Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni

"Rewizor" - reż. Igor Gorzkowski - Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie

„Rewizor" Gogola to dzieło niezwykle uniwersalne. Dzięki temu komedię tę, choć napisaną w XIX wieku i osadzoną w bliżej nieokreślonej, rosyjskiej guberni, z łatwością możemy umiejscowić na tle najodleglejszego geograficznie i kulturowo od Rosji zakątka, pod jednym warunkiem: musi to być miejsce, w którym występują tak niechlubne przymioty ludzkie, jak pazerność, chciwość i cwaniactwo. Bezczas i bezmiejscowość znakomicie wykorzystał Igor Gorzkowski, reżyserując w Teatrze Powszechnym gogolowską satyrę.

Psychologiczną podstawę akcji „Rewizora" stanowi strach, który jest czynnikiem spajającym całą sztukę. Strach zbiorowy rosyjskiej guberni, która drży przed rewizorem i strach jednostkowy, Chlestakowa – domniemanego rewizora, który obawia się demaskacji, choć, to bez jego udziału i woli z niepozornego urzędnika stał się wpływowym dygnitarzem. W momencie, gdy mieszkańcy dowiadują się, że zmierza do nich rewizor, rozpoczyna się metodyczne i bezlitosne obnażanie ludzkich przywar i małostek. Pospolity urzędnik z Petersburga (Andrzej Mastelarz) staje przed szansą ograbienia i wykorzystania naiwnych mieszkańców. Wraz ze swym służącym Osipem (Jacek Beler) niczym dar od losu przyjmuje rolę rewizora, którego wszyscy się obawiają. Mastelarz zagrał interesująco, aczkolwiek znacznie ciekawszą postacią w tym duecie okazał się Jacek Beler, który intrygował i przyciągał uwagę pewną nonszalancją, gburowatością i nieukrywaną wyższością wobec swego pana.

Właściwą dla Gogola ironię, humor i śmiech, które demaskują małostkowość ludzkich działań reżyser przedstawił w sposób wierny i interesujący. Stało się tak między innymi dzięki trafnej obsadzie aktorskiej. Alogicznie skonstruowane postaci na scenie ożyły w sposób absurdalnie przekonujący, dzięki czemu nie przemieniły się w udziwnione karykatury, czy nierzeczywiste osobowości. Precyzyjnie scharakteryzowane przez autora postacie stały się podstawą do obnażenia świata jako wielkiej pomyłki i absurdu, dlatego tak ważne jest, iż reżyser zachował tę wierność w kreacji aktorów. Największe brawa należą się Mariuszowi Benoit, którego Horodniczy stał się najdobitniejszym i najbardziej przejrzystym wyrazem zepsucia, małostkowości, łapownictwa i pustki przedstawionego społeczeństwa. Bezwzględny wobec mieszkańców, apodyktyczny oraz bezlitosny, gdy tylko zwietrzy interes, dzięki któremu może się obłowić. Z drugiej strony mały i poddańczy wobec rewizora, któremu stara się przypodobać za wszelką cenę. W mojej pamięci na długo pozostanie końcowy monolog, w którym Benoit znakomicie oddaje poczucie klęski bohatera, jego sromotną klęskę, obnażającą chciwość i głupotę wykrzywionej duszy człowieka. Na uznanie zasługuje również znakomity duet stworzony przez Sławomira Packa i Bartłomieja Bobrowskiego. Ubrani jednakowo, nierozłączni na scenie, pełni energii, dzięki żywej gestykulacji i lekkości, z jaką prowadzili rozmowy wyróżniali się na tle kolorowej społeczności. Każde ich wejście na sceną zwiastowało nadchodzącą beztroskę i wywoływało niepohamowany śmiech.

Przedstawienie Gorzkowskiego posiadało równe tempo. Przejścia poszczególnych scen były płynne i logiczne, między innymi dzięki interesującej scenografii (Honza Polivka), a konkretniej jej ruchomej części. Bo choć większość akcji odbywała się na pustej scenie, na której znajdowały się jedynie białe krzesełka, to w tle raz na jakiś czas pojawiał się obrotowy półokrąg przygotowany podług konkretnych wydarzeń – raz był to pokój hotelowy petersburskiego urzędnika, innym razem luksusowa łazienka, w której Chlestakow korzystał z uroków komfortowej kąpieli na rachunek Horodniczego. Mali ludzie i ich małe namiętności idealnie wpisały się w nieinwazyjną, lecz ciekawą scenografię, która stała się dopełnieniem akcji.

Może dzięki silnemu odczuciu odrębności od środowiska ukraińskiej prowincji, gdzie wychowywał się młody Gogol, autor w latach późniejszych niezwykle celnie mógł wyciągnąć na światło dzienne małostkowość i powszechne grzechy ówczesnego życia rosyjskiego. Pielęgnując w sobie dar obserwacji społeczeństwa i stawiając siebie obok, był w stanie starannie przyjrzeć się tym niewybrednym cechom osobowości, które przedstawiał następnie w swojej twórczości, przeważnie poprzez śmiech. Gorzkowski, pozostając wierny autorowi, który jako dramaturg posiadał świetne wyczucie praw rządzących sceną, ciekawie cechy te zinterpretował i przedstawił na deskach teatru. Dodatkowo, typowa dla Gogola hiperbolizacja nie sprawiła, że sceniczni bohaterowie „Rewizora" stali się ludźmi dalekim, bądź odrealnionymi. Poprzez delikatnie uwspółcześnione stroje oraz unikatową scenografię świat przedstawiony przemawiał do widza ze szczerością i nieodłącznym śmiechem. Przecież sam Gogol uważał, że pozytywnym bohaterem tej satyry jest śmiech, który jako najważniejsza kategoria estetyczna w „Rewizorze", choć bezlitosny, jest przecież ożywczy i uzdrawiający. W tym spektaklu śmiechu na pewno nie zabrakło. Jednocześnie nie jest to pusty śmiech, bo po kluczowej „scenie niemej", która zapowiada przyjazd prawdziwego rewizora publiczność zaczyna zadawać sobie pytanie: czy rzeczywiście tak przedstawia się kondycja ludzka? Czy ludzkość łasa na pochwały, zdobywanie tytułów, urzędów i pieniędzy nie zauważa, że to, co istotne znajduje się gdzie indziej? I tylko smutne oczy wystrychniętego na dudka Horodniczego zdają się nadal szukać winnych wszędzie, tylko nie we własnym sumieniu.

 

Paulina Aleksandra Grubek
Dziennik Teatralny Warszawa
17 maja 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...