To nie to co myślicie

"Bromance" - reż. Michał Przybyła, Dominik Więcek - Scena Robocza - Centrum Rezydencji Teatralnej

Spektakl "Bromance" w przemyślany i bezpretensjonalny sposób wypełnia lukę, która zbyt długo była pusta. Dominik Więcek i Michał Przybyła wypowiedzieli się na temat, który na polskim gruncie już od dawna domaga się artystycznej wypowiedzi równie mocno jak wnikliwego zbadania.

"Bromance" nie jest jeszcze zbyt znanym powszechnie terminem, dlatego w pierwszym odruchu można źle odczytać jego znaczenie. Sugestywnie wybijający się w tym słowie element "romance" podpowiada dosłowne rozumienie pod kątem seksualnym. Twórcy spektaklu - Dominik Więcek i Michał Przybyła zaczęli swoją wypowiedź artystyczną od rozbrojenia powszechnego skojarzenia ze słowem oznaczającym męską przyjaźń. Z ciemnej sceny słuchać głośne jęki i oddechy, a także szmer ciał ocierających się o podłogę. Sugestywnie seksualna scena ujawnia swoje prawdziwe znaczenie w chwili zapalenia światła, które wydobywa z ciemności ciała szamoczące się w zapaśniczym uścisku. Najnowsze dzieło poznańskich tancerzy od początku do końca przedstawienia balansuje na granicy skojarzeń, zmyłek i kontrastów.

Bez wpadania w przesadę

Układ sceny przypominającej ring, wokół którego siedzi widownia, nawiązuje do przyjętej na początku konwencji widowiska sportowego. Podczas zapaśniczej walki głos z offu czyta niepisane zasady relacji męsko-męskiej, na przykład: "nie wolno obarczać przyjaciela własnymi problemami - to może być dla niego zbyt przytłaczające". Za pomocą sportu twórcy rozpoczęli swoją wypowiedź na temat trudów z jakimi związana jest męska przyjaźń otoczona stereotypami. Drżące palce czy nieco spłoszone spojrzenia były przy zastosowanym układzie scenicznym wyraźne dla widzów z każdego rzędu. W pierwszych minutach przedstawienia, tancerze wypowiadali kwestie nieśmiało, trochę zlęknieni premierą. Nie traktuję tych gestów tremy z dezaprobatą - przeciwnie - przy pomyśle opowiadania historii, w której uzewnętrzniane wrażliwości i słabości stanowią podstawę, niepewność wpisuje się w konwencję dramaturgiczną.

Spektakl utrzymany był jednocześnie w poważnej jak i dowcipnej konwencji, które przeplatając się dobrze budowały napięcie. Dzięki zręcznie prowadzonej części dialogowo-żartobliwej twórcy rozładowywali powagę podejmowanych tematów bez obawy wpadnięcia w przesadę. Elementy komiczne były przy tym nienachalne i niewymuszenie zabawne. Najczęściej komizm wynikał z nieco zaczepnych komentarzy wykonawców pod własnym adresem albo przytaczanych na scenie anegdot. Z kolei partie choreograficzne, które najczęściej funkcjonowały jako ilustracja poważniejszych aspektów opowiadanej historii, wyrównywały dramaturgię, gdy dowcip zmierzał do wyczerpania.

Zbędna ornamentyka

Dla zilustrowania swoich historii Więcek i Przybyła ukryli w ruchu całe spektrum emocji - od niepewności i smutku poczynając, a na złości kończąc. Przede wszystkim jednak choreografia służyła tu do mówienia o zawiłościach relacji z drugim mężczyzną. Była więc walka i próba podkreślenia własnej indywidualności, ale też gesty oznaczające czułość czy opiekuńczość. Tancerze świadomie używali przestrzeni scenicznej tworząc kompozycje przemyślane pod kątem każdego miejsca na widowni. Ruch jest potrzebny by mówić, gdy słowa nie mają już mocy lub trudno je znaleźć. Czasem próbą znalezienia własnego głosu było chodzenie po omacku i szukanie wspomnień na podstawie wymacanych elementów scenografii lub części ciała widowni, a sposobem na porozumiewanie się były kalambury. Powszechny zachwyt wzbudziła scena tanga, która bardzo dobrze równała erotyczne napięcie z rywalizacją czy zabawą. Więcek i Przybyła tańczyli do kompozycji Przemka Degórskiego, który akompaniował im podczas występu.

W pierwszej części przedstawienia ukryto kilka erudycyjnych oczek puszczonych w stronę widowni. Bardziej niż symboliczne znaki były to raczej znaczki pocztowe na kopercie adresowanej do "intelektualnego połechtania", do której włożono spis podstawowych dzieł sztuki takich jak "Dyskobol" Myrona czy "Stworzenie Adama" Michała Anioła. Przepraszam za nieco uszczypliwą trywializację tego zabiegu, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ukrycie dawnych mistrzów w intymnej narracji było niepotrzebną ornamentyką. Oczywiście można znaleźć uzasadnienie tego gestu na różne sposoby, ale przy sile skromności i prostoty całego spektaklu, zabieg ten ocierał się o przegadanie i wytrącenie z subtelności opowiadanej historii, która była na tyle dobrze skonstruowana, że nie potrzebowała kontekstowych dekoracji.

Strategia emencypacyjna

Opowiadanie historii na kanwie konfesyjnego zwierzenia to strategia pomocna w podtrzymaniu stałego zaangażowania emocjonalnego u widzów. Nieistotne czy Więcek i Przybyła obnażają prawdziwą czy wykreowaną intymność, choć na scenie posługują się własnymi nazwiskami. Przeprowadzają widzów przez zawiłości życiorysów - od dzieciństwa zaczynając, zahaczając o dojrzewanie, a kończąc na teraźniejszości. Mówią o swoich ojcach, kompleksach, seksualności, relacjach z innymi mężczyznami. Podobną strategię opowiadania feminizm oswoił dość dawno. Dziś, artystki i autorki coraz częściej podpisują się pod "dziewczyńskością", której brak skrępowania w mówieniu osobistych historii coraz częściej funkcjonuje jako strategia emancypacyjna. W tych zawodach mężczyźni pozostają jednak wciąż na starcie.

"Bromance" w przemyślany i bezpretensjonalny sposób wypełnia lukę, która zbyt długo była pusta. Więcek i Przybyła wypowiedzieli się na temat, który na polskim gruncie domaga się artystycznej wypowiedzi równie mocno jak wnikliwego zbadania. Ich założeniem było jednak, aby nie robić na scenie manifestu, mimo nośności tematu. Udało im się zachować indywidualny głos i jednocześnie wyjść obronną ręką ze wszystkich ryzykownych elementów formy i tematu przez nich podjętego.

Hermetyczność czy uniwersalność?

Według twórców uniwersalność przedstawienia paradoksalnie miała wynikać z indywidualnego punktu widzenia, z którym widz może się utożsamić, a opowiedziane historie traktować jak własne. Założenie brzmi sensownie, jednak problemem może być nieco hermetyczny charakter wypowiedzi scenicznej. Premiera w rodzinnym mieście, na którą w dużej mierze przychodzą znajomi i osoby, które z powodzeniem mogłyby być znajomymi znajomych, ułatwia wytworzenie poczucia wspólnoty posługującej się podobnym językiem, rozumiejącej te same żarty, w mig chwytającej nawiązania popkulturowe itp. Trudno jest jednak oprzeć się wrażeniu, że w pewnym sensie taki odbiorca przychodzi na przedstawienie już jako "swojak", dla którego poszczególne sceny rzeczywiście mogą wydać się bliskie, tak jak bliski jest mu język, sposób myślenia twórców, a może nawet pewne poglądy.

Trudno jednak nie pochylić się nad hermetycznością języka spektaklu, kiedy rzeczywistość przesiewa sceniczne nawiązania do piosenek Kayah przez sito internetowych nagłówków typu "bromance zagraża związkom heteroseksualnym". Nie tyle to zarzut co obawa, że "Bromance" skierowany jest dla określonego typu odbiorców, dla których spektakl wypełnia potrzebę mówienia o kwestii ważnej i niedopowiedzianej, ale być może nieczytelny dla osób z innych środowisk. Czas zrewiduje tę niepewność.

Julia Niedziejko
kultura.poznan.pl
13 października 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...