To był mój bardzo udany sezon

Rozmowa z Dawidem Żłobińskim

Kielce to moje miejsce do życia i pracy. Gram bardzo dużo, mam ciekawe role, a nawet gdy są mniejsze, to też jestem zadowolony, bo nie jestem tak obciążony. Przeprowadziłem się tu z Krakowa i nie żałuję - mówi Dawid Żłobiński, aktor Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, laureat Dzikiej Róży w Plebiscycie Publiczności na najpopularniejszego aktora w sezonie 2018/2019.

Z Dawidem Żłobińskim, aktorem Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, laureat Dzikiej Róży w Plebiscycie Publiczności na najpopularniejszego aktora w sezonie 2018/2019, rozmawia Lidia Cichocka.

Lidia Cichocka: Odbierając nagrodę Dzikiej Róży powiedziałeś, że to był dla ciebie dobry sezon...

Dawid Żłobiński: - To był wspaniały sezon. Bardzo różnorodny, bo zaczęło się od "Szalonych nożyczek", a skończyło na "Dzikiej kaczce". Po kilku sezonach przerwy zostałem obsadzony przez Jurka Bończaka w farsie. Bardzo się ucieszyłem, sądziłem, że to będzie terapia i nie pomyliłem się. Farsa to inny rodzaj grania. Nie znaczy, że gorszy, ale po kilku trudnych sezonach pracy z reżyserami, takimi jak Maja Kleczewska czy Wiktor Rubin, w spektaklach, w których trzeba grzebać w sobie, analizować, farsa stała się możliwością odreagowania. Dlatego ucieszyłem się, kiedy znalazłem się w obsadzie, a jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że będę grał Toniego. Cały okres prób był bardzo przyjemny, a jak patrzę na reakcję publiczności, to od razu mam informację zwrotną i zastrzyk energii.

Docierały do ciebie informacje, że bilety na spektakle są wyprzedane?

- To jest niesamowite, nawet gdy z jakiegoś powodu odwoływano inne spektakle i w zamian pojawiały się "Szalone nożyczki", to bilety rozchodziły się w ciągu dwóch dni. Takie jest zapotrzebowanie na rozrywkę. I super, bo jak ktoś przyjdzie do teatru, a często rozmawiam z widzami i słyszę, że są tu pierwszy raz, to może chętniej zajrzy ponownie na coś innego.

Przygotowując się do roli brałeś lekcje u fryzjerów?

- Nie, ale Jurek Bończak, który wcześniej reżyserował tę sztukę w Radomiu, pokazał nam nagranie. Tam do roli Toniego zaprosił aktora z Warszawy, Jacka Łuczaka, z którym już pracował i który robił to świetnie. Zobaczyłem go w 1500. spektaklu. Myślałem, że gdyby mi się udało doskoczyć do tego poziomu, byłoby super, na szczęście Jurek nie był rozczarowany i stwierdził, że mam szansę popłynąć daleko. W tej roli jest coś takiego, że przyjemnie się gra, publiczność żywiołowo reaguje. Chociaż to jest dosyć grubo grane, dla mnie bardzo grubo, bo ja wolę trochę inny rodzaj aktorstwa. Ale to jest farsa.

Łuczak grał 1500 razy, a ty?

- Nie liczyłem, może koło 30? Ale ta sztuka latami nie schodzi z afiszów w innych miastach. Może u nas będzie podobnie. Zwłaszcza że ludzie przychodzą na spektakl po kilka razy. Rzecz jasna nie mógłbym grać cały czas w farsach, bo bym się znudził. Wspaniałe jest to, że mogę brać udział w tak różnorodnych projektach.

Kolejna rola była całkiem odmienna, to wujek Władek w "Widnokręgu".

- Bardzo się ucieszyłem, że Michał Kotański będzie to robił, bo "Widnokrąg" to wspaniała powieść. Zastanawiałem się, jak Paczocha napisze scenariusz, przecież w niej jest tyle wątków. Potem, w czasie prób trzeba było rezygnować z kolejnych ze względu na czas. Spektakl nie może trwać 4 czy 5 godzin.

Czy kiedy czytałeś "Widnokrąg", zastanawiałeś się kogo mógłbyś zagrać?

- Nie, ale bardzo się ucieszyłem na tę rolę, to niezwykły materiał i bardzo ciekawa postać. Wiadomo, że człowiek nie jest ani dobry, ani zły, tak jak wujek Władek. I jest coś magicznego w tym Kruczku, który tak poukładał losy wujka, że w pewnym momencie on już o niczym innym nie mógł myśleć. Jestem miłośnikiem zwierząt i zdaję sobie sprawę, że to jest możliwe, takie zafiksowanie. Pies to jest przyjaciel, kocha nas bezwzględnie i czasami bywa tak, że człowiekowi zastępuje innych ludzi.

Fantastycznie oddałeś mentalność wsiowego awanturnika, chociaż ten typ jest ci zupełnie obcy.

- Michał Kotański słusznie zauważył, że wszyscy na jakimś etapie pochodzimy ze wsi. To są nasze korzenie. Na jednej z pierwszych prób polecił nam poszukać rodzinnych fotografii, zacząłem przeglądać zdjęcia babć, prababć, pradziadków. I jakieś dalekie, dalekie związki mam, bo oni też się wywodzili ze wsi. Osiedlili się w mieście, potem przyszła wojna, pobyt w Niemczech, ale to opowieści nie na tę okazję. Mam też dziadka Władka i dużo w temperamencie wujka jest właśnie z niego.

Twój bohater jest bardzo ludzki i wzruszający w pragnieniu zadośćuczynienia krzywdzie wyrządzonej psu, robi to bez patosu.

- Przygotowując się do roli, zawsze zastanawiam się, jaki jest człowiek, którego gram. Czy taki, jakim jest w stosunku do innych, czy wtedy kiedy jest sam? Człowiek ma cechy okrutne i wspaniałe, ale co sprawia, że jedne mają przewagę nad drugimi? Czy zachowanie wujka nie jest efektem tego, że nie może mieć dzieci, że ma chorowitą żonę? To też może być przyczyną jego frustracji i przelania wszystkich uczuć na Kruczka.

U Uny Thorleifsdott zagrałeś bezdomnego Piotra...

- To był zupełnie inny rodzaj teatru, inna praca, teatr raczej formalny, ale postać dla mnie interesująca. Dodatkowe wyzwanie, bo przez cały czas Piotr kręci się po scenie, wchodzi z interakcje z pub-licznością. Ta postać pokazuje, jak można manipulować emocjami ludzi, udowadnia, że nic nie jest takie, jak nam się wydaje. To była superpraca.

Sezon zakończyła "Dzika kaczka" Ibsena z tobą w roli Hjalmara.

- Klasyka gatunku, reżyserował Franciszek Szumiński, bardzo mi się spodobało to, w jaki sposób on o tym myślał. Uznałem, że muszę mu zaufać i iść we wskazanym kierunku. To była bardzo trudna praca, bo wszystko opiera się na improwizacji, żeby było tu i teraz. Trzeba było budować bardzo skomplikowany monolog wewnętrzny. I nawet, jeśli nic nie mówiłem, musiałem się utrzymywać w tym monologu, bo jeżeli postać nic nie myśli, to od razu widać. Ciekawa też była obsada, wspaniała Urszula Grabowska grająca Ginę i młodziutka Vanessa Gazda, bardzo dobrze się z nimi pracowało. Nie zmienia to faktu, że wejście w rolę to duży wysiłek. Beata mówi, że czasami w domu nieświadomie staję się Hjalmarem i że pies się mnie wtedy boi. Granie w "Dzikiej kaczce" przypomina mi to, co grałem w "Białych nocach" Dostojewskiego. Wtedy także musiałem pisać monologi wewnętrzne tej postaci, wizualizowałem sceny, stawałem się tym człowiekiem. W "Dzikiej kaczce" jest podobnie. Na ten spektakl przychodzę wcześniej, bo potrzebuję się ubrać w kostium, chodzić po tej przestrzeni i myśleć tą postacią. Wychodziłem z domu, siadałem na rower i już jechałem jako Hjalmar, patrzyłem na świat jego oczami. To jest przerażające. Moment, kiedy uderzam córkę w twarz. Na próbach reżyser mówił: Uderz mocno, nie mogłem. No przecież ona ma taką maleńka buźkę... To było na próbach, ale jak zaczęliśmy grać, w emocjach uderzyłem ją bardzo mocno. Dla mnie samego było to zaskoczenie.

Razem z żoną Beatą prowadzicie warsztaty teatralne dla młodzieży...

- To daje dużo satysfakcji. Pracujemy z grupą około 10 osób. Dyrektor udostępnia nam salę. Teraz pracujemy nad sztuką "A niech to gęś kopnie", premiera jesienią.

A jakie plany wakacyjne?

- Chciałbym porzucić telefon i powędrować gdzieś, może po Górach Świętokrzyskich, bo tu jest pięknie, a ja nigdy nie miałem na to czasu. Przyda mi się taki kompletny reset. Odpoczynek od telefonu i od wszystkich urządzeń. Chciałbym też, żeby córka Bogna się od tego uwolniła, ale muszę jej dać przykład. Chociaż ja i tak już nawet konto na Facebooku wyciszam. Jestem coraz dalszy od tego. Kiedyś, i to nie tak strasznie dawno temu, robiłem zdjęcia, wywoływałem je sam i te zdjęcia przetrwały, a jak zacząłem pstrykać i kręcić filmy na nośnikach cyfrowych, to niestety, połowę już straciłem, bo nośniki, na których je miałem, rozmagnesowały się. I tak właśnie żyjemy, szybko i byle jak, a ja chciałbym przywrócić coś z tamtych czasów i być bardziej analogowym.

Czy wiesz, co cię czeka w przyszłym sezonie?

- Jeszcze nie, ale też nie jestem specjalnie ciekaw. Mam czas wakacji i nie chcę o tym myśleć. Chociaż dla mnie, gdybym nie był obsadzony w ogóle, to chyba bym zwariował. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym nie grać, teatr to moje życie. Nie sądzę, bym miał tak wspaniały sezon jak ten kończący się, zresztą trzeba też odpocząć, ale z drugiej strony, kiedy pojawia się propozycja jak ta, zagrania w "Dzikiej kaczce", to myślę, że dam radę i biorę ją. Dzięki temu poznaję wspaniałych ludzi, pracuję z nimi.

I nie myślisz o zmianie teatru, miasta?

- Kielce to moje miejsce do życia i pracy. Gram bardzo dużo, mam ciekawe role, a nawet gdy są mniejsze, to też jestem zadowolony, bo nie jestem tak obciążony. Przeprowadziłem się tu z Krakowa i nie żałuję.

Dziękuję za rozmowę.

---

Dawid Żłobiński - urodził się w 1971 w Krakowie. W latach 1991-1992 grał w Teatrze 38 w Krakowie, w latach 1994-2004 był aktorem Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie. Od września 2004 związany jest z Teatrem im. S. Żeromskiego w Kielcach.

Lidia Cichocka
Echo Dnia
29 czerwca 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...