To, co najmocniejsze, wyszło z oryginału

"Ragtime" to wielowątkowa opowieść z początku XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Patronuje jej amerykański sen, historia od pucybuta do milionera, postęp techniczny, ale i rozczarowanie tym najwspanialszym z krajów, brak uczciwej płacy dla rzesz robotników, próby emancypacji czarnej części ludności i tchnienie I Wojny Światowej. Bohaterom towarzyszy ragtime, muzyczny powiew wolności z czarnych dzielnic Harlemu, z którego królowaniem, nie mogą się pogodzić, konserwatywnie nastawieni członkowie społeczeństwa.
Zachwycają, następujące po sobie sekwencje wydarzeń. Akcja, spowalniana jedynie lirycznymi momentami, brawurowo mknie naprzód, oddając ducha postępu i szybkość zmian, jakie dokonywały się na początku XX wieku. Historia amerykańskiej rodziny sukcesu, łączy się w pewnym momencie z życiem czarnej dziewczyny i jej dziecka, co pozwala pokazać niechęć białej Ameryki do jej czarnej części. To spotkanie zmienia całą rodzinę, pozwala spojrzeć na kochany kraj bardziej świadomie. Jej losy pokazane są równolegle z epizodami z życia sławnych postaci tamtego okresu: Emmy Goldman, Henrego Forda, P.J. Morgana. Goldman jest rzeczniczką robotniczej Ameryki, Ford i Morgan inicjatorami postępu, ale i wyzysku. Fascynująca jest ta wielogłosowość. Ameryka ukazana jest w swej pełni: doskonałościach i niedociągnięciach. Gdy towarzyszymy historii sukcesu biednego emigranta z europejskiego sztetla, przyglądamy się jednocześnie tym, którzy zostali odesłani z powrotem, gdyż okazali się obywatelami gorszej kategorii. Wielką siłą "Ragtime'u" jest muzyka. Motyw przewodni należy do genialnie zapadających w ucho utworów i każde jego pojawienie się sprawia słuchowi przyjemność. Lecz, jak powiedział kolega po drugiej premierze, za mało jest ragtime'u w "Ragtimie" i trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Ożywcze dźwięki prekursorskiej dla jazzu muzyki, pojawiają się za rzadko, by oddać to pozytywne szaleństwo i odmienność w stosunku do tego, co było. W dodatku jest to muzyka na orkiestrę. Żałuję, że nie na bardziej jazzowy skład i czad. Brak mi choćby porywającego fortepianu. Ta dysproporcja, ten brak dają ciekawy efekt - nie wiem, czy zamierzony - interpretacyjny: czujemy, jak trudno się było przebić muzyce duszy, emocji, jak trudno zerwać kajdany poprawności. Słyszymy echa starego, które za nic nie chce odejść. Wśród drugiej obsady, występującej podczas drugiej premiery, należy wspomnieć o świetnych głosach: Matki, Sary, Coalhousa i Młodszego Brata Matki. Zmierzch starej epoki jest widoczny również w kostiumach, szczególnie kobiecych. Przedstawicielki białej klasy wyższej noszą luźne długie suknie w delikatnych kolorach, do tego wielkie kapelusze i parasolki, chroniące damy przed niemodną (aż do XX wieku) opalenizną. Czarne dziewczyny z Harlemu ubrane są już w sukienki do kolan, obcisłe, mieniące się kolorem dodatków. Strój, który dzisiaj ma dużo mniejsze i inne znaczenie, wtedy mówił o klasie właściciela, pozycji i posiadaniu. Dlatego elegancko i niekrzykliwie ubrany czarnoskóry Coalhouse Walker, dodatkowo posiadacz samochodu, obraża białą społeczność. Jest "czarnym, który nie wie, że jest czarny", a to rodzi konflikt. Zmianą elementów scenografii zajmowali się na bieżąco, milczący mężczyźni w robotniczych kostiumach. Stali się dzięki temu łącznikami pomiędzy klasą robotniczą z początku XX i XXI wieku. Swoją obecnością potwierdzali słuszność walki o ich prawa, wtedy i dziś. Pośrodku sceny stał mostek, który spełnił wszelkie role - od pokładu statku do piętra domu. Do niego dołączane były schody, wykorzystane m.in. jako trybuny na meczu bejsbola. Oprócz tego grały nieliczne, ale sugestywne przedmioty. W tle projektor wyświetlał to zdjęcie nowojorskiej ulicy, to inne, potrzebne w danej chwili obrazy. Genialnym posunięciem było przedstawienie sceny w sądzie w scenerii kabaretowej. Zeznająca żona, gwiazdka z charakterystycznym "łiiiiiiii", prężyła swoje wdzięki w rewiowym kostiumiku. Choreografia miała kilka fantastycznych odsłon. Wymieniony kabaret w sądzie, scena z pracownikami fabryki Forda, którzy zamienili się w tłok maszyny, taniec bejsbolistów, sprawiały niesamowite wrażenie, które kontrastowały z przeciętnością reszty ustawień i ruchów aktorów. "Ragtime" jako historia broni się sam. To rewelacja. Wszystkie elementy: scenografia, śpiew, choreografia itd., mają swoje mocne strony, świetne pomysły. Ale nie sposób się oprzeć wrażeniu, że bywają chwile, w których nie dzieje się nic ciekawego. Nie sposób nie przyznać, że w tym trzygodzinnym spektaklu, po przerwie w drugiej części jest moment, gdy akcja się ciągnie, nic się nie dzieje, aż do chwili, która rozpoczyna koniec. Zauważam, że to, co wyszło z oryginału: pomysł powieści, muzyka, to jednak najmocniejsze atuty musicalu. Gliwicki Teatr Muzyczny "Ragtime" na podstawie powieści "Ragtime" E.L. Doctorowa pryekad: Jacek Mikołajczyk libretto: Terrence McNally, muzyka : Stephen Flaherty teksty piosenek: Lynn Ahrens reżyseria: Maria Sartova choreografia: Elena Bogdanovich kierownictwo muzyczne: Tomasz Biernacki kierownictwo wokalne: Ewa Zug dekoracje: Marcel Sławiński kostiumy: Magdalena Tesławska Obsada: Wioletta Białk, Dominika Kramarczyk, Maria Meyer, Elżbieta Okupska, Oksana Pryjmak, Izabela Witwicka, Tomasz Białek, Jerzy Bytnar, Daniel Dąbrowski, Arkadiusz Dołęga, Wiesław Gawałek, Jerzy Gościński, Bernard Krawczyk, Kamil Kulda, Adam Mazoń, Michał Musioł, Jaromir Trafankowski, Stanisław Witomski i inni dyryguje: Tomasz Biernacki Prapremiera: 23 listopada 2007.
Inga Niedzielska
Dziennik Teatralny Katowice
29 listopada 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia