Trochę szkoda, trochę nie

"Szkoda, że jest nierządnicą" - reż. Krzysztof Prus - Teatr Polski w Szczecinie

Oryginalny tytuł napisanej przez Johna Forda ok. 1626 sztuki Tis Pity Ske's a whore jest dosadniejszy (whore to mówiąc oględnie: dziwka) niż ten z eleganckiego przekładu Ludmiły Marjańskiej: Szkoda, że jest nierządnicą. Bo też ów dramat ze schyłku epoki elżbietańskiej, kiedy to renesansowe wartości ulegały degeneracji, mówi o świecie bez osłonek i jakby w przeświadczeniu ich zmierzchu i upadku (...) Krzysztof Prus, który nosił się z wystawieniem sztuki Forda od lat (...) wyreżyserował ją w szczecińskim Teatrze Polskim "po bożemu". A używam tego określenia z całą świadomością jego perwersyjnego związku ze spektaklem, który mówi między innymi o płasko rozumianej religijności.

Decyzja Prusa, by dramat sprzed wieków pokazać właśnie tak - odważna w dzisiejszym teatrze, który dekonstruuje klasykę i unika osadzania spektakli w ich historycznym kontekście - wzbudziła mą życzliwość. Choć i obawy. Taka realizacja to wyzwanie dla teatru, sprawdzian jego profesjonalizmu. A poetycka fraza sztuki to rzecz niełatwa dla aktorów, nawykłych do innej gry. Na szczęście Polski poradził sobie ze sprawdzianem, a widzowie dobrze przyjęli tradycyjnie zrobiony spektakl.

Co nie znaczy, że satysfakcja jest pełna.

Przedstawiona przez Forda historia - zgodnie z kolei z konwencją teatru jego epoki - osadzona we włoskich realiach (skądinąd dość umownych) - to love story z tragicznym finałem. Kazirodcza miłość Giovanniego (Piotr Bumaj) i jego pięknej siostry Anabelli (Sylwia Różycka) jest mrocznym wirem, który wciąga wszystkich wokół. To jakby Romeo i Julia w wersji hard: z dodatkiem erotycznego tabu. Ale u Szekspira gros bohaterów jest niewinnych, a u Forda miłość dwojga staje się katalizatorem, wydobywającym na wierzch brudy otoczenia, a i całego świata.

W Nierządnicy króluje zdrada, piętrowa, w której punkt wyjścia, zemsta lub odwet, zaciera swą pierwotną istotę, stając się złem samym i pociągając za sobą kolejne zło. W tę sieć wpada zarówno mszcząca się na kochanku Hipolita (Dorota Chrulska), jak i wierna niania o znaczącym imieniu Putana (Elżbieta Donimirska), porywczy i ambitny Grimaldi (Wiesław Orłowski), lecz i zakochany Soranzo (Damian Sienkiewicz) czy straceńczo głupi Bergetto (Marek Żerański) - na marginesie: ciekawa, acz przerysowana nieco rola. Ale i niemający bezpośredniego udziału w wypadkach - ojciec Bonawentura (Sławomir Kołakowski), Florio (Jacek Polaczek), Donado (Adam Dzieciniak) - zdają się uprawomocniać zło i kłamstwo świata.

Hołdującego ideałom, wśród których jest wolność i miłość, lecz lękającego się ich. Pełnego wielkich słów, ale ze strachu i dla wygody popadającego w hipokryzję. Świata, którego martwa, pokazowa religijność -daleka od duchowości i sprzyjająca występkowi - miażdży to, co żywe i piękne, a na zgliszczach rodzi małe i plugawe wiary: kult władzy, żądzę pieniądza, opętanie seksem...

Skąd my to znamy? Ano właśnie. Nie bez kozery widzowie premiery reagowali spontanicznie na słowa i sceny, z których czytali aluzje do współczesności. Taką reakcję wywoływała choćby postać Kardynała (Zbigniew Filary) - mocny, efektowny akcent spektaklu - jego oświetlona punktowo i ukazująca się co jakiś czas w głębi sceny sylwetka to cyniczne memento dla porywów uczuć, targających bohaterami.

Tu jednak pojawiają się problemy. Konwencja mająca ukazać świat w napięciu między sztywnym gorsetem obyczajowych norm i kościelnych dyrektyw a tęsknotą za wyzwoloną z tych pęt duchowością, oddaje wprawdzie formę, w której opowieść zapisano, ale że czyni to przy pomocy skonwencjonalizowanych środków, sama staje się ich niewolnikiem. Bohaterowie spektaklu zdają się nie tyle - jak być miało - uniwersalni, ile papierowi, a ich problemy wykreowane raczej, niż naprawdę przeżywane. Być może jest w tym trochę winy Forda, którego od Szekspira zda się różnić i to, że brak mu siły wyrazu w ukazywaniu uczuć. Odnoszę jednak wrażenie, że gdyby Prus zdecydował się na jakieś małe, a znaczące odstępstwa od tradycyjnej formy inscenizacji, to dramat sprzed czterech wieków wybrzmiałby mocniej.

Zwłaszcza że są w spektaklu miejsca i postaci, które mogłyby to uwiarygodnić. Przede wszystkim Vasques (Krzysztof Bauman) - tajemniczy sługa Soranzo, spińtus movem wypadków. Co nim powoduje? Chęć osobistej zemsty, potrzeba wymierzania sprawiedliwości światu czy wywołana nieprawością tegoż ochota na okrutną grę jego regułami? Wyrazisty, silny, chwilami demoniczny w tej roli Bauman nasyca spektakl energią, wywołując zmienne uczucia - od akceptacji po niechęć i lęk. Prus wykorzystuje tę postać z widocznym zamiarem uczynienia z niej przewodnika po ukazanej rzeczywistości; tyleż jej oskarżyciela, co i wspólnika, tyleż kata, co ofiary. Ale ostatecznie postać ta wymyka się mu, i nie odciska na spektaklu takiego piętna, jakie by mogła. Że tek być miało? I że do widza należy interpretacja, jaką rolę grał w tym wszystkim Vasques? Może. Tyle że rozmach, z jaką ta rola jest w przedstawieniu ukazana, wymagałby jednak dobitniejszej puenty.

Warto zauważyć, że właśnie wieloznaczne, nasycone dobrem i złem postaci sąwspektaklu najciekawsze, a role Baumana, Donimirskiej czy Jacka Piotrowskiego (szarlatan Richardetto) niosą ze sobą najwięcej emocji. Nie udało się ich przenieść w dostatecznym stopniu do ról głównych. Poniekąd dlatego, że Ford stworzył dla nich kwestie raczej rezonerskie niż tętniące życiem -trudno np. uwierzyć wgodne Hamleta dylematy Giovanniego, a jego bunt i samoubóstwienie - rozpaczliwa reakcja na milczenie Boga - zdają się, mimo starań P Bumaja mało przekonujące. A kto wie, czy nie staliby się nam bliżsi, gdyby wyszli czasem z ram konwencji.

Trochę więc szkoda - że nawiążę żartem do tytułu - iż spektakl poprzestał na wpisanej w dramat formie klasycznego widowiska, i nie wyzwolił w sobie (i w nas) silniejszych wzruszeń. Ale przyznać trzeba, że jest-także dzięki swej konsekwencji estetycznej - przedstawieniem efektownym, zrealizowanym starannie (naturalność i czytelność wierszowanej frazy w większości ról, dbałość o inscenizacyjny detal), ze smakiem i urodą (scenografia i kostium, choreografia i sceny zbiorowe). I co ważne - skłaniającym do refleksji. Choćby nad podobieństwem pułapek, w jakie zawsze wpada świat, gdy wysokie, sięgające nieba pragnienia zderzają się z ziemią, którą gorliwie udeptujemy wokół na własny użytek Depcząc przy okazji innych.

Artur D. Liskowacki
Kurier Szczeciński
8 listopada 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia