Trudno ci będzie żyć

"Wszystko płynie" - reż. Darek Błaszczyk - Teatr Polskiego Radia

Iwan Grigorjewicz urodził się blisko pięćdziesiąt lat temu, w powieści Wasilija Grossmana pod tytułem "Wszystko płynie". Jako bohater utworu, silnie zrośnięty z przeżyciami samego autora, został wyposażony w los bydlęcy. Młody, wrażliwy człowiek, wielbiciel fizyki, kochający lepienie twarzy z gliny, zostaje przeniesiony na trzydzieści lat w piekło obozowego nie-życia. Po latach, wraca do świata, z którego "znikł jego widomy obraz"

Odwiedza nie-przyjaciół, dzięki którym mógł odbyć ową podróż do ciemności. Spotyka niby-brata, który na trzydzieści lat zapomniał o istnieniu Iwana. Spotyka wreszcie miłość, która zostaje zerwana przez nagłą śmierć kobiety.

Powieść Grossmana obfituje w dłuższe fragmenty o charakterze historiozoficznym, gdzie autor snuje refleksje nad istotą homo sovieticus, rolą Lenina i Stalina w budowie antyhumanizmu. Duszą tego utworu jest pełen ironii smutek wynikający z rozważań nad przeznaczeniem człowieka zlagrowanego. Duszą powieści jest dusza Iwana, do którego w snach przychodzi zamordowana matka i mówi: „trudno ci będzie żyć z takim miękkim sercem”.

Słuchowisko Darka Błaszczyka jest esencją powieści. Pod zamkniętymi powiekami rozgrywa się świat idący swoimi torami, niekoniecznie pokrywając się z zamierzeniami pierwowzoru. To, co obezwładnia mnie podczas słuchania tego spektaklu to ambient dźwiękowy (plamy muzyczne pojawiające się jak na obrazie tu i ówdzie), a także muzyka Andrzeja Izdebskiego (z którym Błaszczyk współpracował już przy takich słuchowiskach jak „Pensjonat”, „Jaskinia” czy „Zimny bufet”), która podnosi wypowiadane przez postaci kwestie do poziomu metafizyki.

Twórcy radia różnie przekładali język oryginału na toń dźwiękowego strumienia. Niektórzy szukali rozwiązań eksperymentatorskich: Andrzej Brzoska, realizując dla radia „Ostatnią taśmę Krappa” Becketta, kazał aktorowi wypowiadać każdą samogłoskę i spółgłoskę osobno. Podczas montażu wyszła z tego oryginalna i pełna tajemnicy kompozycja w pełni oddająca klimat utworu Becketta. Darek Błaszczyk ma w sobie tę zdolność ożywiania literackiej opowieści w wartkim nurcie wielogłosowej kompozycji. Zajmuje się również tworzeniem muzyki i ta umiejętność wytwarza w jego spektaklach dodatkową walor estetyczny. W nim właściwie buduje się ta „esencja”, o której wcześniej wspomniałem. Błaszczyk wybiera z powieści te fragmenty, które zdołają w świecie słuchowiska zbudować „pejzaż dźwiękowy”, dookreślą w wyobraźni słuchacza obraz bohatera i tragizm jego losów. Tak jest w przypadku poniżej cytowanego fragmentu książki:

Pewien mądry więzień, były obwodowy działacz partyjny, wdał się kiedyś w dłuższą rozmowę z Iwanem Grigorjewiczem.

- Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, a prawda partii pozostaje prawdą partii, jest ważniejsza od mojego nieszczęścią. – I dodał: - więc poleciałem jak wiór podczas rąbania.

Zmieszał się jednak, kiedy Iwan Grigorjewicz odparł: - To właśnie całe nieszczęście, że drwa rąbią. Po co to robią? (…)
[1]

W słuchowisku słyszymy gwizd lokomotywy pędzącej z przejmującym motywem muzycznym w tle, a odgłos szyn przechodzi w echo. Następnie w głównym planie dźwiękowym słyszymy odgłos piły tnącej drzewo. Nagle pojawia się dialog z powyższego fragmentu, tyle że po słowach Iwana: „drwa rąbią” przestrzeń spektaklu się zagęszcza, spotęgowana muzyką i odtąd słyszymy powtarzane sformułowanie „drwa rąbią” w coraz ciemniejszych tonacjach głosu. Dźwięk staje się już nieludzki, jakby nie z tego świata i w trzasku spadającego drzewa słyszymy wołanie Iwana – młodzieńca przeplatające się z krzykiem Iwana – starszego: „Mamo, mamo!”. W tym fragmencie reżyser skondensował kilka prawd powieściowych. Po pierwsze – klimat obozowej pracy, demaskację propagandy stalinowskiej i wreszcie – najbardziej osobistą sferę przeżyć głównego bohatera – śmierć matki. Słuchając pierwszy raz tego słuchowiska, nie byłem obeznany z powieścią Grossmana. Zdany byłem (jak lwia część słuchaczy) na absolutną intuicyjność. Podświadomość, w którą tak trafnie uderza Błaszczyk podaje odpowiedzi na wszelkie niejasności. Dużą pracę wykonał tu również realizator, Maciej Kubera. Połączenie tych wszystkich zabiegów realizacyjnych, tak by razem zagrało to melodyjnie – jest warte uznania. Często wracam do tego fragmentu słuchowiska i słucham go jak muzyki, jak pieśni z głębi.

Słuchowisko Błaszczyka wiele razy zmierza nieco inną drogą niż pierwowzór, podkreślając tym dramat głównej postaci. W powieści Iwan spotyka się ze swoim kolegą z czasów studenckich, Pinieginem. Ten – donosi w swoim czasie na Iwana i to przez niego nasz bohater spędza trzydzieści lat życia na katordze. Iwan tutaj jednak nie wie, że to Piniegin stał za jego zatrzymaniem. W słuchowisku nie jest to wszystko już tak jednoznaczne. Głos aktora oszukać już nie może jak pozbawione emocji zdanie z powieści. Słyszymy pełną podtekstów rozmowę, gdzie Iwan wyraźnie daje znać, iż o wszystkim wie. Świadczą o tym wykorzystane przez Krzysztofa Wakulińskiego (odtwórca roli Iwana) zabiegi metajęzykowe. W pewnym momencie na pytanie Piniegina, czy Iwan nie przyjmie od niego skromnej pożyczki pieniężnej, ten wyraźnie zaznacza odpowiedzią „bądź zdrów, Piniegin” swój stosunek do tego człowieka. W głosie aktora jest cały aparat znaczeń, emocjonalnych inklinacji, które przenoszą się do ucha słuchacza. W myślach dookreślamy charakter głównej postaci. Słuchowisko nigdy nie powinno określać świata za pomocą akcji, nie powinno być przelotem po zdarzeniach. Teatr radiowy to miejsce intymnych spotkań wrażliwości aktora i intuicji słuchacza. Ten proces odpowiednio wyeksponowany akustycznie przez realizatora i reżysera może doprowadzić uważnego słuchacza do epifanii. Słuchacz może więc czuć się pełnoprawnym mieszkańcem każdej radiowej opowieści. Uszy są bardzo chłonne, a nieobecność oczu otwiera drogę do każdego miejsca, nawet tego niemożliwego.

Zbliżamy się jednak do apogeum autentyzmu radiowej realizacji powieści Grossmana. W książce najbardziej przejmującym momentem jest opowieść Anny Siergiejewnej, która wraca do wspomnień głodu na Ukrainie. Ten monolog idealnie sprawdził się w radiu. Ta scena to koncert na dwa głosy z wyróżniającą się partią solową – odgrywaną przez Maję Ostaszewską. Jej głos, tak ciepły i delikatny zarazem, wciąga w opowieść o losach ukraińskich chłopów (kułaków), umierających z powodu głodu, jaki funduje im Stalin. Słyszymy o zezwierzęcieniu, biedzie odejmującej rozum, głodowi, który czyni z własnego dziecka pokarm. Ostaszewska w pewnym momencie dochodzi do głębi wzruszenia:

Dlaczego taka byłam, jak z lodu? (…) mówiłam: „To nie ludzie, to kułactwo”. Niemcy tak samo mówili: „Żydzi to nie ludzie”. Tak samo Lenin i Stalin. „Kułacy to nie ludzie”. To nieprawda! Wszyscy są ludźmi! (płacz, kaszel Anny)[2]

W tym fragmencie uwierzyłem w płacz aktorki. Nie często zdarza mi się odczytać w głosie tak autentyczne przejęcie. Ostaszewska weszła całą sobą do tego utworu. Niejaki Zenon Kosidowski, profetyk tego, o czym teraz piszę w 1928 roku napisał: „jedynym środkiem, który ma przemówić do wyobraźni i uczucia, jest dźwięk. Dźwięk jako uplastycznienie gestu i obrazu, dźwięk jako muzyka, dźwięk jako erupcja liryczna”[3]. Kosidowski z chęcią wysłuchałby zatem tej „spowiedzi Anny vel Mai Ostaszewskiej”. Tutaj tąpnęło poezją. Nie od dziś jestem zdania, że słuchowisku jako medium bliżej jest do poezji niż do dramatu. To rozpisany na głosy logos poetycki. Wystarczy posłuchać jak mówi Ostaszewska. W tym fragmencie cisza znajduje funkcję bohatera. Stanowi spirit monologu Anny, wyposaża go w dostojeństwo i prawdę. Cisza wyznacza miejsce, ale także czas, który zagęszcza się w nieskończoność. Nawet nie wiadomo, kiedy zleciała cała noc. Fragment kończy się słowami Anny: „Widzisz? Minęła nasza nocka. Już świta. Pora iść do pracy”. Wszystko to jest wyposażone w oniryczny, ujmujący podkład muzyczny. Te efekty, które towarzyszą „spowiedzi Anny”: (charakterystyczne szmery, podskórny strumień dźwiękowego powietrza), pozwalają nam się unieść nad tą opowieścią i lewitować między intymnymi kwestiami Ostaszewskiej i Wakulińskiego.

Na końcu słuchowiska Iwan przypomina sobie matkę, której głos miesza się już z głosem Anny. Błaszczyk ponownie włączył do podświadomości słuchacza prawdę bohatera: w Annie znalazł on tę delikatność matki, której szukał całe życie. „Głuptasek… trudno będzie ci żyć z takim miękkim sercem…”. To w jej dłoniach (matki i Anny) może się wypłakać i tymże płaczem kończy się to słuchowisko. Nie mogę pisać o tym spektaklu obiektywnie i tworzyć pozorów naukowej analizy. To była podróż w głąb. W głębię Iwana. W głębię Anny. We mnie i w każdego słuchacza z osobna.

Znów wracamy do motywu drogi. To słuchowisko jest drogą właśnie. Drogą, która nie opisuje drobiazgowo losów Iwana, ale jest celem samym w sobie. To dźwięk jadącej lokomotywy jest rozpaczliwym krzykiem tysięcy gwałconych kobiet, tysięcy bezsennych nocy Iwana, wołaniem o odrobinę czystego strumienia wolności. To sygnał lokomotywy snuje piękną, metafizyczną podróż do wnętrza duszy. Dusza Iwana, w której rozgrywa się opowieść „z tysiąca i jednej polarnej nocy” jest strumieniem bodźców, które umiejętnie reżyser rozpisał na partyturę swojego słuchowiska.

Jestem przeciwnikiem wszędobylskiego słowa. Wiele już słyszałem „przegadanych” adaptacji. Darek Błaszczyk ożywił opowieść Grossmana nie dlatego, że we wszystkim skrupulatnie go słuchał. Przekręcił gałkę imaginacji i zaprosił tę opowieść do podróży pociągiem, gdzie odskakujące szyny, gwizd lokomotywy i spadające drzewa opowiedziały podskórnie swój lament nad losem zniewolonego świata. Tutaj każdy może się oczyścić.

Przypisy:

[1] W. Grossman, Wszystko płynie, Warszawa 2010, s.110.
[2] Tamże, s. 141.
[3] Z. Kosidowski, Artystyczne słuchowiska radiowe, Poznań 1928.

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
27 czerwca 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia