To był jazz...
Lata 20-te, lata 30-te - okres blichtru, blasku gwiazd, kwitnących karier. Czas mafii, wielkiego kryzysu i big-bandów. Klasa, szyk i elegancja, perły, kapelusze, czerń i biel. Karminowe usta, dłonie w rękawiczkach, stopy w golfach, włosy w brylantynie i falach. Czyli... cały ten jazz!Chicago to historia młodej kobiety, Roxie Hart. Nie na tyle już młodej, by starać się o wymarzony angaż w rewii, ale wciąż na tyle infantylnej i słodkiej, że w zestawieniu z informacjami, które otrzymujemy (była tancerka, zamężna nie od dzisiaj), trudno jest jednoznacznie określić jej wiek. Poznajemy ją w chwili, gdy przyjmuje u siebie mężczyznę, by go chwilę później, w akcie zemsty porzuconej kochanki, zastrzelić. Reszta spektaklu jest już tylko konsekwencją tych wydarzeń: więzienie, linia obrony, proces, wreszcie wyrok. Jak skończy się historia ponętnej blondynki o anielskich oczach? Może wyjść cało z tej chyba dla niej - przygody. Może też skończyć na szubienicy, stawka jest więc wysoka. Ma jednak Roxie instynkt samozachowawczy: najmuje najlepszego prawnika, pozwala się prowadzić ku wolności. On nieoczekiwanie czyni z niej gwiazdę, pani Hart - ciężarna i porzucona - trafia na pierwsze strony prasy. Zamiast wodewili zawodzą ją tam pokrętne wyjaśnienia i sądowy show, niemniej nie środki są tu ważne, lecz rezultaty. Taktyka taka, wcześniej wykorzystywana w procesach innych kobiet fatalnych, przynosi bohaterce sławę kosztem sławy jej poprzedniczki - morderczyni Velmy Kelly. Velma to postać specyficzna: starsza od swojej rywalki do szpalt, o ugruntowanej pozycji w zakładzie karnym, pewna siebie. Z początku jej występy nie robią wrażenia, sława i jakość wydają się przereklamowanym mitem, jako widz traciłam w nie wiarę, weryfikując z tym, co mi pokazano. Młodość i świeżość "nowej" aresztantki nie są kluczowym powodem zepchnięcia Velmy ze szczytu, właściwie ona sama opuszcza piedestał po rozpaczliwym samotnym wykonaniu duetu. Roxie triumfuje. Krótko. Gdyż Roxie błyszczy tylko solo, ewentualnie na męskim tle. Kiedy wreszcie przychodzi czas wspólnego występu obydwu pań, Dorota Kowalewska lśni, jest niczym lwica: dojrzała i świadoma swej wartości promienieje. Tamara Arciuch przy niej nieco bledsza, nadal prezentuje się świetnie, tylko coś w niej jakby zgasło. Oczywiście to nie jest zarzut - przez cały spektakl przecież ona wiedzie prym. Tylko finał oddaje walkowerem, na szczęście nie byle komu... Chicago to widowisko sfeminizowane: kobiety są tu twarde, władcze, bezwzględne i okrutne. Piękne i kuszące, potrafiące wykorzystać te cechy. Mężczyznom grają na nosach, biorą odwet za życie marnowane za więzienną kratą (nic to, że już wzięły zawczasu, mordując mężów czy kochanków). Roxie, Velma czy "Mama" to nie tyle silne, co wyraziste osobowości. To postaci odważnie prowadzone. Każda ma cechy mocno charakterystyczne, wyróżniające ją spośród reszty pań. Naiwne "Jestem niewinna" Węgierki Hunyak prawdziwsze niż niejedno sądowe orędzie, wyznania pozostałych osadzonych przykuwają uwagę, choć to też zasługa pełnego pasji tanga. Mężczyźni Chicago to rozpaczliwy obraz "niemęskości": czy to tancerze w siatkowych koszulkach bez rękawów, o gestach niewieścich czy policjanci i strażnicy więzienni - wszyscy to służalczy niewolnicy kobiet. Podobnie tłum fotoreporterów - jak sęp na padlinę, tak oni, łasi na sensację, kłębią się poddańczo przed więźniarkami. Wśród nich ona jedna: Mary Sunshine. Ta nie zniża się do poziomu celi, występuje wyłącznie w dialogu z obrońcą, i to jako jego równorzędny partner. Nawet w rolach głównych panowie to mało samodzielne istoty, na przekór wyraziste właśnie przez swoją słabość. Adwokat Billy Flynn ma posłuch tylko ze względu na swoją pozycję, kochanek Roxie - owszem - jest dufny, ale to zwyczajny głupiec i pozorant (niemniej rola przezabawna, Tomasz Więcek zapada w pamięć, a to niełatwe w przypadku ofiary mordu, która kończy żywot w pierwszej scenie). Na głowę wszystkich bije Amos, mąż głównej bohaterki - dużo od niej starszy, niebywale oddany. Człowiek skromny i cierpliwy, znosi lekceważenie z żalem, lecz bez dyskusji. Nie szanuje go Roxie, nie zauważa prawnik, omija reflektor. Ale kocha publiczność! Tak właśnie: Andrzej Śledź zebrał potężne brawa, z pewnością nie wynikające z litości. To, czego Amosowi nie udało się osiągnąć w całym długim życiu, czyli odrobina uwagi i sympatii otoczenia, aktor zdobywa w ciągu niespełna trzech godzin. W pełni zasłużenie. Jest i konferansjer: postać bardzo niestała. Na początku pomocny, prowadzi po nie poznanym jeszcze gruncie fabuły. Elegancki w formie i słowie, z klasą, a przy tym sprawiający wrażenie przychylnego widzom, prawie przystępnego. Rozdźwięk pojawia się, gdy w miarę czasu Mistrz Ceremonii staje się nazbyt przystępny, jakby chciał przypodobać się publiczności, próbując być błyskotliwym i zabawnym. Być może to ustępuje początkowe skrępowanie, niemniej zachowawczy dystans wypada lepiej. Nie trzeba udoskonalać rzeczy od początku dobrych. Rewelacyjnym zabiegiem jest umieszczenie w podcieniu piętra sceny orkiestry. Pod schodami tworzy się klimat niemal intymny, niczym z przydymionego jazz clubu. Muzycy nie rzucają się w oczy, są subtelnie skryci, nie od razu orientujemy się, że to oni właśnie. Zabiegiem niepotrzebnym jest prezentacja członków zespołu zaraz po przerwie, widzowie w środku spektaklu zostają jakby przyłapani na oglądaniu, ten nagły zwrot w ich stronę zdaje się mówić: "Wiemy, że tu jesteście. To dla Was gramy." Zdarza się, że akcja musicalu przenosi się na widownię, ale to nie przeszkadza, gdyż tłum na krótkie chwile staje się wtedy uczestnikiem show. W momencie przedstawienia muzyków następuje natomiast rozdział na jednych i drugich, widz wyciągnięty z cienia jest już tylko widzem, staje po swojej stronie barykady, jakby przywołany do porządku. A przecież bycie podglądaczem jest takie magnetyczne, za wcześnie jeszcze na demaskowanie publiczności, niech patrzą... Uwagę zwracają kostiumy. Bohaterki musicalu to żywy obraz wczesnych lat 20-tych, kiedy do głosu jeszcze nie doszły ponownie kobiece stroje blisko ciała, z wcięciem w talii i kształtnym zarysem ramion. To jeszcze era sukien-tub za kolana z rzędami frędzli w miejsce ozdób. Mężczyźni klasycznie - elegancja brytyjskich dżentelmenów, jak przystało na potomków kolonistów, w zgodzie z trendami ówczesnej europejskiej mody. Tyle, jeżeli idzie o postaci znaczące. Aktorzy tła, tancerze ubrani czarno: raczej w uniformy niż stroje z epoki. Obcisłe koszulki, krótkie spódniczki, kuse majteczki. Do tego ćwieki, łańcuchy, skóra. Kontrastowo, zaczepnie, bardzo sexy. Szczupłe dziewczęta, o twarzach uwięzionych w nieprzeniknionej czerni, w kombinezonach w stylu ludzi-pająków wiją się u stóp naczelnik więzienia, "Mamy" Morton. Przeciwstawiona im ona sama: jej wygląd wulgarny i krzykliwy, usta rubinowe, warkocz długi, sylwetka potężna odziana w wymyślne elementy bielizny miłośników tortur. "Mama" Drejskiej (oryginalna, bezkompromisowa rola!) przywodzi na myśl gospodynię domu uciech z zacięciem sadystki. Niewiele w tym zresztą przekłamania, bo stosunki (również te nieseksualne) panujące za murami aresztu mocno są rozpustne. Chicago to wersja broadwayowskiego musicalu pod tym samym tytułem. Biorąc pod uwagę obostrzenia, jakim podlegają tego typu produkcje, nie jest łatwo wprowadzić autorskie, nowe elementy do spektaklu, w pewnym sensie jest to wydarzenie odtwórcze. Należy uszanować prawa autorskie do formy oraz treści dzieła, toteż wszelkie innowacje, świeże pomysły nie mają niekiedy możliwości zaistnienia. Teatr Muzyczny w Gdyni podjął wyzwanie i chyba zwyciężył: całość dynamiczna i spójna, nie nudzi pomimo długości. Wokalnie jak zwykle doskonale, ciekawa (i praktyczna) aranżacja sceny, elementy humorystyczne rzeczywiście zabawne (mnie nie rozczuliły tańczące bobasy, ale byłam w mniejszości). Kostiumy jako wyraz czasu międzywojnia, oddają jego dwojaki charakter. To tu elegancja i szyk zderzały się z niepokornymi zachowaniami. Zbrodnia i gwałt w białych rękawiczkach. Chicago to nie tylko kryminalna historia, to obraz krótkiej, ale jakże magicznej epoki. Tło jest tu ważniejsze od pierwszego planu, karty odkrywa ostatnia pieśń: "Żyć w naszych czasach - to jest to!" Fakt: żyć w ich czasach - to byłoby to... Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni John Kander, Fred Ebb, Bob Fosse "Chicago" inscenizacja: Maciej Korwin, Jarosław Staniek reżyseria: Maciej Korwin scenografia: Paweł Dobrzycki asystent scenografa: Mirosław Niebodajew kierownictwo muzyczne: Dariusz Różankiewicz kostiumy: Małgorzata Szydłowska systent kostiumologa: Renata Godlewska współpraca reżyserska: Bernard Szyc choreografia: Jarosław Staniek asystent choreografa: Joanna Semeńczuk przygotowanie wokalne zespołu: Agnieszka Szydłowska Obsada: Velma Kelly - Dorota Kowalewska, Roxie Hart - Tamara Arciuch, Fred Casley - Tomasz Więcek, Amos Hart - Andrzej Śledź, Mistrz Ceremonii - Jakub Kornacki, Mona- Katarzyna Więcek, Liz - Alicja Piotrowska, Annie - Aleksandra Meller, Hunyak - Karolina Trębacz, June - Ewa Gregor, "Mama" Morton- Grażyna Drejska, Billy Flynn - Rafał Ostrowski, Mary Sunshine - Ewa Gierlińska, Kitty - Katarzyna Kurdej, Harry - Jerzy Michalski, Martin Harrison - Marek Kaliszuk, Doktor - Paweł Bernaciak, Aaron- Bernard Szyc / Aleksy Perski, Woźny sądowy - Marcin Tafejko (ad), Sędzia - Mateusz Brzeziński (gościnnie), Sekretarz sądu - Tomasz Gregor, Diesel - Aleksandra Szulc Więźniarki, policjantki, strażniczki, asystentki, guwernantki, etc.: Urszula Bańka, Julia Frankowska, Katarzyna Kurdej, Karolina Merda, Marta Proskień, Katarzyna Więcek, Joanna Semeńczuk Policjanci, strażnicy, dziennikarze, niemowlaki, etc.: Tomasz Bacajewski, Paweł Bernaciak, Mateusz Brzeziński (gościnnie), Tomasz Gregor, Marek Kaliszuk, Robert Kampa, Jerzy Michalski, Bernard Szyc, Tomasz Więcek Chór: Mariola Kurnicka, Tomasz Czarnecki, Małgorzata Regent (ad), Krzysztof Wojciechowski (ad) Spektakl prowadzi: Grażyna Dunal Orkiestra pod dyrekcją Dariusza Różankiewicza w składzie: Skrzypce - Jarogniew Dąbrowski (koncertmistrz) / Bogdan Gasik, Instr. klawiszowe, piano - Elżbieta Deputat, Gitara - Tadeusz Wiśniewski, Klarnet, bas klarnet - Jacek Piastowski, Trąbka - Tomasz Grzegowski, Trąbka - Tomasz Kiel, Puzon - Michał Mieczkowski, Puzon - Piotr Górka, Perkusja - Tomasz Pawłowski, Perkusja - Piotr Schiller, Instr. klawiszowe, piano - Joanna Ostrowska, Klarnet, sax tenor - Krzysztof Krawiec, Gitara basowa - Marcin Bożek, Akordeon - Paweł Piński (gościnnie) Sax alt, sopran, klarnet - Aleksander Kamiński (gościnnie) Inspektor orkiestry: Piotr Górka Premiera: 08.10.2002