Trelińskiego walka z patriarchatem

"Moc przeznaczenia" - aut. Giuseppe Verdi - reż. Mariusz Treliński - Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Teatr Wielki - Opera Narodowa

W piątek trzynastego stycznia odbyło się w Warszawie huczne otwarcie nowego roku – premiera verdiańskiej „Mocy przeznaczenia" w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Jest to największa w dziejach produkcja Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, a jednocześnie koprodukcja z nowojorską Metropolitan Opera.

Wystawiona z wielkim rozmachem opera przedstawia uwspółcześniona wersję jednej z hiszpańskich oper Verdiego. Efekt ogromu pracy setek pracowników Teatru Wielkiego zaangażowanych w realizację dzieła robi wrażenie!

„La forza" – przesądni Włosi nie wymawiają pełnej nazwy opery, tak jak nie noszą się na fioletowo na scenie – jest jednym z mniej znanych dzieł operowych włoskiego kompozytora. Pewnie dlatego, że jej zawiła akcja obfituje w wiele dramatycznych zwrotów i trwa przez długie lata. W połączeniu z umiejscowieniem historii w osiemnastowiecznej Hiszpanii oraz w okrasie charakterystycznej emocjonalności przypomina, jako żywo, ciągnącą się przez dziesiątki odcinków telenowelę rodem z Ameryki Południowej.

To przychodzi mi na myśl anegdotka opowiadana w konserwatoriach muzycznych na północy Włoch, mianowicie podobno pewien student z Korei, poproszony na egzaminie o streszczenie „Trawiaty", odpowiedział krótko: „Violetta – puttana – muore". Anegdota nie mówi, czy zdał, ale z pewnością treści „Mocy przeznaczenia" nie dałoby się tak zwięźle opisać.

Skąd zatem pomysł słynnego polskiego reżysera na inscenizację tej właśnie opery? Treliński za klucz do dzieła uważa figurę ojca, a następnie jej utratę, zanegowanie, i rozpaczliwe później poszukiwanie, a przy okazji rozprawia się z patriarchatem, uosobionym w skostniałej figurze władczego padre, figurze, która oznacza przemoc, siłę, niesprawiedliwość, a nawet wojnę, lecz której odrzucenie nie jest, jak się okazuje, rozwiązaniem.

Treliński przedstawia te bardzo współczesne i uniwersalne problemy na scenie mając do dyspozycji imponujące środki: przede wszystkim wspaniałą muzykę Verdiego, wykonywaną przez doskonale zgraną i prowadzoną przez płomiennego Patricka Fournillier orkiestrę, świetnie przygotowany przez Mirosława Janowskiego chór oraz bardzo ciekawą obsadę złożoną z wybitnych solistów. Reżyser współpracował z dramaturgiem Marcinem Cecko. Poza tym na scenie wraz z wartką akcją krąży przygotowana z ogromnym rozmachem fascynująca, oszałamiająca, cudowna, chwilami szokująca scenografia autorstwa, oczywiście, Borisa Kudlički. Jeśli dodamy do tego filmowe – dosłownie – i nowatorskie elementy przedstawienia, takie jak wstrząsający wypadek samochodowy, czy pochód eremitki pośród szpaleru zakonnych przekleństw, otrzymujemy dzieło o potężnym ładunku dramatycznej... mocy.

Pokrótce – ale nie w trzech słowach – akcja opery przedstawia się tak: władczy ojciec, hiszpański Markiz Calatrava, nie akceptuje Alvara, adoratora swej córki, Leonory, jako że jest on godnym pogardy pół krwi Inkiem, w związku z czym para zakochanych planuje cichcem ucieczkę. Wtargnięcie ojca do sypialni nietkniętej Leonory tuż przed potajemnym exodusem kochanków skutkuje awanturą, a następnie przypadkowym wystrzałem i śmiercią Markiza, a potem niesłusznym obwinieniem Alvara o morderstwo i rozłączeniem zakochanych – Alvaro trafia do więzienia, a Leonora, ścigana wyrzutami sumienia oraz zemstą własnego brata, Carla, za „zhańbienie" rodziny, rozpoczyna incognito życie pustelnicze za zgodą przełożonego pobliskiego klasztoru, Ojca Gwardiana... Właściwie to dopiero niespełna połowa historii, ale bystry czytelnik zrozumie, że i tak się streszczam. Przejdę zatem do omówienia samej inscenizacji oraz kreacji artystów.

Najwspanialszym solistą „Mocy przeznaczenia" i zarazem gwoździem programu jest tenor Tadeusz Szlenkier jako Don Alvaro. Jego interpretacja jest w całości spójna aktorsko i bezbłędna wokalnie. Słuchanie jego pięknego śpiewu to po prostu czysta przyjemność, doświadczenie bel canto. Artysta porywa jako zakochany i temparamentny młodzieniec, jako upokarzany i dumny „dzikus" – tu ukłon w stronę nowoczesności Verdiego, który rzekomemu „odmieńcowi", potomkowi podbitych przez Hiszpanów Peruwiańczyków, daje najbardziej szlachetne cechy charakteru –, jako waleczny i honorowy żołnierz, wreszcie jako pokorny i miłosierny zakonnik. Szlenkier z wykształcenia jest filozofem (!), ukończył studia muzyczne na Yale, jest etatowym solistą teatru w Norymbergii. Za rolę Alvara w TWON został słusznie nagrodzony płomiennym entuzjazmem publiczności – brawo!

Tomasz Konieczny wystąpił w podwójnej roli – Markiza Calatravy oraz Ojca Gwardiana, pod skrzydła którego chroni się uciekająca przed przeznaczeniem, czy raczej wciąż szukająca ojcowskiej figury Leonora. Artysta dysponuje ogromnym wolumenem głosu i doskonałą techniką, od ponad dwudziestu lat odnosi sukcesy na scenach teatrów w Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Węgier, Czech, Polski i USA. Jednak w TWON zaprezentował się nazbyt jednolicie, nieco zaskakująco jak na dyplomowanego aktora. W scenie otwierającej operę, gdzie w zamyśle Verdiego widzowie mają zobaczyć nie tylko typowego południowego ojca, "padre padrone", ale i czułą zażyłość, jaka łączy go z córką, widzimy tylko złowieszczego pana i władcę. Co więcej, jego pokładanie się na łóżku i obłapianie Leonory jednoznacznie sugerują chorą relację. Oczywiście ma to być spójne z reżyserską wersją walki z patriarchatem, a zatem z wynaturzeniem reprezentujących go figur – Markiz, faktycznie, jest rozwiązłym przemocnikiem bez szacunku dla kogokolwiek. Podobnie przesadnie zostaje przedstawiony Ojciec Gwardian, przybrany w kuriozalne u zakonnika biskupie szaty i niezmiennie srogo despotyczny. Szkoda jednak, że Konieczny pozostał przez całą operę w tym inkwizytorskim tonie, a nie ukazał całej gamy uczuć i różnych cech osobowości Padre Guardiano. Trudno orzec, czy to bardziej realizacja zamysłów reżysera, czy też taka jest osobowość tego konkretnego artysty, śpiewającego na co dzień w wagnerowskiej estetyce.

Rolę Leonory, a jest to piekielnie trudna partia, interpretuje Izabela Matuła, która chwilami osiąga najwyższe mistrzostwo sztuki wokalnej. Śpiewaczka ma imponujący dorobek artystyczny, a w repertuarze około siedemdziesięciu ról w operach różnych epok i stylów. Jej ciemny, obdarzony wielką mocą sopran oszałamia widzów, zwłaszcza w połączeniu z filigranową postacią i dziewczęcą urodą artystki. Matuła z wielką swobodą porusza się w szerokim ambitusie sopranu dramatycznego, zarówno górne, jak i dolne ekstrema jej głosu nabrzmiałe są dźwięczną energią. A jej wyrazisty temperament pasowałby też do roli... Preziosilli.

Cygańska markietantka, czyli handlarka podążająca za wojskiem i uwielbiająca wojnę, została przedstawiona jako prawdziwa kapłanka wojennej pożogi. Rolę powierzono Monice Ledzion-Porczyńskiej. Preziosilla uosabia dziwną, pierwotną duchowość – jej obrządkiem jest bezmyślne rzucanie się tłumów w krwawą jatkę, radosne wystrzały, lubieżne drgania, których wynik jest zawsze taki sam: powykręcane członki, urwane kończyny, śmierć, ruiny, bieda i głód. Przedstawienie wojny doskonale wyszło twórcom opery – zarówno scenografia, jak i kostiumy, nawiązujące do doświadczanej na bieżąco agresji zbrojnej tuż obok nas, robią ogromne wrażenie. Wszystko zostało doskonale podkreślone ubiorem Preziosilli i jej lekceważącym wobec skutków wojennej zawieruchy zaciąganiem się długim papierosem. Towarzyszy jej też świta osobliwych tancerek, nieco przerażających króliczków Trelińskiego.

Don Carlo, czyli brat Leonory, pędzony przez życie bezsensowną wendettą na siostrze i jej adoratorze, to tragiczna postać, a jednocześnie właściwie najważniejszy bohater „La forzy". Treliński nazywa go Hamletem. Tę rolę interpretuje baryton Krzysztof Szumański, absolwent studiów wokalnych w Warszawie i Londynie, pracujący w Polsce, Niemczech i Wielkiej Brytanii. Carlo jest przeklęty bardziej niż Leonora, choć to na nią rzuca klątwę umierający Calatrava – nie potrafi zbudować własnego życia, nie potrafi odciąć się od przeszłości, nie chce się poddać uzdrawiającej mocy przebaczenia, która jest jedynym rozwiązaniem, jakiego szukamy. To najtrudniejsza partia tej opery.

Na uwagę zasługują także śpiewacy występujący w pomniejszych rolach. Po pierwsze wspaniały bas Dariusz Machej, doskonały wokalnie i aktorsko jako Brat Melitone, dalej mezzosopran Magdalena Pluta jako pokojówka Leonory, Curra, tenor Mateusz Zajdel jako Trabuco, oraz bas Michał Romanowski w roli Alcade – ten artysta miał w dodatku najlepszy ze wszystkich kostium, przy czym trudno dociec, czy to szata zdobiła człowieka, czy odwrotnie.

Dzięki wspólnej pracy wszystkich twórców zaangażowanych w stworzenie warszawsko-nowojorskiej wersji „Mocy przeznaczenia", otrzymaliśmy jako widzowie oszałamiające, nowatorskie przedstawienie wszystkich sztuk, które na długo pozostanie w naszej pamięci. Odczytanie uniwersalnych myśli, jakie przekazali nam Giuseppe Verdi i Francesco Maria Piave, niweluje dzielące nas sto pięćdziesiąt lat. A kolejna, bo trzecia już koprodukcja TWON z MET, jest kolejnym krokiem potwierdzającym silną pozycję polskiej opery na świecie.

Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
17 stycznia 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia