Tragikomedia Romea i Julii

"Romeo i Julia", Wrocławski Teatr Współczesny

W scenicznej realizacji Romea i Julii Rimasa Tuminasa pozornie wszystko odbywa się zgodnie z duchem dramatu Williama Shakespeare\'a. Bo przecież angielska tragedia humoru pozbawiona też nie była.

A jednak w utworze Tuminasa komizm zwielokrotniony jest do granic przyzwoitości: bawi widza scena pojedynku, jak również pogrzebu Tybalta. Jedynie sceny z udziałem kochanków z Werony budzą powagę, choć rozładowanie tragicznego napięcia dużą dawką komizmu rodzi nadzieję widza na szczęśliwy finał historii Romea i Julii.

Na ceglanym podeście klęczy postać (Tomasz Cymerman) zwrócona w kierunku bocznej ściany; tonem lamentacyjnym wypowiada słowa prologu. Uderza kamieniem o kamień zgodnie z monotonnym, jednostajnym rytmem muzyki. Scena ta przypomina judaistyczną modlitwę pod Ścianą Płaczu. Jednak podniosły ton ruchów i rytualne zawodzenie narratora gwałtownie zamienią się w infantylny śmiech oraz błazeńskie mruganie oczkiem do widza. Zmiany nastroju pierwszej sceny wytyczą rytm i stylistykę całego przedstawienia: patos będzie kontrastował z komizmem charakteru, sytuacji, a momentami nawet z czarnym humorem. Postaci sceniczne ścigać będą się w niewybrednym humorze, a sama tragiczność zredukowana zostanie do podniosłych scen kochanków z Werony. Wszystko inne będzie zaledwie błazenadą, choć nie pozbawioną poezji obrazów i dźwięków. 

Tuminas stłumił tragiczny nastrój dramatu: nie wyeksponował, a jedynie zasygnalizował konflikt rodów. Nienawiść rodzinna została skondensowana w jednej postaci – Tybalcie (Krzysztof Boczkowski). Wobec takiej marginalizacji problemu nie jest istotna ostatnia scena pogodzenia się Capulettich z Montecchimi, zatem nie została zainscenizowana. Do katastrofy dochodzi przypadkowo i nie łagodzi jej optymistyczny akcent pojednania; reżyser nadaje dramatowi wymiar pesymistyczny, nie wierząc w potęgę miłości, pokazując bezsens ofiar i negując nierozwiązywalność konfliktu. Tuminas odnosi się z szacunkiem tylko do uczucia zakochanych; kpi z każdego innego. Komiczni są właściwie wszyscy, a ich śmieszność stanowi kontrapunkt dla podniosłej miłości Romea (Bartosz Woźny) i Julii (Dorota Abbe). W pierwowzorze literackim najwięcej komizmu wprowadzali Merkucjo oraz Marta, ich rubaszny humor został w inscenizacji poszerzony na pozostałe postaci sceniczne. Estetyczny wymóg decorum, choć złamany już przez Shakespeare’a, został całkowicie wyeliminowany w realizacji scenicznej. Sprośne żarty i groteskowe zachowanie charakteryzuje tu nie tylko postaci z niższego stanu: bawi ojciec Laurenty (Krzysztof Kuliński), komiczny w swej drapieżności jest Tybalt, śmieszy przygłupi i ordynarny Benvolio, a Capuletti (Maciej Tomaszewski) piszczy jak rozhisteryzowana, innym razem jak podekscytowana kobieta, rozdzierając na strzępy powagę pogrzebu Tybalta. Nie przejdzie metamorfozy literackiej, w której z nieugiętego wroga Montecchich stał się pojednawcą; przeobrażenie ojca Julii zrealizował reżyser na ścieżce od zabawnego artysty do impulsywnego despoty. W utworze Tuminasa to nie on, a Tybalt uosabia rodową nienawiść; Boczkowski postarał się uwidocznić tę zmianę akcentu. Sugerując, że nienawiść zezwierzęca człowieka, a może odwołując się do zachowań zwierząt, na których wzorują się wschodnie sztuki walki – Tybalt przypomina panterę: ubrany na czarno miauczy, drapie pazurami, wyciąga się jak kot. Pozycje bojowe, które przyjmuje w czasie pojedynku z Merkucjem i Benvoliem są śmieszne i mało przekonujące. Ale nie o to przecież chodzi. W inscenizacji Tuminasa gra aktorska jest w ogóle przejaskrawiona, wyolbrzymiona, po prostu teatralna. Boczkowski kreuje swoją rolę właśnie w tej konwencji, a do tego dodaje charakterystyczny dla siebie ironiczny uśmiech.  

Mimo śmieszności postaci drugorzędnych realizatorzy spektaklu zadbali o poetycki wydźwięk całości inscenizacji. Przyczyniły się do tego: kompozycja przestrzeni scenicznej, oprawa muzyczna oraz sposób poruszania się aktorów na scenie. Dla wielości miejsc przyjęto niezmienną scenografię złożoną z dwu głównych elementów: w głębi sceny wisiała ogromna, ruchoma ściana poskładana z różnego kształtu i rozmiaru drzwiczek oraz szuflad, a na środku sceny znalazł się ceglany podest. Charakter miejsca określany był m. in. za pomocą użycia rekwizytów; stosowano je na zasadzie pars pro toto (poręcz łóżka zamiast łóżka) lub porównania (balustrada kościelna jako grobowiec, a może katafalk). Temu samemu celowi służyły motywy muzyczne, przypisane określonym miejscom (np. kościół) oraz postaciom. Sceny z udziałem Julii zapowiadał dźwięk przypominający dzwoneczek, który podkreślał subtelność i niewinność protagonistki. Z tym lejtmotywem kontrastowała dudniąca, nerwowa muzyka zarezerwowana dla Merkucja i Benvolia. Wspomniana wcześniej ruchoma ściana również budowała napięcie, gdyż w pewnych momentach przysuwała się w kierunku proscenium, ograniczając przestrzeń sceniczną. Służyła także efektownym wejściom i zejściom aktorów na scenę: postaci turlały się pod nią w czasie pojedynku, czasem nawet wysuwały się na scenę razem z szufladą. Marta (Elżbieta Golińska) natomiast, wychodząc z pokoju Julii, poruszała się po konkretnym torze, omijając niewidzialne ściany mieszkania. Ta umowność przestrzeni, skróty teatralne, sceny pantomimiczne, teatralność gestów i zachowań – to wszystko wzmagało wrażenie sztuczności przedstawionego świata, a jednocześnie sugestywnie oddziaływało na widza.  

Poetyckość scen wzmagała się wraz z pojawieniem się Julii na scenie. Poznajemy ją w zwiewnej, białej sukni i w baletkach, z niewinnym wyrazem twarzy i figlarnym zachowaniem. Posłuszna jest pod kuratelą rodziców, a poza ich kontrolą pali papierosy i z radością kosztuje pocałunków nieznajomego. Kiedy podchodzi do ołtarza z chlebem i winem owiniętymi w koc, jest już dumną, rozważną kobietą, która po ślubie niestety zamieni się w rozhisteryzowaną żonę. Będzie skakać nieznośnie po scenie oraz wymachiwać bezmyślnie rękoma, nie mogąc pohamować emocji. Jedynie urok osobisty aktorki sprawia, że nadmierne środki ekspresji zastosowane w scenach końcowych są do zniesienia dla widza.  

Historia Romea i Julii w ujęciu Tuminasa jest uwspółcześniona z umiarem, choć może przesadnie groteskowa. Sprawia przyjemność wizualną i audytywną, bawi, niektórych nawet wzrusza. To taka tragedia uszyta na miarę naszych czasów, w których konflikty tragiczne ograniczają się do braku asertywności i porozumienia stron. Tuminas sugeruje, że tylko miłość należy traktować poważnie. Choćby ona sama nie była rozważna, ani poważna.

Ilona Matuszczak
Dziennik Teatralny Wrocław
16 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia