Trudna lekcja dorosłości

"Nibylandia" - reż. Dorota Abbe - Teatr Nowy w Poznaniu

Co by się stało, gdybyś znalazł się w krainie, gdzie wszystko jest na niby? Jakie to uczucie pozostać w takiej próżni? Oni tam byli, a może nadal tam tkwią? Czy grupa dużych, zagubionych chłopców, których opuścił Piotruś Pan zdoła znaleźć wyjście z Nibylandii?

Najnowsza premiera Teatru Nowego to spektakl amatorskiej grupy ,,Wikingowie" w reżyserii Doroty Abbe. Jest już drugim przedstawieniem, które zaprezentowali na deskach profesjonalnej poznańskiej sceny. Konstrukcja widowiska opierała się na przełożeniu rzeczywistych doświadczeń dorosłych mężczyzn, których dotknął problem bezdomności, na baśniową sytuację grupy chłopców, którzy zostali sami w Nibylandii i za wszelką cenę szukają z niej wyjścia. W scenariusz wplecione zostały prawdziwe historie aktorów, którzy w takcie przedstawienia opowiadają o swoich domach, rodzinach, bliskich osobach, które utracili oraz marzeniach, które nadal mają.

Niewątpliwie uderzająca była w grze artystów prawda ich przeżyć, oni na scenie pozostawili kawałek siebie, opowiadali swoje życie w nieco zmetaforyzowanej formie, ale w sposób szczery i miejscami bezpośredni. Jednak wśród aktorów pojawił się również profesjonalista (Piotr Czekała) i to wprowadziło duży kontrast pomiędzy ekspresją amatorów, którzy dość mocno grali o sobie, w swoim imieniu a zawodowym artystą, który po prostu odtwarzał postać. Panowie grali powoli, a ich zadania aktorskie w dużej mierze opierały się na snuciu opowieści oraz długich dialogów. Aż dziwi miejscami fakt, że ich historię twórcy przedstawienia postanowili ubrać w baśniową osnowę, jakby próbując złagodzić, zinfantylizować ich niejednokrotnie trudne doświadczenia. Czy dorosły widz, do którego adresowane jest przedstawienie, naprawdę nie mógłby wysłuchać tych opowiadań w realistycznej formie? Dlaczego, kiedy aktor ze sceny mówił o pragnieniu kobiety, autor tekstu włożył mu w usta zdanie: ,,Chciałbym pójść na syrenki"? Choć teatr niewątpliwie posługuje się również metaforą, to chyba w tym przypadku twórcy niepotrzebnie ,,upupili" historie aktorów, po to by w ,,bezpiecznej", niekontrowersyjnej formie przedstawić je widzowi. Z drugiej strony, warto pamiętać jednak o terapeutycznej roli pracy grup amatorskich. Niebagatelną wartość stanowi sam fakt wyjścia na scenę artysty, który w przestrzeni sztuki szuka miejsca dla samego siebie, próbuje na nowo zdefiniować siebie i który ma odwagę wystąpić niejako w swojej sprawie na deskach teatralnych, bo ma coś ważnego do zakomunikowania. I rzeczywiście, tą ważną wiadomością, którą chcieli przekazać ze sceny aktorzy, była chęć przełamania życiowego impasu, w którym się znaleźli. Czy zdołają jednak dojrzeć, przestać się bawić i naprawdę stawić czoła rzeczywistości?

Słabym punktem, który raził w samej konstrukcji spektaklu był brak muzyki. Pojawiała się tylko w momentach, gdy wyświetlano projekcje. W teatrze amatorskim niejednokrotnie ważną rolę odgrywa właśnie warstwa dźwiękowa, która może stanowić dla aktorów partnera ułatwiającego działanie im na scenie. Pomoże zbudować sensy, metaforę, klimat sytuacji, w której się znajdują. ,,Nibylandia" niestety nie posiadła zwartej, rytmicznej struktury, brak tu również napięcia w samym tekście dramatycznym. I w tym punkcie ujawnił się także brak muzyczności tego przedstawienia, które w ciszy pozostało trochę senne, rozlane, miejscami nudziło widza.

Wspomniane już projekcje stanowiły w spektaklu estetyczne, zmetaforyzowane obrazy jesiennych pól, lasów, po których biegała roześmiana, śliczna dziewczyna. W tych idyllicznych scenach wystąpiła Anna Mierzwa w roli Dzwoneczka, która uosabiała tęsknoty, marzenia chłopców z Nibylandii. Szkoda, że sama projekcja nie pozostała w interakcji z aktorami, była po prostu wyświetlana ponad przestrzenią gry i dekoracjami jako osobny obraz. A może celowo odseparowany od świata chłopców? Scenografia w swojej estetyce nawiązywała trochę do dziecięcego placu zabaw, pokoju. Wykonane w drewnie przez członków grupy małe domki, w których mieszkają okazały się być bardzo funkcjonalne, szczególnie w momencie, gdy drzewo stało się nieoczekiwanie tratwą. Na scenie obecnych było wiele nieogranych rekwizytów, które wypełniały po prostu przestrzeń gry. Kostiumy natomiast w bardzo wyraźny sposób zmieniły mężczyzn w kolorowych chłopców, współgrając z konwencją dziecięcego świata baśni.

,,Nibylandia" może nie do końca w zamierzony sposób pozostawiła w widzu pytanie, dlaczego w pracy z aktorem nieprofesjonalnym, który wychodzi na scenę w swojej sprawie i chce opowiedzieć swoją historię, tak bardzo boimy się wysłuchać go na poważnie? Dlaczego tak bardzo potrzebna jest jakaś sztuczność, dziecinność, łagodzenie rzeczywistości?

W finale chłopcy znaleźli wyjście z Nibylandii, czyli postanowili wyrosnąć, dojrzeć i udać się do prawdziwego świata. A czy teatr też jest na to gotowy?

Agata Łukaszewicz
Dziennik Teatralny Poznań
22 stycznia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia