Tęsknię za Janem Klatą

"Do Damaszku" - reż. Jan Klata - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Do Damaszku" Jana Klaty to prawdziwe otwarcie jego dyrekcji w Starym Teatrze. Klata wygrał konkurs rozpisanym na pięć lat projektem, zgodnie z którym każdy sezon będzie poświęcony jednemu z ludzi-pomników Starego Teatru (pisałem o tym w "TP" 28/2012). Właśnie ruszył pierwszy z sezonów, poświęcony Konradowi Swinarskiemu, a na pierwszy ogień poszedł dramat Augusta Strindberga, który Swinarski planował wystawić, nim zginął tragicznie w katastrofie lotniczej (lecąc, jak przypominają w Starym, do Damaszku właśnie).

Klata zachował się sprytnie, zajął się bowiem przedstawieniem-widmem, w praktyce zatem nie musiał konfrontować się z przeszłością. A jednak, jak się okazuje, widma mogą się mścić. Oglądając inscenizację, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Strindberg to był wybór chybiony, i to z paru względów.

Zacznę od rzeczy najprostszych: przedstawienie ogląda się z dużym wysiłkiem. Klata i aktorzy robią wszystko, żeby bylo inaczej: na każdą sekwencję jest osobny klucz inscenizacyjny; nie pada jedno zdanie, któremu nie towarzyszyłby cały zestaw nerwowych ruchów, skoków, gestów; obok partii mówionych są tańczone i śpiewane; cisza, zdaje się, zapada wyłącznie wtedy, gdy aktorom przychodzi wziąć wdech. Skutek jest jednak odwrotny, bo właśnie ten nadmiar męczy, a niektóre rozwiązania trącą rutyną. Przy tym nie udaje się osiągnąć podstawowego celu, czyli rozbić narzucającego się konwersacyjnego trybu dramatu. Inscenizacyjny nadmiar jest miejscami świadectwem bezradności i kapitulacji wobec tekstu, który nie niesie, ale z którym - takie odniosłem wrażenie - reżyser próbuje walczyć.

Część odpowiedzialności leży po stronie adaptacji tekstu autorstwa Sebastiana Majewskiego. Klata idzie za wątkiem sławy głównego bohatera, rzecz przepisuje na współczesność, a z Nieznajomego-literata robi Idola: "muzyka, artystę totalnego, performera". Tekst jest zgrabnie uwspółcześniony, brzmi nowocześnie, a gdy stawia opór - jak wtedy, gdy pada szeleszczące papierem pytanie o "credo" artysty - opór jest łamany (aktorzy ostentacyjnie wypowiadają credo przez "c"). A jednak decyzje dotyczące adaptacji dramatu są, moim zdaniem, zdecydowanie zbyt ostrożne. Całe partie tekstu zdają się ciężkim jarzmem, a skoro tak, może warto było dokonać radykalniejszych skrótów, ostrzejszych ingerencji, które pozwoliłyby mocniej wydobyć temat, rozegrać go na własnych - a nie na narzuconych przez literę tekstu - warunkach? Team Klata-Majewski nieraz dał dowód na brak skrupułów wobec klasyki, co, jak wiemy, bardzo często klasyce wychodzi na dobre.

"Do Damaszku" to droga, którą podążał święty Paweł Apostoł ku nawróceniu, a którą w dramacie Strindberga podąża Nieznajomy. Ponieważ Klata w spektaklu szczególnie podkreśla artystyczny rodowód bohatera oraz jego wiek (po czterdziestce), wypowiedź nabiera waloru osobistego. Rzecz kończy się jednak na aluzjach. Nieznajomy w dramacie drogi Strindberga to Każdy - i ten status bohatera u Klaty bierze górę.

Jeśli przyjrzeć się ostatnim produkcjom Klaty ("Wesele hrabiego Orgaza", "Tajny agent"), okaże się, dlaczego Strindberg skusił reżysera: przedstawienie jest kontynuacją wątków tam napoczętych, splecionych wokół tematu eschatologicznego. W scenografii zbudowanej z piętrzących się pod sufit skrzyń, wypełnionych czaszkami, towarzyszymy Idolowi (Marcin Czarnik) w rozliczeniu z życiem. Na pierwszy plan wysuwa się wątek miłości Idola i Żony (Justyna Wasilewska), najwyraźniej "leżący" reżyserowi, bo jako jedyny pozbawiony karykaturalnego sznytu, miejscami podniosły, niestety również ckliwy i ocierający się o seksizm (Klacie nie przeszkadza, że u Strindberga mężczyzna "stwarza" kobietę). Droga ku nawróceniu, która u Strindberga ma optymistyczny finał, u Klaty kończy się gorzkim obrazem tańczącego na trumnie bohatera. W tej figurze człowieka tańczącego nad własnym grobem Klata zawiera swoje spojrzenie na rzeczywistość.

To, mówiąc po prostu, bardzo mało jak na Jana Klatę, reżysera, który jeszcze niedawno - tak, pamiętam to - siał zamęt na polskich scenach. Patrząc na ostatnie, eleganckie spektakle Klaty, z niedowierzaniem wspominam jego sztubackie wybryki w "Fanta$ym" czy w"Janulce" z trudnością dowierzam, że był specjalistą od grzebania w polskich mitach, że lubował się w profanowaniu, że interesowała go polityka. Z tego wszystkiego został moralizatorski ton, który niegdyś gwarantował temperaturę i wywoływał zmieszanie, dziś zaś brzmi nadto elegijnie. Klata spoważniał i dojrzał - ale kto powiedział, że po czterdziestce nie można pozostać gówniarzem?

Marcin Kościelniak
Tygodnik Powszechny
17 października 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...