Tęsknoty łajdaka, depresja dobroczyńcy

"Zbrodnia i kara" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Osterwy w Lublinie

"Zbrodnię i karę" w Teatrze im. Osterwy obejrzałem czwartego wieczoru po premierze, pozbawiając się uczestnictwa w rytualnych owacjach oraz bankiecie. Zamiast tego zanurzyłem się w tłumie młodej, szkolnej, ale bynajmniej nie zorganizowanej szkolnym przymusem widowni

Krytyk, gdyby ktoś nie wiedział, jest ze swej natury podsłuchiwaczem, a rzeczona widownia nie pożałowała mu w antrakcie paru smakowitych dialogów. Dwóch zblazowanych młodzieńców zapytywało się nawzajem: "Kto to napisał?" "Chyba jakiś ruski". Nie brakowało też szczerych wyznań i zachwytów nad niesamowitością i fajnością tego, jak i innych osterwicznych przedsięwzięć. Przyznaję, że pozostawiło mnie to niejakim pomieszaniu, kazało być pokornym, i zmusiło do jasnego zdefiniowania swojego stanowiska, pozostającego w kontrze do liczebnej przewagi sali.

Dostojewski jest jednym z ulubionych autorów Krzysztofa Babickiego, który - w ograniczonym zakresie teatru miejskiego z jedną dużą sceną - uczynił Teatr im. Osterwy domem Fiodora Dostojewskiego. W 2002 roku wystawił tu "Biesy", w 2007 "Idiotę", i wreszcie dziś - "Zbrodnię i karę". Ktoś, kto śledzi pozalubelskie dokonania naszego dyrektora mógłby do tej listy dorzucić... ubiegłoroczną "Zbrodnię i karę" w katowickim Teatrze Śląskim. Co ciekawe, stworzoną w tym samym żelaznym składzie realizacyjnym, co większość spektakli Babickiego, w scenografii Marka Brauna, z kostiumami Barbary Wołosiuk i muzyką Marka Kuczyńskiego. Katowickiego spektaklu nie widziałem, ale nawet rzut oka na zdjęcia i lektura recenzji uświadamiają, że również i założenia inscenizacyjne były w Katowicach i Lublinie właściwie takie same. A wspomnienie poprzednich realizacji jasno wskazuje, że Babicki podchodzi do rosyjskiego klasyka (oraz teatralnej tradycji jego wystawiania) zawsze z tej samej strony. Przyziemne i metafizyczne tragedie rozgrywają się u niego w pustawym wnętrzu i w nieokreślonym czasie. Adaptacja ogranicza wielogłosowe i wielowątkowe powieści do jednej, klarownej opowieści skupionej na losach kilku kluczowych postaci. Nie ma mowy o dopiskach, uwspółcześnianiu, cudzysłowach, czy jakimkolwiek innym zabiegu z arsenału postdramatycznych wygibasów. W to założenie wpisane jest wielkie oczekiwanie wobec aktorów. Rezygnacja z inscenizacyjnych fajerwerków i potęga wymyślonych przez Dostojewskiego sytuacji stawiają im niezwykle wysokie wymagania. Zdarzało się, że czysta scena bywała trampoliną dla psychologicznego aktorstwa wysokiej próby, ale bywało również i tak, że ześlizgiwano się w regiony trywialności i płaskich, obyczajowych ilustracji. Ze smutkiem stwierdzam, że tym razem większość potyczek pomiędzy oczywistością a nasłuchiwaniem tajemnicy została przegrana.

W zespole Teatru Osterwy jest dwóch aktorów, na których forma, zastosowana przez reżysera wobec Dostojewskiego leży jak dobrze skrojone, szyte na miarę ubranie. Porfiry Szymona Sędrowskiego i Swidrygajłow Krzysztofa Olchawy zawłaszczają spektakl niemal na wyłączność. Spośród grona odtwórców ról pierwszoplanowych jako jedyni potrafili stworzyć postaci dwoiste, oferujące przeczucie życia wewnętrznego, iskrzące się paradoksami. Mimowolnie zmienili w ten sposób wymowę całości, pomiędzy linijkami Dostojewskiego i scenami Babickiego snując własną opowieść o grze pomiędzy tęskniącym za dobrem łajdakiem a zafascynowanym złem zwolennikiem dobra. Otwierające i zamykające decyzje reżysera nie dają jasnej odpowiedzi na pytanie o wynik tej gry. Spektakl rozpoczyna się od samotnej sceny, w której Profiry, jeszcze bez maski dobrodusznego safanduły, mierzy się z prywatnymi otchłaniami niewiary w sens jakichkolwiek działań. Babicki postanowił także zrezygnować z dającego nadzieję epilogu, z sugestii o nawróceniu Raskolnikowa. Ta centralna postać powieści, morderca z przekonania, ateista i etyk w jednej osobie - okazała się dla swojego odtwórcy wielkim wyzwaniem. Upozowany na egzystencjalistę, we współczesnym ubraniu i okularach, niczym jakiś współczesny Zbyszek Cybulski, który w zdumieniu przygląda się światu, w istocie rzucony na zbyt głęboką wodę Mikołaj Roznerski ratunku poszukał w środkach powierzchownych, w wykrzywionej konwulsyjnym grymasem twarzy-masce, w dziwacznych ruchach stopniowo pogłębiającej się katatonii. Nie jest to odpowiedni trop, uziemia i trywializuje tą wielką i zagadkową postać, prawdziwego partnera dla przenikliwej inteligencji Profirego, medium dla aktualnej do dziś debaty filozoficznej.

Kobiece kreacje nie rozstrzygnęły wątpliwości, czy w tej jednej ze swoich najsłynniejszych powieści Dostojewski stworzył teatralną przestrzeń dla tragiczki. Mistyczka i prostytutka Sonia, postać w swej skrajnej dwoistości dająca na to nadzieję, została przez Agatę Moszumańską ujednoznaczniona, w dość bezpieczny sposób odesłana w regiony skrzywdzonej niewinności. Z drugiej strony należy docenić, że przynajmniej uchroniła ona się przed panoszącą się od lat, szkodliwą i otępiającą gusty manierą nadmiernej ekspresji, owych meandrów przeżywania: ściśle odmierzonych kaskad perlistego śmiechu, rozpaczliwego łkania, kilometrów dobitnej recytacji grubo podkreślającej wszystkie oczywistości tekstu, i tak dalej...

Grzegorz Kondrasiuk
ZOOM. Lubelski Informator Kulturalny
8 grudnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...