Topor w Białymstoku

"Księżniczka Angina" - reż. Paweł Aigner - Białostocki Teatr Lalek

To, co działo się na scenie można określić tylko jednym słowem: obłęd. I to obłęd czystej teatralności, umowności posuniętej do ostatecznych granic

Księżniczkę Anginę dosłownie połknęłam – już dawno. Dlatego gdy tylko dowiedziałam się, że w Białostockim Teatrze Lalek zostało zrealizowane przedstawienie na jej podstawie, bez wahania zdecydowałam się na podróż na Podlasie. Do pociągu wsiadałam pełna nawet nie nadziei, ale radosnego oczekiwania – dzięki silnemu przekonaniu, że BTL to miejsce idealne do dokonania zadania tak karkołomnego jak adaptacja szalonej prozy Rolanda Topora. Byłam pewna, że tam znajdzie ona swój idealny sceniczny wyraz.

Czy miałam rację? Cóż, i tak, i nie. Tym, co zachwycało i to nawet przed rozpoczęciem spektaklu – była scenografia. Pavel Hubička nie tylko stworzył dla nas wariacki, barwny świat, rządzący się własnymi prawami, ale także wykorzystał cały techniczny potencjał tkwiący w białostockiej scenie – stawiając jednocześnie przed zespołem aktorskim niecodzienne zadania, z którymi, trzeba przyznać, radzili sobie doskonale i (w większości przypadków) z ogromną naturalnością. To, co działo się na scenie można określić tylko jednym słowem: obłęd. I to obłęd czystej teatralności, umowności posuniętej do ostatecznych granic. Chciałoby się mu oddać całkowicie, tak samo jak oddaje się szaleństwu prozy Topora…

Jest jednak coś, co na to nie pozwala – choć nie wiem, jak tę kwestię odebraliby Ci, którzy nie znają książki. Mam na myśli pewne ograniczenie treści – zawężenie jej do samej fabuły, która pozwala na zastosowanie tych wszystkich spektakularnych scenicznych chwytów, ale zupełnie ich nie tłumaczy. Zapewne świadomie, reżyser pominął całą, tak przecież istotną, kwestię językowego szaleństwa, kształtowania rzeczywistości poprzez słowa. Ona pojawia się, owszem, ale tylko w niezmiernie delikatnym zarysie, którego można nawet nie zauważyć. Sądzę że taka decyzja mocno zubaża przedstawienie – niepotrzebnie, bo zespół białostockiego teatru, tak pełen energii i elastyczności, na pewno udźwignąłby takie zadanie.

Jednak, pomimo mojego zarzutu – jestem przekonana, że jest to coś naprawdę godnego uwagi, której dokonaniom BTL-u w ogóle poświęca się zbyt mało. Ważna, pierwsza adaptacja wyjątkowej książki, która nie boi się zawartego w niej absurdu – wręcz przeciwnie stara się odważnie z nim grać. Być może efekt nie sięga ideału, o którym myślałam jadąc na spektakl – ale i tak dałam się porwać, zachwycić. A o to przecież wciąż chodzi w teatrze.

Iga Kruk
Teatrakcje
7 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia