonalny i dopracowany spektakl, który w dużej części był widowiskiem tanecznym. Element zaskoczenia także jest istotny. Niewiele jest już rzeczy, myśli sobie czasem każdy, które są jeszcze w stanie mnie zadziwić. A tu proszę! Kompletnie zbiło mnie z tropu. I dobrze. O to właśnie chodzi.

Możemy sobie teraz kręcić nosami, że kicz, że niesmaczne, że nie godzi się takich rzeczy dzieciom pokazywać. Możemy się obrażać i nawet naburmuszyć. Ale czyż w teatrze dla dzieci nie chodzi o to, by dzieciom się podobało? Czy nie można powściągnąć swych nakazów, zakazów i „edukacyjności\\"? My, dorośli czasem tak coś przed dziećmi próbujemy ukryć, odwrócić ich uwagę, obrzydzić jakieś zjawisko, że paradoksalnie ściągamy na nie wzmożone zainteresowanie dzieci.

Klaudia Lewczuk
Qlturka
11 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia